piątek, 4 listopada 2016

Rozdział 8 - "Zagubione dobro"

"Warto było Cię spotkać, aby się dowiedzieć, że istnieją takie oczy jak Twoje"


Błędy - wszyscy je popełniamy. Każdy z nas zrobił choć raz w życiu coś, czego bardzo żałował. Coś, co spędzało mu sen z powiek, co wkradało się do myśli zawsze w najmniej odpowiednim momencie i powodowało psychiczny dyskomfort.
 Hermiona leżała na łóżku odwrócona w stronę ściany i panicznie bała się wykonać jakikolwiek ruch. Wiedziała, że coś jest nie tak, gdy tylko otworzyła oczy. Wsłuchiwała się długo w panującą ciszę i zastanawiała się, czy Malfoy już wstał i wyszedł, czy nadal śpi. A może w ogóle go nie było tutaj w nocy? Znów odtworzyła w myślach wczorajszą sytuację i zakryła twarz pościelą z powodu zażenowania. Tylko czym było ono spowodowane? Hermiona nigdy nie myślała o Draconie w tych kategoriach, więc dlaczego zaczęła oddawać jego pocałunek, pomimo cichego głosu w jej głowie, który kazał jej natychmiast przestać?
 Owszem, nie mogła zaprzeczyć, że blondyn był przystojny. Nie mogła zaprzeczyć, że z czasem przestała w nim postrzegać swojego wroga z czasów Hogwartu, jednak mówienie o przyjaźni byłoby nieporozumieniem. A jednak jej serce zabiło jak szalone, gdy Draco przyciągnął ją mocno do siebie. Jednak zakręciło jej się w głowie, gdy owionął ją jego zapach. Poczuła, że się czerwieni na samą myśl o tym, a w duchu musiała przyznać, że ten pocałunek był najprzyjemniejszą rzeczą, jaką dane jej było ostatnio doświadczyć.
 Coś jednak musiało pójść nie tak, skoro chwilę później blondyn oderwał się od niej, popatrzył na nią wystraszony i czym prędzej opuścił pokój, zostawiając ją zszokowaną. Nie słyszała też, by chłopak wracał do pokoju, a teraz pewnie już go nie było.
 Powoli odwróciła się na drugi bok, nie chcąc go budzić, w razie gdyby jednak nadal był w swoim łóżku. Odetchnęła jednak z ulgą, gdyż posłanie blondyna było nienaruszone.
 Nagle coś głośno trzasnęło, a ona niemal podskoczyła na łóżku. Przed nią stał niewielki skrzat domowy, patrzący na nią z lekkim uśmiechem.
- Pani Druella zaprasza na śniadanie - oznajmił i zniknął równie szybko jak się pojawił. Odetchnęła głęboko, próbując uspokoić oddech. Nie chciała kazać na siebie czekać, więc szybko zmieniła ubranie i z szybko bijącym sercem ruszyła w kierunku jadalni.
  Przechodząc obok lustra mimowolnie poprawiła włosy, na co jej odbicie uśmiechnęło się kpiąco. Nerwowo przełknęła ślinę. Kompletnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Powinna martwić się teraz o ich życie, o życie swoich przyjaciół, a jednak nie potrafiła skupić się na niczym innym. Miała ochotę śmiać się głośno ze swojej nieodpowiedzialności. Trwała wojna, niedługo miało dojść do jej ostatecznego starcia, a ona w tym momencie potrafi myśleć tylko o powodach, dla których Draco Malfoy pocałował ją zeszłej nocy.
 A może...?
 Była przecież zmęczona podróżą i otumaniona oparami gorącej wody. Być może zasnęła w między czasie, a to całe zajście było tylko jej szalonym snem. Uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku i nieco pewniej skierowała się w stronę jadalni. Przecież nie może dać po sobie nic poznać.
 Draco i Druella zaczęli już śniadanie i wspólnie omawiali tytułową stronę aktualnego Proroka. Hermiona uśmiechnęła się lekko widząc, że Malfoy ma dziś dobry humor, ale wystarczyła minuta, by tego pożałowała.
 - Dzień dobry - przywitała się grzecznie, na co Pani Black odwróciła sie ku niej z serdecznym uśmiechem.
- Witaj, moja droga, usiądź proszę - wskazała siedzenie po swojej lewej stronie, dokładnie na przeciwko Dracona, który... No właśnie. Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy i zastąpiła go chłodna obojętność. Spojrzał na nią bez zainteresowania, a jedynie z udawaną uprzejmością, na co panna Granger momentalnie poczuła, że chce uciec stamtąd jak najdalej. Bo czy mogło być coś gorszego od obojętności? Wolała kiedy jej dokuczał, kiedy był marudny, krzyczał lub narzekał na wszystko. Wtedy zawsze mogła się bronić, kłócić czy dyskutować. Teraz jednak była uwięziona w tej dziwnej sytuacji, z którą nie potrafiła sobie poradzić.
 Druella zdawała się kompletnie nie zauważać napiętej atmosfery i wciąż uśmiechając się podsunęła Hermiona gazetę. "Radykalne zmiany w systemie nauczania" głosił nagłówek.
- Nasz drogi Severus chce uwagę wszystkich ściągnąć na Hogwart - wyjaśniła. - Ale to nie znaczy, że tutaj jest bezpiecznie - uśmiech trochę jej pobladł. - Ręczę własnym życiem za naszego Strażnika Tajemnicy, ale w tak trudnych czasach żyjemy...
- Babcia chce powiedzieć, że dzisiaj się wynosimy.
 Hermiona wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Miała wrażenie, że osiągnął on temperaturę zera absolutnego. Czarownica natomiast uśmiechnęła się ciepło, gdy spojrzała na swojego wnuka.
- Tamto miejsce jest dużo bezpieczniejsze - wyjaśniła głosem nieco znudzonym, jakby tłumaczyła coś wyjątkowo opornemu dziecku - Przede wszystkim to inny kraj, rejony zamieszkane jedynie przez mugoli, Draco, sam rozumiesz... Wiadomo, że trzeba zastosować duże środki ostrożności, ale tam będziecie mogli wyjść chociaż na zewnątrz bez obawy, że śmierciożercy wyskoczą zza rogu.
 Gryfonka mogłaby przysiąc, że ten ma zamiar się wykłócać, jednak zamiast tego kiwnął jedynie głową i zabrał się w milczeniu za kończenie jajecznicy.
 ***
 Całe przedpołudnie spędziła w pokoju Narcyzy, siedząc na łóżku i wpatrując się w krajobraz. Chłopaka nie widziała od samego śniadania i nie wiedziała, czy powinna z tego powodu płakać, czy się cieszyć. Wydawało jej się, że wychodził z domu, ale w jakim celu? Była bardzo ciekawa, ale w pokoju pani Malfoy zaczęła czuć się w miarę komfortowo i wolała poza tę strefę komfortu nie wychodzić.
 Po jakimś czasie drzwi otworzyły się szeroko. Jego twarz była jeszcze bardziej blada niż zwykle, a w oczach widniała jakaś forma strachu, której nie potrafiła zdefiniować. Bez słowa zaczął się pakować, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, a i ona wolała się nie wychylać, bo niby cóż mogła mu powiedzieć? "Słuchaj, Malfoy, naprawdę się całowaliśmy, czy tylko mi się to śniło"? Wypadało to trochę blado, a on z pewnością wziąłby ją za wariatkę, która nie potrafi utrzymać języka za zębami.  Postanowiła więc milczeć, licząc w duchu na jakąś reakcję blondyna, ten jednak zachowywał się, jakby jej w pokoju w ogóle nie było. Chyba przyjął sobie za punkt honoru, że prędzej przestanie nazywać się Draco Malfoy, niż odezwie się do szlamy.
 Torba w końcu była wypełniona, a on założył ją na ramię i - po chwili zastanowienia - przeniósł wzrok w jej kierunku, a ich spojrzenie się spotkały. Odruchowo chciała się odwrócić, ale zdała sobie sprawę, że nie ma ku temu powodu. Nie chciała dać mu tej satysfakcji i pokazać, że w jakikolwiek sposób się go boi. Nie wydawał się zły czy zdenerwowany, ale wyglądał tak, jakby samym spojrzeniem chciał rozgryźć, o czym ona myśli. Dzielnie to wytrzymała i w końcu sama poczuła cień satysfakcji, gdy to on pierwszy odwrócił wzrok.
- Idziemy - powiedział tak cicho, że Hermiona przez chwilę zastanawiała się, czy naprawdę coś usłyszała, czy to jej umysł płata jej figla. Podniosła się jednak z łóżka domyślając się, że to już czas pożegnać się z tym pokojem. Przebywała w nim wprawdzie od wczoraj, ale czuła się w nim wyjątkowo dobrze. Patrząc na obrazy wiszące na ścianie czuła, że mogłaby się nawet dobrze dogadać z Narcyzą. Gdyby ta oczywiście nie nienawidziła szlam.
 Babcia czekała na nich już w salonie, stojąc przy kominku, gdzie głośno trzaskało palące się drewno. Wpatrywała się w jedno z wysokich okien, za którym znów szalała burza. Wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie, gdy tylko ich zobaczyła. Uśmiechnęła się ciepło, choć Hermiona wiedziała, że był to uśmiech nieco wymuszony. Pewnie zastanawiała się, kiedy znowu będzie jej dane zobaczyć swojego wnuka. Podeszła w ich stronę i wyciągnęła szeroko ręce, jakby chciała objąć ich razem. Gryfonka zerknęła na Malfoya, którego wzrok wyrażał dezaprobatę, ale w końcu westchnął i uścisnął ją krótko.
- Dbaj o siebie - powiedział równie cicho jak wcześniej, a Hermiona nie mogła się tą sceną nie wzruszyć. Jednak istniała na świecie taka osoba, która była w stanie doprowadzić go do porządku.
- To wy o siebie dbajcie - wypuściła go w końcu ze swoich ramion i wskazała ręką na kominek. - Proszek Fiuu jest w wazie.
 Blondyn ruszył w stronę źródła ciepła, na co szatynka chciała pójść za nim, jednak babcia powstrzymała ją gestem dłoni. Spojrzała na nią całkiem poważnie, po czym uśmiechnęła się lekko i ją również przytuliła.
- To naprawdę dobry chłopak - powiedziała cicho, tak by Draco jej nie słyszał - Trochę zagubiony, ale dobry. Dbaj o niego, proszę.
Odsunęła ją na długość ramion i uśmiechnęła się szerzej. Hermiona kiwnęła tylko głową, nie bardzo wiedząc, co może powiedzieć.
- Uważajcie na siebie - dodała w momencie, gdy ogień zmienił kolor na szmaragdowy.
Blondyn wszedł pewnie w płomienie, a dziewczyna ostatni raz spojrzała na babcię. Uśmiechnęła się, jakby chciała jej niewerbalnie przekazać, że nic mu nie będzie, po czym stanęła obok Malfoya. Ten wyjął z kieszeni pogniecioną kartkę i przeczytał głośno z niej adres. Spośród tych kilku niezrozumiałych dla niej wyrazów, które były - jak się domyślała - po hiszpańsku, zrozumiała tylko jedno słowo i mogła dać sobie uciąć rękę, że gdzieś je już słyszała.
- Porto? - zdążyła tylko powtórzyć bezgłośnie, bo cały świat zawirował szybko, tworząc jedynie rozmytą plamę.
***
Wprawdzie początek listopada to nie koniec sierpnia, ale jest. Dziękuję wszystkim, którzy czekali i nie zwątpili. :)

