~ K. K. Baczyński
Ile czasu już minęło? Prawie codziennie zadaję sobie to pytanie, a odpowiedź ciągle mi gdzieś umyka. Mam wrażenie, że wisi gdzieś w powietrzu, a ja nie potrafię jej dosięgnąć. Czy jest to zresztą takie ważne?
*
Pamiętam tamten dzień dobrze; ciągle mam wrażenie, jakby to było wczoraj, choć przecież z pewnością minął już rok. Może i więcej. Był to kolejny zwykły dzień w Ministerstwie, a ja zobaczyłem ją kolejny raz. Dlaczego akurat wtedy mój wzrok zatrzymał się na jej sylwetce o chwilę dłużej niż zwykle? Spokojnym krokiem weszła do windy. Nie zdziwiła się na mój widok, w końcu codziennie przechodzimy ten sam rytuał. Ona wsiada na czwartym piętrze, przez sekundę mierzy mnie wzorkiem, po czym kiwa krótko głową na przywitanie. Nic zobowiązującego. Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi, którzy szkolne urazy powinni potrafić zostawić za sobą. Wiem jednak, że niektóre krzywdy są zbyt silne, a rany zbyt głębokie, by zdobyć się chociaż na krótkie dzień dobry. Nie mam jej tego za złe, każdy w jej sytuacji zachowałby się tak samo.
Bez słowa staje z samego przodu i przez kilka następnych pięter usilnie szuka czegoś w swojej aktówce. To tylko trzy minuty sam na sam w ciszy, jednak myślę, że to wystarcza, by dowiedzieć się czegoś o człowieku.
Wcześniej towarzyszył jej zawsze lekki uśmiech i coś takiego w oczach, że za każdym razem miałem ochotę ostentacyjnie wywrócić oczami. Nie miejcie mi tego za złe; ot, zwykła zgryźliwość starszego, samotnego człowieka. Jej perfumy gryzły mnie swoją intensywnością, nie dlatego, że mi się nie podobały. Po prostu ciężko było mi dopuścić do siebie myśl, że ktoś taki jak ona może tak przyjemnie pachnieć. Standardowo spódnica przed kolano, biała bluzka na guziki z kołnierzykiem i granatowa marynarka. Ministerialna klasyka. To wszystko jednak zniknęło wraz ze zniknięciem obrączki z jej palca.
Zauważyłem to niemalże od razu i myślę, że domyśliłbym się nawet bez obszernego artykułu w Proroku Codziennym na temat rozwodu jednej z najbardziej wpływowych par w całej Anglii. Ktoś postronny mógłby pomyśleć, że nie zmieniło jej to wcale. W końcu nie wzięła nawet dnia wolnego. Jak zawsze weszła do Ministerstwa pół godziny szybciej i nie zdradzała żadnych oznak tego, że w jej życiu ostatnio sporo się zmieniło.
Pierwszą rzeczą, jaką rzuciła mi się w oczy był brak tego irytującego uśmiechu. Punktualnie o ósmej piętnaście drzwi windy otworzyły się, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że już od poprzedniego wieczora modliłem się, by i tym razem ona tam była, by nie zmieniła naszego rytuału. Nie zawiodłem się jednak. Patrzyłem, jak spokojnie wchodzi do windy, zerka na mnie przez sekundę i kiwa głową na powitanie. Uczyniłem to samo, jednak ona zdążyła się już odwrócić i nie mogła tego widzieć. Tak przecież było za każdym razem. Wziąłem głęboki oddech, by jak zwykle przez chwilę delektować się jej zapachem i niemalże od razu się skrzywiłem.
- Zmieniłaś perfumy? - wymknęło się z moich ust, nim zdążyłem chociażby zebrać myśli. Niestety często zdarzało mi się powiedzieć coś, zanim się dobrze nad tym zastanowiłem.
Obserwowałem jak jej ciało spina się na moment, a później jej sylwetka odwraca się w moją stronę. Uniosła wysoko brwi i chyba miała nadzieję, że się po prostu przesłyszała.
- Słucham?
Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem i mimowolnie zauważyłem cienie pod jej oczami. Chyba miała ciężką noc. Przez moment zastanowiłem się, czy odpowiedzieć, czy udawać idiotę.
- Pytałem, czy zmieniłaś perfumy - powtórzyłem, starając się opanować głos w miarę możliwości.
Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, jakby nadal nie mogła uwierzyć, że się do niej odezwałem.
- Tak - odpowiedziała krótko, po czym odwróciła się, dając mi do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty prowadzić tej konwersacji. Wzruszyłem tylko ramionami i obiecałem sobie w duchu, że już nigdy w życiu się tak nie wygłupię. Miałem wrażenie, że kolejne trzy minuty były najdłuższym okresem w całym moim życiu i jestem pewien, że i ona odczuwała coś podobnego.