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 7 - "Babcia Druella"

"Noce zostały stworzone głównie po to, by mówić rzeczy, których nie możesz wypowiedzieć następnego dnia"

- Draco - drzwi otworzyła starsza, jednak elegancka pani. Przez chwilę obserwowała bacznie swojego wnuka, a później jej wzrok padł na Hermionę. Uśmiechnęła się lekko i otworzyła drzwi szerzej. - Wchodźcie kochani - ponagliła ich i szybko za nimi zamknęła. Kobieta zaprowadziła ich do salonu i wskazała na dużą sofę przy kominku. - Rozmawiałam z Severusem...
Hermiona uniosła wysoko brwi. Przez ostatni czas czuła się zmęczona i otępiała. Nie miała siły na kontemplowanie zaistaniałej sytuacji, jednak gdy usłyszała imię swojego byłego profesora eliksirów momentalnie otrzeźwiała.
- Severus? - powtórzyła, patrząc ze zdziwieniem na babcię Dracona. Dopiero teraz zdołała skupić się na szczegółach. Druella uśmiechnęła się uprzejmie, jednak jej szare oczy pozostały zamyślone.
- Zapewne wiedziałaś, że to dzięki niemu jutro możecie przenieść się do...
- Nie wiedziała - przerwał jej ostro Malfoy. - I niech na razie tak zostanie...
- Draco - upomniała go - Dziewczyna powinna wiedzieć, co się dzieje.
- Im mniej wie, tym lepiej - powiedział głośno. Hermiona zmarszczyła brwi i popatrzyła na chłopaka. Jego oczy w kolorze burzowych chmur wyrażały pewność. Babcia westchnęła głęboko i podeszła do okna, które wychodziło na zielone wzgórza francuskich Alp. Ciemne chmury wisiały już nad nimi od kilku dni, dając uczucie przygnębienia.
- Niewiele czasu już zostało - wieczorne niebo rozcięła błyskawica, oświetlając wyraźnie twarz kobiety. Hermiona zauważyła, że Narcyza była bardzo podobna do swojej matki, z tym że oczy starszej kobiety miały bardziej ciepłą barwę. - Musimy ufać sobie wzajemnie, Draco, bo to jedyne co nam pozostało. - Druella spojrzała na blondyna ze smutnym uśmiechem.
- Nie chodzi o zaufanie - powiedział już nieco łagodniejszym tonem. - Im mniej osób zna szczegóły, tym większe jest prawdopodobieństwo, że uda nam się przeżyć kolejny dzień w jednym kawałku...
- Och Draco, jesteś zbyt podobny do ojca - westchnęła, patrząc na niego. - Skrzaty przygotowują obiad, zejdźcie za chwilę do jadalni.
 Wyszła z salonu, a ciszę między nimi przerywało jedynie trzaskanie ognia w kominku. Hermiona spojrzała na niego z wyczekiwaniem, ale Malfoy uparcie milczał, wpatrując się w okno, na którym dało zobaczyć się pierwsze krople deszczu. Burza była coraz bliżej.
- Mam prawo wiedzieć - powiedziała cicho, nie odrywając wzroku od chłopaka.
Draco zacisnął szczęki wciąż uparcie wpatrując się w zbliżającą się nawałnicę. Po chwili wstał i podszedł powoli do marmurowego kominka. Jego blada cera i blond włosy wyraźnie odbijały się na tle bordowej ściany.
- Zrozum Granger, że to tylko i wyłącznie dla twojego dobra - powiedział w końcu i gdy Hermiona już miała zadać kolejne pytanie zza drzwi dobiegł ich głos, wołający na posiłek.
 Draco gestem wskazał jej drzwi, a ona bez słowa ruszyła w ich kierunku. Znaleźli się w niedużym holu i blondyn poprowadził ją do następnego pomieszczenia. Dopiero gdy Hermiona zobaczyła suto zastawiony stół, zdała sobie sprawę, jak bardzo głodna była. Czarny kot siedział pod ścianą pijąc mleko ze srebrnej miseczki i pomiałkując cicho.
 Jadalnia była dużym, przestronnym pokojem. Stół na kilkanaście osób ciągnął się przez prawie całą jego długość, a wysokie okna wpuszczały do niego dużo światła. Wszystko wykończone było białym marmurem, a całość dopełniał kryształowy żyrandol. Na końcowej ścianie, gdzie nie było okien, widniało duże drzewo genealogiczne rodziny Black i Hermina zdecydowała, że później się mu przyjrzy. Ogień trzaskał wesoło w kominku, a pani Druella siedziała już przy stole i gestem zaprosiła ich, by również usiedli.
- Smacznego kochani - uśmiechnęła się ciepło i Draco usiadł na głównym miejscu, a jej przypadło miejsce naprzeciwko babci blondyna, przez co w końcu mogła się jej przyjrzeć. Nie była pewna, czy jej włosy są już siwe, czy po prostu miały kolor tak intensywnego blondu, jak w końcu każdy w ich rodzinie. Opadały one falami aż za ramiona, a cała postawa pani Black wyrażała nienaganną elegancję. Nagle Druella podniosła wzrok i ich spojrzenia spotkały się gdzieś nad pieczonym indykiem. Te oczy z pewnością były zbyt ciepłe i pogodne jak na przedstawicielkę domu arystokratów przystało.
- Jedz, kochana, bo wszystko wystygnie - powiedziała z lekkim uśmiechem, a Hermiona speszona kiwnęła tylko głową i dokończyła swojego łososia.
Nagle drzwi otworzyły się, a stary skrzat z srebrną tacą w ręce zwrócił się do pani domu.
- Pani Black, sowa właśnie przyniosła list od panienki Nimfadory.
 Druella zerwała się na równe nogi i prawie wybiegła z pokoju.
- Nimfadory? - Hermiona uniosła wysoko brwi. Była pewna, że Tonks nie utrzymuje kontaktu ze swoją babką. Jej matka przecież, Andromeda, została wydziedziczona, gdy poślubiła Edwarda Tonka, który był mugolem.
 Blondyn jedynie pokiwał głową, po czym wstał i skierował się w stronę arrasu z drzewem genealogicznym Starożytnego i Szlachetnego Rodu Blacków. Gdy w końcu dołączyła do niego zauważyła, że początek rodu sięga osiemnastego wieku. Draco skupił się na rozgałęzieniach, gdzie widniały pierwsze wypalone plamy.
- Fineas Nigellus Black - wskazał mężczyznę na arrasie - Zapewne czytałaś o nim w Historii Hogwartu. Był znienawidzonym przez wszystkich dyrektorem. Podobno odbiło mu na punkcie czystości krwi, gdy Iola - jego ukochana siostra - w tajemnicy przed rodziną poślubiła mugola Boba Hitchensa. A już zupełnie dostał do głowy, gdy jego syn Fineas - wskazał palcem pionową linę biegnącą od Fineasa seniora do jego syna o tym samym imieniu - zdeklarował się oficjalnie popierać prawa mugoli. Zmarł niedługo po tym.
 Pomimo zmęczenia Hermiona z zaciekawieniem słuchała Dracona. Ród Blacków często przewijał się w księgach historycznych, które czytała, jednak tematy wydziedziczonych potomków zazwyczaj były skrzętnie pomijane. Na drzewie również było widać, w których momentach rodzina matki blondyna łączyła się z innymi czystokrwistymi rodami, których nazwiska były jej dobrze znane.
 - Arcturus Black i Lysandra Yaxley - wskazał linię biegnącą po prawej stronie - Mieli trzy córki - Charis, która poślubiła Caspara Croucha, Callidorę, wyszła za Harfanga Longbottoma no i Cedrella, która połączyła ród Blacków z rodem Weasleyów.
- Więc jej syn... - układała sobie powoli wszystko w głowie.
- To ojciec rudego łasica, tak - kiwnął głową, po czym skupił się na środkowej części drzewa - W tamtych czasach ciągłość linii była bardzo ważna. Wydziedziczano każdego, kto choćby pomyślał o brataniu się z mugolami, czy jakichkolwiek odstępstwach, które mogłyby naruszyć dobre imię rodu - uśmiechnął się trochę kpiąco - Na przykład taki Alphard, brat mojego dziadka Cygnusa - przejechał palcem po wypalonej dziurze - został usunięty z rodu za danie złota swojemu siostrzeńcowi, który uciekł - podążyła wzrokiem do Walburgii, siostry Cygnusa i Alpharda, która miała dwóch synów. Regulus i...
- Syriusz - wyszeptała, a on pokiwał głową. Zamyśliła się na chwilę, wzrokiem śledząc ostatnie odgałęzienia rodu. Zmarszczyła brwi - Twoja babcia - wskazała jej podobiznę - miała trzy córki. Syriusz i Regulus nie mieli potomstwa, to by znaczyło...
- Że jestem ostatnią osobą, która nosi nazwisko Black - odezwał się ktoś za ich plecami, a oni odwrócili się gwałtownie. - Z moją śmiercią nasza linia wygaśnie.
Druella patrzyła na nich z lekkim uśmiechem.
Hermiona nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Odwróciła się więc, by jeszcze raz spojrzeć na drzewo, gdy mrok z oknem rozcięła błyskawica, a chwilę później usłyszeli grzmot.
- Chciałam ci Draco przekazać nowinę - uniosła dłoń z listem - ale z takim przejęciem opowiadałeś o autodestrukcji naszego rodu, że nie miałam serca przerywać.
Hermiona poczuła, że Malfoy spiął się trochę, jakby urażony słowami babci.
- Nimfadora urodziła - oznajmiła, a szatynka omal nie upadła. Nawet nie wiedziała, że Tonks jest w ciąży!
- Jak to - wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język.
- Też dowiedziałam się niedawno - wyjaśniła - Namawiałam ją i Remusa, by się tu przenieśli, próbowałam interweniować nawet u Andromedy, ale nikt na nią nie ma wpływu. Dora się uparła i nikt jej nie przemówi.
 Hermiona uniosła brwi. Myślała, że Druella nie utrzymuje kontaktu ze swoją córką, a tym bardziej z wnuczką, która poślubiła wilkołaka.
 - Porozmawiamy jednak o tym jutro, jest już późno, a wy pewnie jesteście zmęczeni tą tułaczką - powiedziała z troską - Skrzat przygotował dla was pokój na piętrze. Ten z widokiem na ogród, trafisz skarbie, prawda? - zwróciła się do wnuczka, a ten zrobił minę, jakby określenie "skarbie" uwłaczało jego godności.
- Trafię - odpowiedział z niezadowoloną miną i ruszył przodem.
- Dobrej nocy, dzieci - zawołała za nimi.
***
Turkusowe ściany mogły wydawać się przytłaczające, jednak ciepło z kominka rozchodziło się przyjemnie po niedużym pokoju. Draco różdżką pozapalał świece, a Hermiona ciągle stała przy drzwiach, jakby nie bardzo wiedząc, gdzie może usiąść.
 Po lewej stronie były drewniane drzwi, obok których stała duża szafa z jasnego drewna. W podobnym kolorze były dwa łóżka stojące przy przeciwległej ścianie. Nad nimi wisiały olejne obrazy, przedstawiające krajobraz roztaczający się z okna pokoju. Hermiona z zaciekawieniem podeszła bliżej tak, że była w stanie zobaczyć nierówności płótna. Jej uwagę przyciągnął jednak taki sam podpis, znajdujący się na każdym z nich.
- Narcyza Black - przeczytała cicho, jednak nie na tyle cicho, by blondyn tego nie usłyszał.
- To pokój mojej matki - wyjaśnił, wrzucając czarny worek do szafy. - Tam jest łazienka - wskazał na drzwi, które wcześniej zobaczyła. Miała wrażenie, że Draco nie chce poruszać tego tematu, więc nie naciskała. - W szafie są czyste ręczniki i szlafroki.
Kiwnęła tylko głową i zostawiła Malfoya samego.
***
 Gorąca kąpiel była czymś, czego Hermiona Granger w tej chwili bardzo pragnęła. Zanurzyła się w pachnącej pianie po samą brodę i marzyła, by nigdy nie opuszczać tego pomieszczenia. No i w końcu miała chwilę, by wszystko dokładnie przemyśleć. Nie byłaby sobą, gdyby każdej dzisiejszej rozmowy nie odtworzyła w głowie jeszcze raz i nie przeanalizowała jej dokładnie.
 Zawsze była pewna, że Blackowie są po stronie Voldemorta. Wiele razy czytała o Fineasie, który nie krył się ze swoim zainteresowaniem czarną magią. Słyszała o Regulusie, wiernym słudze Czarnego Pana. No i Syriusz zawsze stawiał swoją rodzinę w nie najlepszym świetle. Co więc się stało, że teraz Druella przyjmuje u siebie w domu szlamę, przejmuje się Andromedą i Tonks, a nawet o Lupinie wyraża bez cienia zniechęcenia?
 Postanowiła sobie zapytać o to Dracona, gdy tylko ten będzie mieć lepszy humor. Podobała jej się dzisiejsza rozmowa z blondynem. Miała wrażenie, że ten powoli się przed nią otwiera, w końcu opowiedział jej połowę historii rodzinnych. I nawet się nie kłócili.
- Granger, żyjesz tam? - rozległo się pukanie do drzwi, a ona wywróciła oczami.
- Już wychodzę - zawołała.
***
 Na półce z książkami widniało sporo ciekawych tytułów, a Hermiona nie mogła się powstrzymać, by kilku nie przejrzeć, póki Draco zajmował toaletę. Najbardziej spodobał się jej ręcznie pisany tomik poezji i nie musiała nawet sprawdzać pierwszej strony, by wiedzieć, że zapisała go matka blondyna.
 Nie wiedziała jednak jak Malfoy zareaguje na grzebanie w rzeczach jego mamy, więc czym prędzej go odstawiła, gdy tylko usłyszała otwieranie drzwi.
 Pozwoliła sobie zająć łóżko bliżej ściany i czekała, aż blondyn opuści toaletę. Miała przecież tyle pytań.
Draco stanął przy oknie, wpatrując się w krople deszczu, głośno uderzające o szybę. Granatowe niebo co chwilę przecinała błyskawica, oświetlając jasno jego twarz. Nie wiedziała, dlaczego w tamtym momencie nie mogła odwrócić od niego wzroku. Po prostu siedziała i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w twarz swojego odwiecznego wroga. Niechętnie musiała przyznać, że Malfoy po prostu miał w sobie coś, co przyciągało spojrzenie. Miał w sobie tyle gracji i chłodnej elegancji, która budziła strach lub zainteresowanie. Zawsze był przecież taki opanowany, dlaczego więc w tym momencie na jego twarzy mogła dostrzec tyle emocji? Czuła się, jakby mogła czytać mu w myślach. Wiedziała dobrze, jak bardzo martwi się o matkę, która musiała zostać w Malfoy Manor. Pewnie nawet nie wie, co się z nią dzieje, a gniew Czarnego Pana po ich ucieczce musiał ogromny i na kimś najpewniej się to odbiło.
 W jednej chwili Draco odwrócił głowę w jej stronę, a ich spojrzenia się spotkały. Patrzyli tak na siebie przez chwilę bez słowa, po czym blondyn westchnął lekko i znów zapatrzył się w okno.
- Nie masz pojęcia Granger ile miałaś szczęścia, rodząc się w mugolskiej rodzinie - powiedział w końcu cicho, a ona poczuła się tak zaskoczona, że przez chwilę myślała, że ma omamy.
- Szczęścia? - powtórzyła, chcąc się upewnić, że nie przesłyszało jej się.
- Żadnej presji, chorych oczekiwań rodziców...
- Po wojnie to wszystko się zmieni - chciała go pocieszyć, choć nie bardzo wiedziała jak. Nie miała pojęcia, jak to się działo, że wystarczyła nostalgiczna mina blondyna, a jej się od razu go robiło żal.
- To zależy, która strona wygra - westchnął.
- A ty po której jesteś? - zadała w końcu to pytanie, które od dawna krążyło jej po głowie.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno.
- Po żadnej - powiedział - Byłbym po żadnej, gdyby to ode mnie zależało - poprawił się, a Hermiona nawet w bladym świetle świec mogła dostrzec jego smutek. Miała ochotę pytać go o wszystko i jednocześnie pomilczeć trochę w jego towarzystwie. Ta cisza nie była niezręczna, czy krępująca.
- Co masz zamiar robić po wojnie? - zapytała, sama nie wiedząc dlaczego ją to interesuje. Wzruszył ramionami.
- Wyjechać - odpowiedział w końcu - Jak najdalej stąd. Jeśli oczywiście przeżyje - uśmiechnął się lekko. Przez chwilę nad czymś się zastanawiał. - A ty? Pomijając oczywiście huczny ślub z Weasleyem i urodzenie mu potomstwa rudych...
- Ja wcale nie... - przerwała mu oburzona. Podniosła się z łóżka i spojrzała na niego gniewnie.
Po chwilowej nostalgii blondyna nie został nawet ślad, a na jego usta wkradł się złośliwy uśmieszek.
Oparł się o parapet i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Przecież wszyscy wiedzą, że tak... - droczył się z nią, a blask płomieni świec wesoło odbijały się w jego oczach. - Ale według mnie nie pasujesz do niego.
- Za to ty nie pasujesz do nikogo - fuknęła, patrząc mu prosto w oczy.
Kpiący uśmieszek zniknął z jego twarzy. Podszedł do niej powoli.
- Uważaj na słowa, Granger. To, że jestem miły nie znaczy, że możesz sobie mówić, co ci ślina na język przyniesie - powiedział cicho.
- A ty nie masz prawa bezpodstawnie obrażać moich przyjaciół - odpowiedziała równie spokojnie jak i on.
- Czyżby? - uniósł jedną brew, a ona poczuła jak jej serce przyspiesza. Pomimo nikłego oświetlenia wyraźnie widziała jego zmrużone oczy, które nagle stały się takie poważne.
 Wpatrywali się w siebie z uporem i żadne nie chciało odwrócić wzroku. Atmosfera zaczynała ciążyć, a powietrze robiło się coraz gęstsze. Nagle jego wzrok przeniósł się na jej usta, a ona poczuła, jak jej serce przyspiesza jeszcze bardziej. Dlaczego?
 - Niech cię szlag, Granger - szepnął i nagle to się stało.
Szok opanował jej umysł, gdy usta Dracona Malfoya zetknęły się z jej wargami.
***
W końcu udało mi się coś napisać. Mam nadzieję, że się spodoba i znajdę niżej jakieś komentarze (nie muszę być pozytywne :)).