*
Nie wiem, dlaczego zaintrygowała mnie akurat w tamtym czasie. Wcześniej była dla mnie po prostu szlamą, kimś gorszym i oczywiście jednym z trzech elementów Drużyny Marzeń. Z czasem zmieniło się moje nastawienie na czystość krwi. I nie - z góry uprzedzam Wasze pytania - nie przeszedłem nagłej przemiany, olśnienia i Merlin wie czego tam jeszcze. Po prostu zauważyłem, że mania na tym punkcie jest zwyczajnie nieopłacalna. Zrobiłem to chyba również ze względu na Pottera; w końcu uratował mi tyłek po wojnie, więc postanowiłem z tej racji przestać nękać jego najlepszą przyjaciółkę. Tyle mogłem zrobić no i przynajmniej nie musiałem dzielić wspólnej celi z moim ojcem. Same korzyści.
*
Dlaczego poszedłem wtedy za nią po pracy? Do dzisiaj zadaję sobie to pytanie. Zwykła ciekawość, nuda, albo zainteresowanie jej osobą po tym, jak postanowiła odłączyć się od Złotej Trójcy. Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że zdolna jest ona do czegoś takiego. Jeszcze w szkole często można było usłyszeć o niej różne rzeczy, jednak wszyscy powtarzali, że jedno trzeba było jej przyznać - była inteligenta. Zazwyczaj na to stwierdzenie uśmiechałem się kpiąco i mówiłem, że zdolność pochłaniania książek wcale nie świadczy o inteligencji. I myślałem tak aż do tamtej pory. Do chwili, gdy dowiedziałem się o ich rozwodzie.
Cały czarodziejski świat patrzył wtedy z wyczekiwaniem na każdy ich ruch, zachwycając się w gazetach nad ich wspaniałomyślnością. Ich ślub został okrzyknięty wydarzeniem roku i we wszystkich gazetach zapomnieli o całym świecie. Nawet przestałem prenumerować Proroka praktycznie na rok. Miało to również swoje plusy, bo w końcu przestały pojawiać się artykuły na temat jak to szlachetny Wybraniec łaskawie darował więzienie śmierciożercy, który był zamieszany w śmierć Dumbledore' a, a później aktywnie działał w ruchu Voldemorta. Oczywiście nikt nie wspomniał ani słowem, że to dzięki mojej matce Potter w ogóle przeżył i gdyby nie ona losy całego czarodziejskiego świata mogłyby teraz wyglądać zupełnie inaczej. Wracając jednak do tematu - był to środek tygodnia a ja zaintrygowany poszedłem za nią.
Byłem pewny, że mnie nie zauważyła, w przeszłości przecież wiele razy musiałem śledzić ludzi; miałem to dobrze opanowane. Po opuszczeniu Ministerstwa skręciła w lewo i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Wiedziałem, że jest zdenerwowana pomimo tego, że w pracy zachowywała się tak, jak zawsze. Po kilku minutach opuściliśmy czarodziejski Londyn i przez Dziurawy Kocioł dostaliśmy się do jego mugolskiej części. Przy wyjściu zatrzymała się przez chwilę, rozglądała na boki, po czym szybkim ruchem nasunęła kaptur kurtki na głowę i ruszyła w lewo. Wiedziałem, że uciekając do niemagicznej części miasta, uciekała ona przed wścibskimi fotografami Proroka i dziennikarzami, którzy nie mogli przepuścić okazji do zadania pytań na temat jej rozwodu.
Pamiętam, że pogoda w tamtym okresie niezbyt nas rozpieszczała. Była to jesień, deszcz był więc na porządku dziennym, ale to tylko ułatwiało mi zadanie.
Zatrzymała się przed jakimś pubem, którego nazwy nie pamiętam. Przez okno widziałem, jak wchodzi i pewnym krokiem zmierza prosto do barku. Usiadła bezpośrednio przy nim i zamieniła kilka słów z barmanem, jakby dobrze się znali. Niewiele się zastanawiając, rzuciłem na siebie zaklęcie kameleona i otwarłem drzwi z impetem.
Szybko wśliznąłem się do środka i usiadłem w ostatniej loży, z której miałem dobry widok na bar. W ciągu pół godziny zdążyła wypić kilka kieliszków jakiegoś mugolskiego specyfiku, ale ciągle trzymała się dobrze. Wydawało mi się, że zwierzała się barmanowi ze swoich problemów, a kilka razy miałem wrażenie, że zerkała w miejsce, gdzie siedziałem. W końcu też miałem okazję przekonać się, że jednak jest inteligentna.
*
Minęło kolejne pół godziny, a pub powoli zaczął się zapełniać. Trochę obawiałem się, że jakiś mugol w końcu będzie chciał usiąść na miejscu, które zajmowałem, więc zaklęciem sprawiłem, że drzwi znów otworzyły się z hukiem i gdy wszyscy popatrzyli w tamtą stronę, szybko zdjąłem z siebie zaklęcie kameleona i zasłoniłem się gazetą leżącą na stoliku. Był to dobry punkt obserwacyjny, ale niestety nie słyszałem, o czym rozmawiali. Po kolejnych dwudziestu minutach, zobaczyłem, jak schodzi ona z krzesła. Początkowo myślałem, że to koniec jej alkoholowych wojaży, jednak zamiast do drzwi ruszyła w przeciwległą stronę pubu. Pewnie były tam toalety. Zasłoniłem się więc na dłuższą chwilę, żeby nie zobaczyła mnie, gdy będzie wracać do baru. Siedziałem tak więc kilka dobrych minut, czytając o skandalicznym zachowaniu jakiejś mugolskiej gwiazdy na premierze filmowej tutaj, w Londynie. Po chwili uznałem, że musiała wrócić już na swoje miejsce i powoli spuściłem gazetę na wysokość ust. Możecie sobie wyobrazić moją minę, kiedy zorientowałem się, że siedzi ona w mojej loży, dokładnie naprzeciwko mnie i patrzy na mnie z lekkim rozbawieniem.
Kompletnie nie wiedziałem, co zrobić, więc odłożyłem gazetę i czekałem na jej ruch.
- Dlaczego mnie śledzisz? - zapytała po chwili, opierając łokcie na stoliku i przypatrując mi się intensywnie.
- Skąd przypuszczenia, że cię śledzę? - postanowiłem udawać idiotę, na co ona roześmiała się cicho.
- Łazisz za mną od samego Ministerstwa i ukrywasz się za gazetą. Ponad to, to jest mugolski pub, Malfoy i nie wydaje mi się, żebyś wcześniej wiedział o jego istnieniu.
- Widocznie niewiele o mnie wiesz - odpowiedziałem, próbując zachować resztki godności.
Znowu się roześmiała, tym razem już głośniej. Chyba naprawdę ją to rozbawiło.
- Dobra, Granger, przyznaję, ale nie pytaj mnie, dlaczego to zrobiłem. Może z ciekawości, może z nudów, nie wiem...
- Wiesz co - zaczęła, dziwnie mi się przyglądając - w normalnej sytuacji kazałabym ci się wynosić, ale mam nieodparte wrażenie, że spośród wszystkich znanych mi ludzi, tylko ty nie zamierzasz mnie oceniać przez to, co zrobiłam.
- Wydawało mi się, że to raczej on coś zrobił...
- Och no wiesz, on tylko miał romans, przecież takie rzeczy się wybacza, jeśli się kogoś naprawdę kocha. A ja miałam czelność wnieść pozew o rozwód pomimo tego, ile dobrego razem przeszliśmy, jaka przyjaźń nas łączyła no i - co najważniejsze - jakie cały czarodziejski świat wiązał z nami nadzieje na przyszłość. Tak zniszczyć taki autorytet... - jej głos ociekał sarkazmem, na co uśmiechnąłem się lekko. Po chwili uśmiech zszedł z jej twarzy - Rodzice, znajomi, przyjaciele... Wszyscy mają pretensje do mnie.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, po czym ona wstała i bez słowa ruszyła w stronę baru.
Dała mi wtedy do myślenia, nie powiem. Sam byłem zdziwiony, że nie poczułem niechęci, która towarzyszyła mi przez wszystkie szkolne lata, kiedy ona tylko pojawiała się na horyzoncie. Teraz czułem zwykłą ciekawość, no i może zaintrygowanie jej osobą.
Obserwowałem, jak rozmawia przez chwilę z barmanem, po czym odwraca się i zmierza w moją stronę z dwoma dużymi kuflami, pełnymi bursztynowego płynu.
- Niestety nie mają tu ognistej - powiedziała, gdy postawiła je na stoliku. - Więc musimy zadowolić się mugolskim piwem.
- Skąd wniosek, że piję ognistą?
- Wyglądasz na takiego - wzruszyła ramionami i usadowiła się znów naprzeciw mnie.
- Mało wiesz, Granger - powtórzyłem i mimowolnie uśmiechnąłem się lekko. Ten wieczór zapowiadał się ciekawie.