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 6 - "Czarny kot"

"Człowiek się zmienia, ale jego przeszłość nigdy"
*
- Do twojej babci? - zatrzymała się, opierając o gruby pień drzewa, gdyż leśna ścieżka robiła się coraz bardziej stroma. Wzięła kilka głębokich oddechów, w czasie których Draco zdążył się od niej oddalić. - Malfoy! - zawołała, a chłopak odwrócił się z rozdrażnieniem wypisanym na twarzy.
- W tym tempie, Granger, pod Mont Blanc dojdziemy za rok - spojrzał na nią z wyrzutem.
- Twoja babcia mieszka na Mont Blanc? - zdziwiła się, gdy w końcu go dogoniła.
- Jasne, wystawiła sobie drewnianą chatkę na samym szczycie - zironizował, uśmiechając się sztucznie.
- Muszę odpocząć - znów się zatrzymała, wspierając dłonie na biodrach i oddychając głęboko.
Draco popatrzył na nią z politowaniem i wyjął butelkę wody z plecaka.
- Naprawdę Granger, nie mamy zbytnio czasu...
Po chwili znów ruszyli ramię w ramię, bez zbędnych słów pnąc się krętą ścieżką w górę.
Po niecałej godzinie las zaczął się przerzedzać i stopniowo pojawiała się kosodrzewina.
- Daleko jeszcze? - zapytała, gdy droga zaczęła robić się jeszcze bardziej stroma.
- W linii prostej jakieś siedemdziesiąt mil - uśmiechnął się znów.
- Żartujesz? - uniosła wysoko brwi, sapiąc jak parowóz.
- Nie żartuję, Granger, po prostu chcę przeżyć - powiedział zdawkowo. - Śmierciożercy prędzej czy później tutaj trafią i najlepiej jak wtedy będziemy poza Francją.
- Powiesz mi w końcu, gdzie ostatecznie mamy trafić? - zapytała, gdy Draco zatrzymał się, rozejrzał wkoło i zdjął plecak.
- Tutaj - oznajmił, patrząc z satysfakcją na zdezorientowaną Hermionę, gdy wyszli na małą polanę. - Zaczyna mocno wiać, a las powoli się kończy. Później pójdziemy po grani, gdzie wiatr będzie dużo silniejszy i będziemy bardziej widoczni.
-  A tak ci się spieszyło - mruknęła z wyrzutem, opadając na ziemię.
- Dalej spieszy. Jutro wyruszamy o świcie - oznajmił, gdy wyciągnął z plecaka mały, dwuosobowy namiot. - Rzucę zaklęcia ochronne, a ty rozłóż namiot.
Ruszył w kierunku drzew, unosząc różdżkę wysoko w górę, a ona wpatrywała się przez chwilę w jego oddalające się plecy. Pokręciła lekko głową i wyjęła różdżkę, by najpierw rozstawić ich tymczasowy dom, a później użyć już dobrze jej znanego zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego.
- Capacious extremis - wyszeptała. Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy poczuła, że różdżka powoli zaczyna się do niej przekonywać.
Weszła na kolanach do ich małego namiotu, a jej uśmiech się powiększył. Wnętrze było wielkości dużego pokoju z średnim okienkiem na jednej z jego ścianek.
 Po chwili Draco dołączył do niej, rzucając plecak przed siebie.
- Trzeba tu trochę urządzić - powiedział cicho, wysypując całą zawartość czarnej torby na podłogę.
Hermiona uniosła wysoko brwi, gdy zauważyła mnóstwo przedmiotów codziennego użytku pomniejszonych do rozmiarów pudełka po zapałkach.
- Co to jest? - zdziwiła się.
Malfoy uśmiechnął się lekko, widocznie z siebie zadowolony,
- Chciałaś spać na podłodze? - zapytał retorycznie i jednym machnięciem różdżki zamienił maleńkie łóżko w jego pełnowymiarowy odpowiednik.
- Nie wierzę - wyszeptała cicho. Zdała sobie sprawę, że faktycznie o tym nie pomyślała. Co więcej, zdarzały się chwile, gdy łapała się na tym, że coraz więcej rzeczy jej umyka, jakby traumatyczne przeżycia w Malfoy Manor wpłynęły negatywnie na jej inteligencję.
- Oszczędź sobie wykładu na temat pomniejszania mebli w mugolskich sklepach, błagam - westchnął teatralnie, powiększając bujany fotel.
- Rozumiem wszystko, ale... wyniosłeś połowę sklepu meblarskiego? - popatrzyła na niego karcąco, wspierając dłonie na biodrach i tak bardzo przypominając panią Weasley.
- Nie zaczynaj nawet - uprzedził ją, ucinając tym samym rozmowę.
Pokręciła tylko głową i wyszła z namiotu, by trochę ochłonąć. Ruszyła przed siebie, w stronę lasu i miała nadzieję, że przez najbliższą chwilę nie będzie musiała patrzeć na Malfoya. Wiedziała przecież, że Draco zrobił dobrze, bo faktycznie nie mieliby na czym spać, ale miała wrażenie, że cokolwiek blondyn robi, robi to z wyjątkową przesadą. Rozumiała przecież łóżko i sofę, ale... na co dębowy fotel bujany i bogato zdobiony dywan perski?
 Jej rozmyślania przerwał cichy szelest, na co Hermiona gwałtownie się zatrzymała. Sięgnęła dłonią do spodni, jednak nie wyczuła nigdzie różdżki. Wpatrywała się chwilę w stertę ruszających  gałęzi, gdy nagle czarny kłębek futra wyskoczył na nią z prędkością światła. Krzyknęła histerycznie, machinalnie zamykając oczy i przewracając się na trawę. Czuła coś ciężkiego na brzuchu, więc powoli uchyliła oczy i znów krzyknęła. Nie zdążyła nawet zawołać Malfoya, gdy ten pojawił się obok niej i cicho parsknął śmiechem.
 Na jej brzuchu dumnie siedział duży, czarny kot. Jego długa sierść lśniła, pomimo braku słońca, a jego ciemne oczy wpatrzone były w Hermionę.
- Nawet z kotem nie potrafisz sobie poradzić? - Draco skrzyżował ręce na klatce piersiowej i patrzył na nią z lekkim rozbawieniem.
- Kot? - mruknęła cicho, gdyż była już przygotowana na najgorsze. Uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła ku niemu dłoń. Czarne zwierzę prychnęło jedynie i zeskoczyło z niej. Z gracją usiadł między nią a blondynem i mrucząc cicho patrzył na nich z zainteresowaniem.
- Tak, Granger, kot. To właśnie takie zwierzę z czterema łapami, sierścią i uszami - nabijał się z niej.
Rzuciła mu chłodne spojrzenie i o własnych siłach podniosła się z trawy.
- Jesteśmy wysoko w górach, Pewnie musiał zgubić drogę do wioski, albo... - spojrzała na Malfoya, którego mina wyrażała dezaprobatę.
- Znajdzie drogę - wzruszył ramionami i skierował się z powrotem do namiotu.
- Malfoy! - zawołała za nim, a ten zatrzymał się, ale nie odwrócił od razu i Hermiona była gotowa założyć się o tysiąc galeonów, że w tym momencie wywrócił oczami.
- Nie ma mowy - powiedział ostro, chyba czytając jej w myślach - Żadnego bawienia się w ratowanie głupich sierściuchów, Granger.
- On tu zginie - zaprotestowała głośno, a kot miauknął cicho, jakby na potwierdzenie jej słów.
- My też zginiemy, jeśli będziemy się włóczyć z kotem - odparł, patrząc na nich gniewnie.
- Czy ty masz w ogóle jakieś ludzie uczucia? - zawołała, chwytając się ostatniej deski ratunku.
- Oczywiście, że mam - odpowiedział z uśmiech - Na przykład głód - dodał już poważnie i spojrzał od niechcenia na kota.
Hermiona nie rozumiała, co stało się właśnie w tej chwili, ale Malfoy zmarszczył czoło, jakby nad czymś się zastanawiał, chwilę później otworzył lekko buzię ze zdziwienia i w końcu skierował wzrok na nią, a na jego twarzy nadal widniało coś, czego ona nie potrafiła zrozumieć.
- Niech będzie, Granger, wygrałaś - powiedział cicho, odwrócił się na pięcie i zniknął w namiocie.
Szatynka przez chwilę patrzyła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Draco, później spojrzała na kota, który z wyraźnym zadowoleniem ruszył za blondynem.
 - Nie wytrzymam - szepnęła do siebie i poszła śladem swoich towarzyszy.
*
2 dni później