Czasem nadal zastanawiam się, czy poszedłbym wtedy za nią, gdybym tylko wiedział, jak to wszystko się skończy, ale w końcu dochodzę do wniosku, że chyba tak. W późniejszym czasie miewałem różne myśli, ale chyba nigdy nie żałowałem tej znajomości. Często sobie myślę, że życie ludzi wyglądałoby całkowicie inaczej, gdybyśmy tylko potrafili przewidzieć naszą przyszłość. Gdybyśmy tylko potrafili dostrzec niekończący się ciąg konsekwencji naszych czynów. Dokąd jednak by to nas zaprowadziło? Z pewnością uniknęlibyśmy wielu błędów, wielu sytuacji, których żałowaliśmy, czy poznania ludzi, których znać wcale nie powinniśmy. Jednak każdy ten błąd czegoś nas uczy; każdy jest kolejną ważną nauką na przyszłość.
Przyglądała mi się przez chwilę, a ja miałem wrażenie, że intensywnie zastanawia się, czy robi dobrze, siedząc w mugolskim pubie ze swoim odwiecznym wrogiem. W końcu wzruszyła ramionami i przysunęła jeden kufel w moją stronę, drugi zgarnęła ku sobie.
- Raz się żyje - powiedziała cicho i uśmiechnęła się smutno do swojego piwa.
- Dobrze zrobiłaś - zebrałem się w końcu w duchu, żeby to powiedzieć - Takich rzeczy się nie wybacza.
- Wiesz z autopsji? - uniosła jedną brew i uśmiechnęła się dziwnie. - Słyszałam, że Greengrass była bardzo... rozrywkowa.
Zaśmiałem się.
- Była - potwierdziłem - Ale na mnie nie ciążyła taka presja. Ojca zamknęli, a moja matka i tak jej nie lubiła. Rozwiodłem się i nikt się tym nie interesował.
- Zazdroszczę - mruknęła cicho i przez następne dwie minuty nie oderwała ust od swojego kufla. Postanowiłem w końcu spróbować i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie jest to piwo najgorsze. Mniej gorzkie od ognistej, ale bardziej wyraziste od piwa kremowego.
- Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że nastanie czas, gdy będę siedzieć przy piwie w mugolskiem barze z Malfoyem, to bym mu kazała iść do Munga się zbadać - powiedziała nagle.
- Zazwyczaj od życia dostajemy to, czego akurat najmniej się spodziewamy.
Pokiwała głową z uznaniem, a ja zauważyłem, że jej wzrok staje się coraz bardziej rozbiegany. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zamierzałem tego wykorzystać.
- Co teraz zamierzasz zrobić? - zapytałem.
Kolejny raz wzruszyła ramionami.
- Czekam na ostatnią rozprawę, wyniosę się w końcu z Dziurawego Kotła, znajdę mieszkanie, może zmienię pracę...
- Mieszkasz w Dziurawym Kotle? - nie dało się ukryć mojego zdziwienia - Przecież...
- Tak, wiem, że stać mnie na najdroższy hotel w Londynie - wpadła mi w słowo - Ale mam pewność, że jest to ostatnie miejsce, gdzie będą mnie szukać.
- Kto cię szuka?
- Och, no wiesz, wszyscy - powiedziała, jakby od niechcenia - Harry, Ginny, rodzice. Wszyscy próbują mnie nakłonić do wycofania pozwu.
- Z tą Weasley mnie nie dziwi wcale, ale myślałem, że Potter ma trochę więcej rozumu...
- Ron to jego przyjaciel, a Harry chyba nie może znieść myśli, że nasza trójka się rozpadnie. W końcu połowę życia spędziliśmy razem i on chyba nie chce znowu być zawieszony między młotem a kowadłem.
- Niektórych rzeczy się po prostu nie wybacza i wybacz szczerość, ale nie wydaje mi się, żeby Potter kiedykolwiek to zrozumiał. Przyjaźń to dla niego świętość.
Pokiwała głową, po czym dopiła piwo i oparła głowę na dłoni. Popatrzyła na mnie wzrokiem człowieka zmęczonego życiem, choć dałbym sobie rękę uciąć, że to raczej przez alkohol i kiedy wstała, kierując się znów w stronę baru, wiedziałem, że to już koniec.
Z kolejnym piwem ledwo doszło do naszej loży.
- Może wystarczy na dzisiaj co? - zapytałem.
- Przestań Malfoy, nie potrafisz się bawić - fuknęła, na co się roześmiałem.
- Jutrzejszego ranka byś mi za to dziękowała, ale jak chcesz - uśmiechnąłem się rozbawiony.
Wywróciła oczami i pokręciła głową z dezaprobatą.
- Dzisiaj mam ochotę się napić i mnie nie powstrzymasz.
- Nie zamierzam.
Przez następną godzinę słuchałem opowieści o zbyt szybkim i pochopnym ślubie, o braku wolnej chwili z powodu ciągłych balów charytatywnych, pracowniczych bankietów, rodzinnych obiadów u teściowej trzy razy w tygodniu i prawie codziennych spotkań z Potterem i jego żoną.
- To wszystko strasznie męczy, sam rozumiesz - tylko tyle w końcu zrozumiałem z jej pijackiego bełkotu.
- Rozumiem, oczywiście - roześmiałem się szczerze i patrzyłem, jak powoli zamykają jej się oczy.
Nic, tylko zrobić zdjęcie i do Proroka. Nie musiałbym pracować do końca życia.
Zamiast tego jednak westchnąłem głęboko, zastanawiając się co tak naprawdę mną kieruje.
- Wychodzimy, Granger - oświadczyłem stanowczo, na co ona popatrzyła na mnie z miną zbitego psa i pokręciła przecząco głową. Gdyby ktoś zobaczył wtedy tą poukładaną zbawczynię magicznego świata... - Wychodzimy - powtórzyłem, a ona z obrażoną miną podniosła się.
Pomogłem jej w założeniu kurtki, zabrałem jej torebkę i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Dobrze, że miałem ją w zasięgu dłoni, bo gdyby nie to, to z pewnością przeleciałaby przez próg, lądując twarzą na betonowym chodniku.
Wziąłem ją pod rękę i powoli ruszyliśmy w stronę Dziurawego Kotła.
- Wiesz co, Malfoy - powiedziała jakoś w połowie drogi - Jesteś w porządku.
- Brzmi to jak komplement.
- To był kontmplmenet.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że ta Granger wcale nie jest taka nieznośna, za jaką zawsze ją miałem.
Zimny wiatr smagał nam twarze, a z nieba leciały wielkie krople deszczu. Miałem nadzieję, że to trochę ją otrzeźwi, jednak wydawało mi się, że jest tylko gorzej. Nie wiedziałem jeszcze, że najgorsze dopiero przed nami. A może i najlepsze. Sam już nie wiem.
Mijaliśmy już ostatnią kamienicę, za którą był pub i już miałem zakomunikować Granger, że jest w domu, kiedy momentalnie się zatrzymałem. Pod drzwiami, na starych beczkach siedzieli ludzie z aparatami i chyba czekali właśnie na nią.
- Granger, mamy problem - powiedziałem, gdy tylko cofnąłem się na bezpieczną odległość - Czekają na ciebie...
- Wszystko mi jedno - wybełkotała i prawie zasnęła na stojąco, opierając się o moje ramię.
- Chyba nie chcesz kolejnego skandalu, prawda? - potrząsnąłem nią, żeby mnie posłuchała, a ona przytaknęła tylko i znów oparła się o mnie.
Zastanowiłem się przez chwilę i w końcu doszedłem do wniosku, że chyba nie mam innego wyboru. Przyciągnąłem ją mocno do siebie i skupiłem myśli na moim mieszkaniu.
*
Nie protestowała ani razu, kiedy powiedziałem jej, że jesteśmy u mnie i że bezpieczniej będzie, jeśli tu zostanie. Zaprowadziłem ją do sypialni i posadziłem na łóżku, a ona nie protestowała ani chwili, kiedy zdjąłem jej kurtkę, później marynarkę i zacząłem rozpinać guziki jej koszuli. Patrzyła na mnie spokojnie, gdy ściągałem jej bluzkę i nie mogłem ukryć tego, że przez moment zrobiło mi się gorąco, gdy popatrzyłem na jej piersi. Z ciężkim sercem poszedłem do szafy, wyjąłem moją bluzkę i dresowe spodnie i wróciłem do niej. Szybko pozbyłem się jej spódnicy i rajstop i chyba jeszcze szybciej ją ubrałem, starając się na nią nie patrzeć.
- Możesz się położyć - powiedziałem, a ona grzecznie posłuchała i po chwili zniknęła pod warstwą koca i kołdry.
- A ty? - zapytała wtedy cicho.
- Mam wygodną kanapę - uśmiechnąłem się i zgasiłem światło. Patrzyłem na nią przez chwilę, po czym skierowałem się do drzwi.
- Naprawdę jesteś w porządku - usłyszałem jeszcze ciche mamrotanie. Uśmiechnąłem się krótko i zostawiłem ją samą.
Nie było sensu wtedy rozkładać kanapy. Dobrze wiedziałem, że ani na chwilę nie zmrużę oczu tej nocy.
*
Sam nie wiem, jak to się stało, że od tamtej chwili Granger bywała u mnie wyjątkowo często. Przeprosiła mnie za tamtą noc, powiedziała, że to się więcej nie powtórzy i zdeklarowała, że zdecydowanie musi mi się odwdzięczyć. Przyszła z winem, kolacją i gazetą Magiczna Chwila, w którym pojawił się artykuł cały poświęcony jej osobie i przypuszczeniom, gdzie Hermiona - jeszcze - Weasley była, kiedy jej nie było. Śmialiśmy się głośno z przypuszczeń reporterów, a resztę nocy spędziliśmy na graniu w mugolskie karty, które przyniosła ze sobą.