 Jeśli dobrze Hermiona pamiętała, dzisiaj powinna być niedziela. Od rana nad Francją wisiały ciemne, burzowe chmury a z nich co chwilę padał lekki deszcz.
 - Niedługo powinniśmy być - powiedział w końcu Malfoy, kiedy grań zaczęła się obniżać. - Tutaj - zszedł z widocznego szlaku między drzewa. - Kawałek musimy podjechać tramwajem.
- Czym? - Hermiona zatrzymała się gwałtownie, omal nie wpadając na gruby pień sosny.
- Tramwajem, Granger - powtórzył, jakby tramwaj pod Mont Blanc był najnormalniejszą rzeczą na świecie.
- Oszalałeś, gdzie tu niby... - nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej przeciągły gwizd nadjeżdżającego w dole pociągu. Uniosła wysoko brwi, a Malfoy uśmiechnął się z satysfakcją.
- W ogóle nie znasz świata, który cię otacza, Granger - skomentował, gdy wchodzili coraz głębiej w las. - Musimy się pospieszyć.
Hermiona prawie biegła za blondynem, a za nimi podążał czarny kot. Zeszli kilkadziesiąt metrów w dół, gdy chłopak zatrzymał się gwałtownie i w ostatniej chwili złapał ją za przedramię, bo z rozbiegu wpadłaby wprost na tory kolejowe.
 Odetchnął głęboko i od razu puścił jej rękę.
- Kawałek dalej jest most, więc pociąg tutaj zwalnia - zaczął - Musimy tylko wskoczyć tak, żeby...
- Wskoczyć? - powtórzyła, spoglądając na niego jak na wariata.
- Tak jest najszybciej - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
Hermiona przełknęła ślinę i cofnęła się o krok, patrząc z przerażeniem na tory w dole.
- Nie dam rady - powiedziała cicho i w tym samym momencie rozległ się kolejny gwizd.
Zza zakrętu powoli wyłaniał się niebieski przód małego pociągu.
- Nie dam rady - powtórzyła cicho, na co Malfoy szybko pod ramię wziął kota, a ją złapał za dłoń.
- Damy radę - popatrzył na nią, ściskając jej dłoń mocniej. - Na trzy. Po prostu skocz do przodu - wytłumaczył powoli, a ona kiwnęła tylko głową, biorąc głęboki oddech.
 Lęk wysokości miała od zawsze. Bała się latać na miotłach, latać samolotami, a co dopiero skakać do rozpędzonego pociągu, za którym jest kilkuset metrowa przepaść zakończona gołymi skałami.
 Czuła jak dłoń, którą trzymał Draco zaczęła się pocić, a serce biło coraz szybciej.
- Raz... - powiedział, gdy niebieska lokomotywa minęła ich powoli. - Dwa... - trzy wagoniki przetoczyły się obok nich, aż w końcu dosłownie pod ich stopami pojawiła się kilku metrowa, płaska platforma. - Trzy!
 Hermiona poczuła mocne pociągnięcie w przód i z przyzwyczajenia przymknęła oczy, a w głowie pojawiła się jej wizja spadania w przepaść. Sekundę później poczuła jednak siłę uderzenia i ból w kolanach, na które upadła. Otworzyła oczy i oto z góry patrzyła na urwisko, którego tak bardzo się bała. Zacisnęła ręce mocniej na metalowej ramie i ze spontanicznym, szczerym uśmiechem spojrzała na Malfoya, który leżał na plecach, nadal trzymając kota pod ręką. On również uśmiechnął się lekko, ale jego oczy wyrażały głębokie zastanowienie.
 Rzadko kiedy zastanawiała się nad tym, jak z tym wszystkim radzi sobie Draco, choć nie mogła powiedzieć, że o nim samym nie myśli często. Dopiero teraz dotarło do niej, jak wielka odpowiedzialność na nim ciąży, Oczywiście, ona też miała zmartwienia takie jak wojna, troska o przyjaciół, o rodzinę, swój los, lecz na jego barkach spoczywało o wiele więcej zadań. Domyślała się, że martwił się on o swoją matkę - w końcu została zdana na łaskę Voldemorta, a ten po ich ucieczce z pewnością łaskawy nie był. Martwił się również o nią. Draco mógł to maskować, zasłaniać się swoim dobrem, ignorować ją i ciągle się z nią kłócić, ale ona teraz zaczęła dostrzegać, iż blondyn martwi się o jej życie bardziej niż o swoje. Zatroszczył się przecież o wszystko w Paryżu, gdyby było to na jej głowie, to pewnie musieliby spać na podłodze. I przecież to jemu zawdzięcza życie.
***
Krótko i na temat. Jak się okazało praca po dwanaście godzin dziennie nie jest najlepszym wspomagaczem w pisaniu, ale daję radę. Następny pewnie niezbyt szybko, ale będę się starać. :)
Ps. Jakiś pomysł na tytuł?

czwartek, 26 maja 2016

Rozdział 5. - "Paryż"