W pracy nasze relacje również się zmieniły. Zwykłe kiwanie głową zmieniło się w serdeczne "cześć" i ciepły uśmiech. Zwykle nawet wymieniliśmy kilka zdań, dotyczące planów na następne wieczory. Staraliśmy się jednak nie wzbudzać podejrzeń innych pracowników, dlatego przy ludziach raczej się do siebie nie odzywaliśmy.
Nie wiem dlaczego, ale muszę powiedzieć, że wyjątkowo szybko się do niej przywiązałem. Miała w sobie coś takiego, że nie dało się jej nie lubić. Ponad to mieliśmy te same zainteresowania, lubiliśmy tą samą kuchnię i wino. Wspierałem ją, gdy dobiegała końca jej rozprawa rozwodowa i trzymałem kciuki, by wszystko poszło po jej myśli. Ostatecznie sąd orzekł rozwód z winą po stronie Weasleya, a ona odzyskała swoje pieniądze i kupiła mieszkanie całkiem niedaleko mojego. Od tamtego czasu spędzaliśmy jeszcze więcej czasu razem. Pamiętam, gdy pewnego wieczoru podziękowała mi za tę noc w pubie i przyznała, że pewnie nawet najlepsi przyjaciele nie potraktowaliby jej tak dobrze, jak zrobiłem to ja. Dystans między nami z każdym dniem się zmniejszał i w końcu sam przed sobą musiałem przyznać, że wpadłem. Często zastanawiałem się, jak to się mogło stać; myślałem, że mam wszystko pod kontrolą i pewnego razu nawet postanowiłem zerwać tę znajomość. Przyszła do mnie wtedy, jak zwykle z kolacją i winem i wystarczyło jedno jej spojrzenie i jeden uśmiech, by wiedzieć, że nie mogę tego zrobić. Zbyt dobrze się rozumieliśmy, zbyt dobrze się znaliśmy i zbyt dużo oboje dla siebie zrobiliśmy, żeby tak po prostu to skończyć. Ona po rozwodzie nie miała nikogo, zupełnie tak samo jak ja i to chyba głównie dlatego dogadywaliśmy się tak dobrze.
Minął rok, podczas którego myślałem, że złapałem samego Merlina za nogi. Nie wydarzyło się między nami nic szczególnego, wiedziałem, że ona traktuje mnie po prostu jak przyjaciela i nie chciałem tego psuć, a wiedziałem, że byłoby to nieuniknione, gdybym postanowił jej powiedzieć.
*
Wiedziałem, że kiedyś musi nadejść ten dzień, nie spodziewałem się jednak, że stanie się to tak szybko. Wpadła do mojego mieszkania cała przemoczona. Zdawałem sobie sprawę z tego, że coś się stało, ale chciałem to usłyszeć od niej. Woda kapała z jej ubrań i włosów na moją podłogę, a po twarzy spływały łzy.
- Poznałam kogoś - wyrzuciła z siebie.
Moje serce na moment przestało bić, a zaraz później miałem wrażenie, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Zacisnąłem zęby, żeby tylko nie dać po sobie nic poznać. Ona nie mogła się dowiedzieć.
- Powiedz coś - poprosiła cicho.
- Gratuluje - nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Próbowałem się uśmiechnąć, ale po kilku nieudanych dałem i sobie spokój.
Podeszła do mnie powoli, patrząc mi w oczy. Miałem wrażenie, że widzę w nich coś, czego nie dostrzegłem nigdy wcześniej i dopiero później zrozumiałem, że mogło to być nieme błaganie, bym jakoś zareagował, ja jednak przez kolejną minutę się nie odezwałem.
- Poznałaś kogoś i płaczesz z tego powodu? - zapytałem w końcu, siląc się na beztroski ton.
- To tylko deszcz - odpowiedziała po chwili milczenia, a ja wiedziałem, że kłamie. Znałem ją doskonale.
W końcu uśmiechnąłem się smutno i przygarnąłem ją do siebie. Objęła mnie rękami tak mocno, jak tylko umiała i trwaliśmy w tym uścisku dłuższą chwilę, podczas której biłem się sam ze sobą, by tylko nie dać upustu emocjom. Oparłem brodę o jej czoło i zamknąłem oczy. Chciałem się nacieszyć tą chwilą na jak najdłużej, bo wiedziałem już wtedy, że jest to nasz ostatni raz. Pomimo deszczu poczułem zapach konwalii i uśmiechnąłem się mimowolnie. Chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że ją kocham i że właśnie z tego powodu muszę pozwolić jej odejść.
- Mam nadzieję, że w końcu spotkasz kobietę, która cię uszczęśliwi - powiedziała, a ja miałem ochotę roześmiać się na głos, kiedy dotarł do mnie sens tych słów. Najbardziej paradoksalna sytuacja w moim całym życiu.