 Obudziły ją promienie zachodzącego słońca, lekko muskające jej twarz. Otworzyła oczy i
pierwszym co zarejestrowała był biały sufit z żółtymi wykwitami w niektórych miejscach. Podniosła
się na łokciach, rozglądając po pokoju. Obok stało drugie łóżko z poskładaną już niebieską pościelą.
Na brązowym dywanie leżał czarny plecak, z którego wypadło kilka galeonów i fiolka z eliksirem.
Mały, drewniany stolik z dwoma krzesłami i niewielka szafa, która nie mogła pomieścić zbyt wiele ubrań.
 Pokój był mały i ciasny, ale ściany w kolorach ładnego błękitu z obrazami paryskich zabytków sprawiały, że wnętrze wyglądało na całkiem przyjemne. Okrągły zegar nad szafą wskazywał godzinę dwudziestą, gdy drzwi otworzyły się cicho i do pokoju wszedł Draco z tacką na rękach.
 Bez słowa położył ją na stoliku, a Hermiona już po raz kolejny zauważyła, że w blond włosach i bez brody jest mu najlepiej. Wyglądało na to, że wcześniejsze humorki jeszcze mu nie przeszły, a ją w środku niemalże skręcało z ciekawości, by wszystkiego się dowiedzieć.
 Malfoy usiadł na swoim łóżku i popatrzył na nią.
- Jedz - wskazał głową na tackę.
Dziewczyna zacisnęła lekko usta, bo w głowie miała tyle pytań, że zapomniała o głodzie.
- Teraz i tak ci nic nie powiem - wzruszył lekko ramionami, podszedł do szafy, z której wyciągnął beżowy ręcznik i bez słowa opuścił pokój.
 Hermiona westchnęła głośno. Draco Malfoy naprawdę potrafił być nieznośny i uparty. Z braku wyboru usiadła przy stoliku i spojrzała z zaciekawieniem na swój posiłek. Niewielki talerz z kremową, zieloną zupą, drugi z kawałkiem łososia i frytkami. Do tego miseczka z sałatką z zielonymi oliwkami i mały, drewniany talerz serów.
 Draco wrócił do pokoju, gdy kończyła łososia. Mokre włosy opadały mu na czoło i zauważyła, że ma inne ubrania niż wcześniej.
- Małe zakupy - wytłumaczył, widząc jej pytający wzrok, po czym wysypał na stolik kilkanaście monet.
- Skąd masz mugolskie pieniądze? - zapytała od razu, patrząc na niego podejrzanie.
- To ważne? - kolejny raz wzruszył ramionami, a ona pomyślała, że kiedyś go udusi za ten irytując nawyk.
- Tak - powiedziała z naciskiem, patrząc na niego z oczekiwaniem znad resztek łososia.
- Ukradłem - powiedział tak, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Ukradłeś? - powtórzyła sceptycznie. - Na Merlina, Malfoy, nie możesz sobie tak po prostu kraść czyichś ciężko zarobionych...
- Mogę - przerwał jej i uśmiechnął się lekko, gdy Hermiona zamilkła zdziwiona. - Rozumiem, że ty przy każdej okazji chcesz rzucać Imperiusa, przecież to wcale nie będzie problem wymazanie pamięci całemu Paryżowi, gdyby ktoś zauważył, nie? - zironizował, a ona spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
 Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Draco uśmiechnął się na to ironicznie i usiadł na krześle obok, spoglądając na nią z nutą ciekawości.
- Jak ty sobie radzisz w życiu, Granger? - zapytał, wcale nie oczekując odpowiedzi.
- Potrafię sobie radzić - odpowiedziała od razu rzeczowo, na co Malfoy pokiwał tylko głową. - Zresztą... nie zmieniaj tematu - z oskarżycielską miną wycelowała w niego widelcem, zastanawiając się, jak zmusić chłopaka do mówienia. W końcu westchnęła lekko i postanowiła odłożyć swoją dumę na bok - Powiesz mi, proszę?
 Malfoy zmarszczył lekko brwi na dźwięk ostatniego słowa i spojrzał na nią jakby z wyrzutem. Po chwili jednak pokiwał krótko głową.
- Byłeś tutaj wcześniej? - zapytała od razu, a jemu mimowolnie drgnęły ku górze kąciki ust.
- Tutaj nie - podniósł się i podszedł do małego okna, po czym wskazał na nie głową - Ale byłem tam - pokazał palcem na odległą kamienicę. Hermiona podeszła do okna i powędrowała wzrokiem na przeciwległą ulicę.
- Co tam jest? - zapytała zaciekawiona, gdyż budynek wyglądał z zewnątrz zwyczajnie.
- Wejście do Avenue Magic - wyjaśnił - Odpowiednik naszej ulicy Pokątnej.
  Jej oczy zabłyszczały lekko, gdy wyobraziła sobie zbiór tamtejszych księgarni.
- Nie szczerz się Granger, nie mamy czasu na zwiedzanie - odwrócił się znów do okna, a jego wzrok utkwił gdzieś na horyzoncie.
*
 Stał w bezruchu wpatrując się w drzwi, nad którymi wisiał szyld paryskiego hotelu. Jego postać wtopiła się w wieczorowy krajobraz wysokich kamienic. Czekał. Nic nie było w stanie go rozproszyć, ponieważ wiedział doskonale, co musi zrobić. Niektórzy turyści wytykali go palcami, śmiejąc się pod nosem z jego dziwnego stroju. jednak on nie zaszczycał ich nawet spojrzeniem. Oddychał wolno, nie odrywając wzroku od swojego celu. Wiedział, że wystarczy chwila jego nieuwagi, a cały plan spełznie na niczym. Cierpliwie, jak śmierć, czekał.
*
 Hermiona siedziała na swoim łóżku w ich małym pokoju. Draco zniknął zaraz po jej kolacji i dochodziła już druga w nocy, a on dalej się nie pojawiał. Sama nie wiedziała,  czy ma się martwić o niego, czy cieszyć odrobiną spokoju i samotności. Z jednej strony w towarzystwie chłopaka czuła się trochę pewniej i - nawet w jej głowie zabrzmiało to dziwnie - bezpiecznie, z drugiej arystokrata działał jej na nerwy swoją opryskliwością i niechęcią do wszystkiego wkoło. Oczywiście zauważyła, jak czasem się rozluźnia i zdarza mu się uśmiechnąć - miała wrażenie - szczerze, ale szybko przybierał na twarz maskę obojętności.
 Sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć tym bardziej, że ta druga strona Dracona Malfoya była nawet znośna. Oboje nie wiedzieli ile czasu przyjdzie im spędzić wspólnie, a ona nie miała siły do ciągłego warczenia na siebie nawzajem.
 Podniosła się na łokciach, gdy usłyszała kroki na schodach. Serce jej przyspieszyło, choć wiedziała, że są tutaj bezpieczni. Tak samo jednak myślała w pociągu z Calais, gdzie to niespodziewanie pojawili się śmierciożercy.
 Złapała w dłoń różdżkę, leżącą przy jej stoliku nocnym i wycelowała nią w drzwi, które bez ostrzeżenia otwarły się na oścież, a Hermiona z ulgą dostrzegła Malfoya.
 - Musimy pogadać - powiedział poważnie, zamykając drzwi na klucz i dodatkowo zabezpieczając je zaklęciem.
- Gdzie byłeś? - zapytała od razu, ale on zignorował to. Na stoliku położył kolejne mugolskie pieniądze i usiadł na jednym z krzeseł.
 Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się, jak wiele informacji może jej przekazać.
- Tu nie jest bezpiecznie, Granger.
- Co masz na myśli? - podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na niego zaniepokojona.
- Domyślają się, gdzie jesteśmy - powiedział powoli.
- Snape - wyszeptała, gdy przyszło zrozumienie. To by pasowało, przecież wszyscy wiedzieli, że Severus był oddanym śmierciożercą.
Ku jej zdziwieniu Draco pokręcił przecząco głową.
- Snape w tym wszystkim odgrywa całkiem inną rolę - powiedział wymijająco - Śmierciożercy przeszukują Paryż, więc opuszczanie go teraz byłoby samobójstwem, ale jutro w południe musi już nas tu nie być.
 Hermiona zdziwiła się słowami chłopaka, a w jej głowie znów pojawiły się kolejne pytania. Wiedziała jednak, że nie ma sensu o wszystko pytać, bo Malfoy i tak powie jej tyle, ile uzna za stosowne.
- Co będzie dalej? - zapytała tylko czując, że to wszystko robi się coraz bardziej niebezpieczne.
 Wiedziała, że będzie im potrzebne wiele szczęścia, aby ujść z życiem tym bardziej, skoro śmierciożercy są już w Paryżu. Jeśli z taką łatwością ich tutaj namierzyli, to obawiała się, że obecnie nigdzie nie jest wystarczająco bezpiecznie.
- Zaraz o świcie opuszczamy hotel - zaczął choć wydawało się, że sam nie wierzył w powodzenie tego planu - Musimy kupić namiot i trochę jedzenia.
- Namiot? - zdziwiła się.
- Wyruszamy w Alpy - oznajmił poważnie.
***
 Przemierzali już kolejną ulicę w poszukiwaniu mugolskiego sklepu turystycznego. Hermionie niewiele więcej udało się dowiedzieć o ich kolejnej wyprawie, choć jej głowa niemalże eksplodowała od pytań pozostających bez odpowiedzi. Malfoy ciągle tłumaczył, że to ze względów bezpieczeństwa nie może zdradzić nic więcej, póki nie znajdą się w ostatecznej kryjówce.
- Teleportujemy się niedaleko Grenoble - powiedział w końcu, gdy mieli już cały ekwipunek i przemierzali Paryż w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do teleportacji. Nie chcieli zapuszczać się w czarodziejskie dzielnice, gdyż to głównie tam mogli ich szukać śmierciożercy.
- Tu będzie chyba dobrze - wskazała palcem na mały zaułek z kontenerami na śmieci. Schowali się za jednym z nich, upewniając się wcześniej,czy nikt ich nie śledzi. Malfoy wyciągnął ku niej dłoń, a ona ścisnęła ją, niechcący się przy tym rumieniąc. Hermiona zdążyła zauważyć jedynie zdziwiony wzrok Dracona i sekundę później ogarnęła ich ciemność. Oboje dobrze znali niemiłe uczucie towarzyszące przenoszeniu się z jednego miejsca w drugie, więc odetchnęli z ulgą, gdy mogli zaczerpnąć świeżego powietrza. Nadal trzymając się za ręce, rozglądali się wokoło.
 Aportowali się w środku lasu, gdzie drzewa były tak gęsto rozmieszczone, że zobaczenie nieba było niemożliwe. Puścili swoje dłonie, a Draco wyjął różdżkę i szepnął Wskaż mi. 
- Musimy kierować się dokładnie na północny- wschód - powiedział, obracając się we wskazanym kierunku.
- Teraz mi powiesz wszystko? - zapytała z nutą nadziei w głosie.
- Wszystko, czyli co? - uśmiechnął się lekko.
- Co tutaj robimy? Co wspólnego z tym wszystkim ma Sna...?
- Nigdy sobie nie odpuszczasz, prawda? - uśmiechnął się lekko
- Nie - odpowiedziała pewnie, ciągle oczekując na odpowiedź chłopaka.
 Pokiwał lekko głową i zamyślił się na chwilę.
- Jesteśmy tutaj, bo w Paryżu zrobiło się niebezpiecznie...
- Skąd o tym wiesz?
- Na to pytanie na razie nie mogę odpowiedzieć - rzekł od razu pewnie.
- A Snape?
- Też - powiedział wymijająco.
- Dlaczego jesteśmy akurat tutaj?
 Westchnął lekko, ale wiedział, że już nie wymiga się od odpowiedzi.
- Jesteśmy niedaleko Grenoble...
- Tyle wiem - przerwała, a on spojrzał na nią z wyrzutem.
- Zmierzamy dokładnie w kierunku Mont Blanc - ruszył przodem między drzewami. - Nie wiem Granger, czy wiesz, ale te tereny są w większości zamieszkane przez czarodziejów. Jesteśmy w jedynym  parku narodowym, który nie jest tutaj zabezpieczony przed teleportacją. Faktem jest że przed nami kawał drogi do przebycia i może to zająć sporo czasu, ale tym sposobem mamy największe szanse na uniknięcie śmierciożerców.
- A gdzie dokładnie zmierzamy?
- Do babci Druelli.
***
Witajcie. :)
Przed wami (albo racze już za) kolejny Rozdział, który mam nadzieję was nie rozczaruje.
Jako ciekawostkę mogę napisać, że wszystkie wspomniane w poprzednich rozdziałach  miejsca istnieją naprawdę (hotel, miasteczko Luchy jak i wszystkie pokonane przez naszą parę drogi są realne).
Pozdrawiam,
Nan.

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 4 - "Hermiona".

"Ich drogi splątane jak kłębek
Po latach związały się jego dwa końce
Los zatoczył pętle, gdy nagle zaszło za chmury, zaćmiło się słońce."
*
Hermiona
*
 Ciągle zastanawiałam się, czy robię dobrze. Nie mogłam odeprzeć wrażenia, że takie uciekanie od problemów jest najprostszym wyjściem i nie czułam się dobrze z tego powodu. W Anglii zostali moi przyjaciele, moja rodzina a ja - przemierzając nieznane mi miasteczko u boku Malfoya - czułam, jakbym po prostu zostawiała wszystko za sobą. Każdy krok na południe był bolesną świadomością oddalania się od wszystkiego, co kochałam najbardziej.
  Pesymistyczne myśli nie opuszczały mojej głowy, odkąd tylko opuściliśmy nocne Dover. Nikt nie łudził się, że wojna nas ominie, jednak moje wyobrażenie jej w zupełności odbiegało od tego, co działo się teraz. Miałam nadal szukać horkruksów z Harry' m i Ronem, miałam im pomagać i chronić ich. Nie byli już małymi dziećmi, ale ciągle czułam się za nich odpowiedzialna, czułam się jak
ich starsza siostra i wiedziałam, że - choć są już dorośli -  potrafią wpakować się w kłopoty jak gdyby znów mieli po dwanaście lat.
 Tymczasem ja właśnie szłam z moim szkolnym wrogiem przez miasteczko - jak głosił napis przy ratuszu - Luchy. Chwilę później minęliśmy ceglany kościół z wysoką wieżą i białymi zegarami po każdej jej stronie, według których za kwadrans miało być południe.
 Słońce w końcu wyszło zza chmur, oświetlając nam ciasną brukowaną uliczkę, w którą właśnie skręciliśmy. Zerknęłam mimowolnie na mojego towarzysza. Draco Malfoy szedł z zaciętą miną i odkąd znaleźliśmy drogę do miasta, nie odezwał się ani słowem. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, jednak na dłuższą perspektywę było trochę uciążliwe. Nie wiadomo ile czasu przyjdzie nam spędzić razem, ale w tak napiętej atmosferze wiedziałam, że będzie on się ciągnął w nieskończoność.
- Muszę coś zjeść - odezwałam się po kolejnych kilku minutach ciszy, gdy mój pusty żołądek ponownie dał o sobie znać.
 Malfoy westchnął cicho, jak już miał w zwyczaju to robić, zdjął czarną torbę z ramion i po chwili szukania wyciągnął z niej kilka srebrnych monet.
- Ostatnie jakie mamy - wręczył mi je, a ja ruszyłam do małego sklepu z zielonym szyldem, reklamującym mugolskie piwo.
Dopiero gdy wyszłam miałam okazję, żeby rozejrzeć się po okolicy. Draco stał oparty o budynek i wpatrywał się intensywnie w znaki na przeciw, jakby miały one mu powiedzieć, co mamy dalej robić.
Bez słowa stanęłam obok niego.
- I co dalej? - zapytał, nie patrząc na mnie.
Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się krótko, po czym wyciągnęłam różdżkę i szepnęłam Wskaż mi. Różdżka okręciła się kilka razy na mojej dłoni po czym wskazała drogę w prawo.
- Tam jest północ - powiedziałam - A my musimy iść na południe.
- Beauvais - Draco wskazał na znak, który wskazywał drogę w lewo.
Milczałam chwilę, analizując każdą opcję. Najlepszym ale i najbardziej  ryzykownym wyjściem było złapanie najbliższego autobusu i udanie się prosto do Beauvais. Jednak czy mogło się to udać, skoro nasza dwójka w mugolskich mediach widniała jako para angielskich zbiegów?
- Chodź - instynktownie złapałam go za dłoń i pociągnęłam w stronę przystanku. - W autobusie będzie ryzykownie, ale myślę, że mogłabym zmienić trochę nasz wygląd. Pieszo droga zajmie nam co najmniej kilka dni.
- Co ty robisz, Granger? - zapytał, a ja pociągnęłam go za przystanek autobusowy, gdzie nie byliśmy widoczni.
- Eliksir wielosokowy się skończył, więc zmienię nam wygląd, wsiądziemy do autobusu i niedługo...
- Auto-co? - uniósł brwi.
Pokręciłam tylko głową, nie mając siły na tłumaczenie i skupiłam się na jego wyglądzie.
***
 Dokładnie pół godziny później dojeżdżaliśmy już do lotniska w Beauvais- Tille. Oczy powoli same mi się zamykały z powodu braku snu, ale jednocześnie byłam z siebie zadowolona. Na mugolskiej gazecie, którą czytała kobieta na siedzeniu przed nami znów dojrzałam nasze nieruchome zdjęcia, lecz wszyscy w autobusie widzieli teraz jedynie dwójkę rudych turystów z dużym plecakiem turystycznym, czapkami z daszkiem na głowach i w podobnych sweterkach, spod których wystawały kołnierzyki koszulek polo. 
 Mimo chwilowego zadowolenia, poczułam nagle lekkie pieczenie na przedramieniu. Szczerze mogę powiedzieć, że w Malfoyowym dworze przeżyłam wiele i bynajmniej nie było w tym nic przyjemnego, jednak pomimo ogólnego osłabienia tylko ta blizna co chwilę dawała o sobie znać. 
 Spojrzałam na Dracona i mimowolnie lekko się uśmiechnęłam. Sama jego mina wyrażała dezaprobatę i dobrze wiedziałam, że rudy nie przypadł mu do gustu. A ja przecież wcale nie chciałam zrobić mu na złość. Szczerze mówiąc - nawet gdybym chciała - to teraz miałam wrażenie, że wzbudzenie jakichkolwiek emocji w Draconie Malfoyu było nie lada wyzwaniem i budziło to we mnie lekkie zdziwienie. W Hogwarcie blondyn często się wywyższał, popisywał przed kolegami z rocznika, a tym młodszym z kolei pokazywał, gdzie jest ich miejsce. Tak, tamten zakochany w sobie nastolatek nigdy nie wzbudził czyjejś szczerej sympatii. A teraz? Przez chwilę miałam wrażenie, że Draco się zmienił, później jednak doszłam do wniosku, że niewiele miało to wspólnego z jego nagłym nawróceniem. Wydawało mi się, że ślizgon po prostu się bał i wcale mu się nie dziwiłam. 
 We mnie dominowały wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia przyjaciół, ale co mógł czuć on? Strach był całkiem uzasadnionym uczuciem. Miał niesamowicie dużo do stracenia. Być może i samo życie. Nawet nie chciałam wyobrażać sobie gniewu Voldemorta, gdy okazało się, że Draco zniknął bez śladu, a wraz z nim zniknęła i moja osoba. 
 Szturchnęłam Malfoya ramieniem, gdy autobus zjeżdżał do zatoczki przed głównym wejściem na lotnisko. Bilety kupiliśmy za ostatnie mugolskie pieniądze, więc teraz z różdżki będziemy musieli korzystać dużo częściej. 
Wysiedliśmy w pośpiechu z autobusu i stając ramię w ramię, spojrzeliśmy na wejście główne naszego teoretycznego wybawienia. 
 Kilka razy wzięłam głęboki oddech, myśląc intensywnie nad każdą możliwą opcją. 
- Nie mamy na to czasu, Granger - powiedział, jakby czytał mi w myślach i ruszył prosto przed siebie.
 Stałam chwilę w lekkim zdziwieniu, po czym ruszyłam szybko za nim i dogoniłam go. 
- Draco, musimy mieć jakiś plan działania - wyszeptałam gorączkowo, na co ten tylko uśmiechnął się i miałam wrażenie, że w jego oczach pierwszy raz dojrzałam prawdziwe rozbawienie. 
- Chcesz tam tak po prostu wejść i...?
- Improwizuj - powiedział cicho, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wejścia. 
Improwizować? Roześmiałam się głośno w duchu. Podchodzenie w taki sposób do tak poważnych spraw, nie było objawem wyjątkowego rozsądku, powiedziałabym wręcz, że czystej głupoty i nigdy nie miałam w zwyczaju działać w ten sposób. 
 Nim jednak zdążyłam zaprotestować, wchodziliśmy już przez szklane drzwi do dużej, przestronnej hali. Możliwe, że przez ułamek sekundy mogło mi się wydawać, że ten pomysł jest jakimś wyjściem, jednak tę myśl musiałam odsunąć niemalże od razu. Poczułam, że coś jest nie tak, gdy tylko dłoń Malfoya mocniej zacisnęła się na mojej. Moje serce znów przyspieszyło mocno, gdy na końcu ruchomych schodów dostrzegłam znajomą postać z czarną peleryną na ramionach. Na jego twarzy panował stoicki spokój, wyrażający jedynie uprzejme zainteresowanie mugolami, którzy palcami wskazywali sobie jego dziwny strój.
- Snape - zauważyłam zdziwiona. Spojrzałam przerażona na Dracona i wiedziałam, że mieliśmy tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Krótką chwilę po zarejestrowaniu tego faktu, poczułam mocne szarpnięcie za rękę i nawet nie zdążyłam się nad tym zastanowić, a już opuszczaliśmy lotnisko. 
Kawałek dalej Draco zatrzymał się gwałtownie, szukając gorączkowo wzrokiem rozwiązania. 
- Tam! - pociągnęłam go, wskazując palcem na postój taksówek. 
Ruszyliśmy biegiem wzdłuż szklanej ściany lotniska i w tej adrenalinie zdążyłam tylko zauważyć, że Malfoy nadal trzyma moją dłoń i nie puścił jej, gdy już wsiedliśmy do białego mercedesa. 
- A Paris - rzuciłam tylko kierowcy, a ten bez pytań odpalił samochód i włączył się do ruchu. 
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, próbując uspokoić oddech, po czym Malfoy spojrzał na mnie i uniósł lekko brwi.
- Paryż? - zapytał i w tej samej chwili jego wzrok padł na nasze dłonie, po czym od razu zabrał swoją i odwrócił wzrok na okno. 
Wzięłam głęboki oddech i policzyłam w myślach do dziesięciu, by się uspokoić.
- Tak, Paryż - odważyłam się w końcu odezwać, choć głos trochę mi drżał. - Pierwsze, co przyszło mi na myśl.
- Rozsądnie - mruknął sarkastycznie, a we mnie momentalnie wzrósł poziom irytacji, oddalając zdenerwowanie.
- Masz lepszy pomysł? - zapytałam, spoglądając na niego gniewnie, jednak Draco Malfoy nie zaszczycił mnie nawet wzrokiem.
 Nie nadążałam wtedy za nim, naprawdę i jedyne co mogłam zrobić, to również odwrócić wzrok i nie podtrzymywać na siłę rozmowy. Widziałam, jak kierowca zerknął zaciekawiony na nas w lusterku, ale nie zapytał o nic.
 Od opuszczenia Anglii minęły zaledwie dwa dni. Czterdzieści osiem godzin, podczas których mój stosunek do chłopaka zdążył zmienić się co najmniej kilkadziesiąt razy i kompletnie nie wiedziałam, jak długo jeszcze dam radę wytrzymać z jego zmianami humorów i pretensjami. Rozmyślałam chwilę nad tym, jednak po chwili stwierdziłam, że to teraz nie jest największy problem. 
 Snape. Co on robił na mugolskim lotnisku? Skąd wiedział, że właśnie tam może nas zastać? Czy już wie, że tam byliśmy i czy wie, że zmierzamy do Paryża? W tamtym momencie nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie miałam pojęcia, co się stanie, gdy dotrzemy już do Paryża. I chyba właśnie te chwile były najgorsze. Gdy sytuacja trochę się uspokajała, trzeba było myśleć, co dalej, a ja nawet nie miałam do kogo się odezwać. Wiedziałam, że będzie ciężko, choć teraz, patrząc na wszystko przez pryzmat upływu czasu, przez pryzmat dojrzałości wiedziałam też, że nigdy nie żałowałam tego, co przyniósł mi los.
*
- Mademoiselle - obudziło mnie delikatne szturchnięcie w ramię. Otworzyłam oczy i zobaczyłam naszego kierowcę. 
- Tak? Oui? - wymamrotałam, rozglądając się na boki. 
- Bienvenue a Paris! - powitał nas z uśmiechem.
- Co on mówi? - usłyszałam głos Dracona, ale nie popatrzyłam na niego. Ciągle nie mogłam się przyzwyczaić do tych rudych włosów, które totalnie do niego nie pasowały. 
- Jesteśmy w Paryżu - odparłam, powoli zbierając się w sobie. 
- W końcu - mruknął, po czym wycelował różdżkę w siedzenie przed sobą i usłyszałam ciche Imperio. 
Obserwując cały czas kierowcę zauważyłam, że z jego twarzy znikają wszelkie emocje, a jego oczy stają się pozbawione wyrazu. 
- Wychodzimy - powiedziałam cicho i opuściłam taksówkę, po czym... stanęłam bez słowa. 
Biały mercedes ruszył do przodu, a Malfoy spojrzał na mnie oczywiście z wyrzutem. 
- Gdzie jesteśmy? - zapytał od razu, ale ja nie mogłam się odezwać. 
Przez chwilę wpatrywałam się w milczeniu w obiekt ponad jego głową, a i w końcu on tam spojrzał. 
- Sacré-Cœur? - uniósł brwi, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- Tak - kiwnęłam głową, nie zamierzając pytać, skąd to wie. - Jesteśmy na wzgórzu Montmartre.
Chyba zauważył tę nutę podziwu w moim głosie.
- Znajdźmy jakieś spokojne miejsce i uzgodnimy, co dalej - powiedział i ruszyliśmy w dół schodów przy bazylice. Słońce ostro świeciło nam w oczy, a my przedzieraliśmy się przez tłum turystów, próbując dostać się na koniec schodów. W końcu dotarliśmy na ostatni podest, gdzie było już mniej osób, a na środku starsza pani próbowała sprzedać małej grupie z Japonii mini wieże Eiffel w formie breloczków. Podeszliśmy do barierek, skąd rozciągał się widok na Paryż. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Nie mamy czasu - usłyszałam, zastanawiając się, gdzie tak właściwie się nam spieszy. Spojrzałam na niego z wyrzutem, na co Draco wywrócił tylko oczami.
- Powiedziałem, że potem - rzucił i ruszył w lewo, gdzie znajdowały się schody, prowadzące na dół.
Stopnie wykute były w skałach i to one zastępowały balustrady po obu ich stronach. Im niżej schodziliśmy, tym skały po obu naszych stronach robiły się wyższe, aż w końcu formę swoistego zadaszenia stanowiły choinki, rosnące powyżej.
 Wyszliśmy na wąską, asfaltową uliczkę, a po prawej stronie zauważyłam mur, na którym jeszcze przed chwilą byliśmy. W jego środku wyrzeźbione były dwie fontanny, z który woda lała się do niskiego baseniku. Na tym samym podeście stały jeszcze trzy zielone ławki, zwrócone w stronę centrum Paryża.
 Wzgórze Montmartre było stosunkowo duże, więc schody po których schodziliśmy na sam dół, co chwilę przecinały małe tarasy widokowe z kilkoma kolejnymi ławkami.
 Bardzo chciałam usiąść na jednej z nich, odpocząć chwilę i po prostu popatrzeć na Paryż z góry, ale Draco szedł przede mną i ani myślał, by zatrzymać się choć na chwilę.
 W końcu dotarliśmy na sam dół, gdzie był ostatni taras, tym razem ławki jednak były odwrócone w stronę bazyliki. Byliśmy już tak nisko, że widok Paryża zasłoniły najbliższe budynki. Skręciliśmy w lewo, gdzie wąska pochylnia znów zaprowadziła nas na ostatnią, najniższą część wzgórza. Spojrzałam ostatni raz w górę, w stronę majestatycznej bazyliki chcąc napatrzeć się na zapas. Nie wiedziałam w końcu, co wymyśli Draco i czy kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane być w tym pięknym miejscu.
 Wyszliśmy już na normalną ulicę, wzdłuż której ciągnęły się stare kamienice, a każda z nich na parterze miała witryny sklepowe lub kawiarnie.
 Z braku innego pomysłu ruszyliśmy uliczką prosto, która była zapełniona turystami. Z jednej strony minęliśmy małą pizzerię, skąd wydobywał się kuszący zapach, na który mój żołądek zareagował głośno.
 Malfoy spojrzał na mnie z politowaniem, na co wzruszyłam tylko ramionami. Byłam głodna i zmęczona, a jak na razie nie zapowiadało się na zaspokojenie którejkolwiek z tych potrzeb.
 Zarówno po jednej stronie i drugiej pełno było małych sklepików z pamiątkami, kartkami pocztowymi lub ubraniami z napisem PARYŻ w różnych formach. Dało się również zauważyć ulicznych artystów, zachęcających do wykonania swojego portretu.
 Mimo głodu uśmiechnęłam się lekko, bo właśnie zawsze tak sobie zawsze Paryż wyobrażałam. Słoneczne, tętniące życiem ulice i masa turytów zachwycających się lokalną architekturą i pamiątkami.
 Minęliśmy skrzyżowanie, gdzie dalej poszliśmy prosto i znów weszliśmy w wąską uliczkę.
- Co dalej? - zapytałam, zatrzymując się w końcu.
Malfoy wydawał się być na czymś skupiony.
- Jeszcze kawałek - powiedział cicho, a ja nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Krótką chwilę staliśmy przy przejściu dla pieszych, po czym Draco skręcił w lewo, a ja ruszyłam za nim.
 Minęliśmy zaledwie dwa sklepy i chłopak zatrzymał się, patrząc na kamienicę.
 Szara, brudna markiza powiewała lekko, a nad drzwiami wisiał wyblakły szyld HM MONTPELLIER.
- Jesteśmy na miejscu - zakomunikował i wszedł przez wąskie drzwi do środka. Przez chwilę stałam zdziwiona z uniesionymi brwiami i pomyślałam, że Draco Malfoy nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
*
Wybaczcie mi to spóźnienie. Laptopa zaniosłam do znajomego, który zapewniał, że po naprawie wszystkie pliki nadal będą na swoim miejscu. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy włączam go i planuję dokończyć rozdział, a Word jest kompletnie pusty. Nauczyło mnie to, żeby ZAWSZE zapisywać wszystko na blogspocie oraz tego, żeby NIGDY nie ufać kumplom informatykom.
Jeszcze raz przepraszam,
Nan.