- Powodzenia, Granger - tylko na tyle się zdobyłem, kiedy spojrzała na mnie ze smutkiem. Kiwnęła głową, odwróciła się i już jej nie było. A ja zostałem w pustym salonie, wypełnionym jedynie wspomnieniami jej osoby.
*
Kolejne trzy miesiące należały do najgorszych w moim życiu. Spóźniałem się do pracy, zawalałem obowiązki, opuszczałem zebrania. Wszystko tylko po to, by jej nie spotkać. Znowu przestałem prenumerować Proroka, tylko po to, by nie natknąć się na żaden artykuł z nią związany. Wyrzuciłem jej karty, które przyniosła jakąś wieczność temu, a ubrania, które zostały w mojej szafie oddałem potrzebującym. Moje ubrania z kolei odnosiłem trzy razy do pralni, żeby tylko pozbyć się jej zapachu. Może trochę więcej piłem, może trochę więcej paliłem, przede wszystkim jednak najwięcej rozmyślałem o niej.
Zawsze myślałem, że zapominanie o kimś wcale nie trwa tak długo i słusznie, potrafiłem zmusić się do niemyślenia o niej, do nieszukania wszędzie jej twarzy i poddałem się powolnemu procesowi usuwania jej z moich myśli, ale co z tego, skoro to właśnie jej osoba nachodziła mnie we śnie każdej nocy. W końcu doszło do tego, że coraz częściej miałem ochotę rzucić na siebie Obliviate i zacząć moje życie od nowa. Ostatecznie od tego pomysłu odciągnęła mnie moja matka, która wzięła sobie chyba za punkt honoru, by przywrócić mnie do normalności. Nie mówiłem jej o niej, ale wiedziałem, że czegoś się domyśla.
Długo trwało zanim dałem sobie spokój. Postanowiłem nie próbować za wszelką cenę usuwać ją z moich myśli i dopiero wtedy zauważyłem, że zaczyna mi się ona powoli wymykać. Były dni, gdy nie spałem całe noce, bo myślałem o niej, a również i w dzień nie dawała o sobie zapomnieć. Później jednak, gdy już dałem sobie spokój, zacząłem łapać się na tym, że jakoś długo o niej nie myślałem.
I kiedy już byłem niemal pewien, że zaczynam wracać do życia, przyszedł list. Zaproszenie na jej ślub. Jeszcze tego samego dnia złożyłem wypowiedzenie.
*
Wszystko miałem już zaplanowane. Szefowi obiecałem, że zostanę jeszcze przez dwa tygodnie, żeby mógł znaleźć kogoś nowego na moje miejsce. Dwa tygodnie - dokładnie do daty jej ślubu i ani dnia dłużej.
Nie widywałem jej w Ministerstwie. Myślę, że ona sama mnie unikała, chyba tak naprawdę bała się stanąć ze mną twarzą w twarz. Nie miałem jej jednak niczego za złe, minęło wystarczająco czasu, by z pewnymi rzeczami się pogodzić. Zdecydowałem, że pójdę na ten ślub, a później zniknę stąd na zawsze. Bilet w jedną stronę leżał na stoliku i ciągle przypominał mi o tym, co nieuchronne.
Skontaktowałem się wcześniej z moim starym znajomym Blaise'm Zabinim, który zaraz po wojnie wyjechał do Stanów i założył tam dobrze prosperującą firmę w samym Nowym Jorku. Przyjął mnie z otwartymi ramionami.
*
Ten dzień nadszedł wyjątkowo szybko, zdecydowanie szybciej, niżbym tego chciał. Nie miałem jednak wyboru, postanowiłem tam pójść; zobaczyć ją ten ostatni raz i zniknąć z Anglii raz na zawsze. Pogoda wyjątkowo dopisała. Od samego rana słońce wyjątkowo grzało, nawet kiedy obudziłem się o czwartej nad ranem. Wiedziałem, że już nie zasnę, siedziałem więc trzy godziny z kubkiem zimnej kawy i zastanawiałem się, czy na pewno robię dobrze. W końcu stwierdziłem jednak, że nie mogę stchórzyć, nie dzisiaj. Założyłem garnitur, a spakowane już wcześniej walizki pomniejszyłem do rozmiaru pudełka po zapałkach i włożyłem do kieszeni. Pozamykałem mieszkanie, żegnając się tym samym z moim dotychczasowym życiem i teleportowałem się do Malfoy Manor.
Moja matka do samego końca nie mogła pogodzić się z moją decyzją.
- Musiałeś ją bardzo kochać, skoro decydujesz się na tak radykalne kroki - powiedziała mi wtedy, ale nie odpowiedziałem. Przekazałem jej klucze do mieszkania i obiecałem, że będę często pisać.
- Obiecaj mi, że przyjedziesz chociaż na święta - poprosiła, patrząc na mnie niemal z łzami w oczach, a ja nie mogłem odmówić. Byłem przecież jej jedynym dzieckiem. Kiwnąłem tylko głową, uściskałem ją i odszedłem jak najszybciej, żeby tylko się nie rozmyślić.
*
Dotarłem do kaplicy spóźniony. Ceremonia już się zaczęła, wszyscy byli w środku. Stanąłem z samego tyłu i kolejny raz miałem wrażenie, że moje serce zamarło. Wyglądała pięknie. Tak pięknie i naturalnie zarazem, jak tylko ona potrafiła. Wtedy właśnie odezwały się we mnie wszystkie emocje i uczucia, które tak długo trzymałem w sobie. Powtarzałem sobie tylko, że najważniejsze jest jej szczęście, a ja nie mogę stawać jej na drodze do niego. Nie docierały do mnie słowa kapłana, byłem w stanie tylko stać i patrzyć na nią. W mojej głowie szalały dziesiątki obrazów; wspomnień z naszych wspólnych chwil, które do tej pory spychałem w głąb mojej świadomości. Chciałem, żeby się odwróciła i spojrzała na mnie ten ostatni raz, jednak ona nie odrywała wzroku od swojego - prawie - męża. Uśmiechnąłem się smutno, wspominając czasy, kiedy tak samo patrzyła na mnie i nie mogłem nic zrobić, jak tylko stać i patrzeć, jak miłość mojego życia wychodzi za kogoś innego.
*"Mijają dni. Jednego jest lepiej, drugiego gorzej.
Jakoś się plecie, nie najlepiej, ale jakoś.
Tylko nie da się niczego zapomnieć.
Po prostu nie da."
Super miniaturka! Weszłam na chwilę, a zostanę na dłużej.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, G.
Dziękuję i bardzo się cieszę! :)
UsuńNan
Hejo hejoooo :D
OdpowiedzUsuńJejku! Jak go dobrze, że wróciłaś! Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę, że mogę przeczytać coś Twojego!
No i przepraszam, że komentuje dopiero teraz (tak wgl jest 4 nad ranem (!)) , ale miałam dosłownie urwanie głowy. Gdy zrozumiałam, że jeszcze nie ma tu mojego komentarza, od razu ruszyłam do dzieła, za nic mając wczesną porę.
Ta miniaturka rozwala system! I to od razu na samym początku, gdy opisujesz całość z perspektywy Draco! Uwielbiam takie rozwiązania i gdy tylko zdołałam przeczytać wstęp, wiedziałam, że to będzie coś mega dobrego.
Całe te ich spotkania w windzie, sprawa z perfumami, rozwodem i śledzeniem - kupiłaś mnie tym całkowicie! A może nawet kupować nie musiałaś, bo grzecznie oddam się w całości.
No a potem zabiłaś smutnym zakończeniem, przez które zapewne moja depresja będzie trwała wiecznie :P
Tak strasznie żal mi Draco! Dlaczego na Merlina o nią nie walczył?! Dlaczego pozwolił jej odejść, stojąc spokojnie z boku i czekając na cud? I dlaczego na Merlina Hermiona niczego nie zauważyła? Aż miałam ochotę potrząsnąć nimi trochę, by się opamiętali. Czyż właśnie nie takich emocji spodziewałaś się u czytelników? Jeśli tak to znaczy w pełni zasługujesz na pokłony, co też właśnie czynie.
Pozdrawiam i czekam na następne "coś" od Ciebie! Liczę, że wróciłaś już na stałe! :D
Pozdrawiam, Iva Nerda
Dobrze rozumiem to "urwanie głowy". Przed maturą moja wena umarła ze stresu i zdenerwowania i myślałam, że już nigdy nic nie napiszę. Ale stwierdziłam, że skoro poradziłam sobie z nią, to i z jedną miniaturką dam radę.
UsuńMam nadzieję na coś nowego u Ciebie w najbliższym czasie! :)
Pozdrawiam również,
Nan
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOch, może to za to, że ja uwielbiam happy end. Ale ta miniaturka wygląda jakby miała więcej części :) podsunęłam jakiś pomysł?? Xd Ale ogólne bardzo mi się podobał zamysł na nią i bardzo fajnie się ją czytało. Jestem tu pierwszy raz więc od razu zaliczyłam i poprzednią ;)
OdpowiedzUsuńPrzejrzałaś mnie! Taki pomysł właściwie był od początku, ale nie wiedziała, czy ta część w ogóle się spodoba. Na razie próbuję dokończyć Rozdział i pracuję nad czymś nowym, więc może później natchnie mnie na dokończenie tej historii. :)
Usuń