niedziela, 13 marca 2016

"Jestem Draco Malfoy". Miniaturka nr 1, część 2.

- Co?
Ron poruszał bezwiednie otwartymi ustami, jak rybka wyjęta z wody, a Harry upuścił miotłę, którą właśnie czyścił.
- Współczuję ci, Hermiono - wydukał w końcu rudy - ale... sama się o to prosiłaś.
- Ron - upomniał go Harry.
- Jak to się prosiłam? - podniosłam się z miękkiego fotela przy kominku, a mój przyjaciel spojrzał na mnie przestraszony.
- Nie musiałaś na niego kablować - wyjaśnił, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- To jest nielegalne Ron.
- Tak, Ron, Hermiona ma rację. W końcu to Malfoy, należała mu się nauczka - Harry starał się załagodzić sytuację, jednak to nie podziałało.
Pokręciłam głową z dezaprobatą i ruszyłam do swojego dormitorium.
Wiedziałam, że to ciężkie dla Harry' ego. Czułam się tak samo, gdy w tamtym roku to on pokłócił się z Ronem, a ja zawisłam między młotem a kowadłem.
 Dzisiejszy dzień był wyjątkowo wykańczający. Miałam ochotę położyć na na łóżku i nie musieć już wstawać, ale przecież miałam na jutro do napisania jeszcze esej z numerologii. Znałam doskonale zastosowania obliczania Liczby Celu Życia, Liczby Wewnętrznej, czy Liczby Ekspresji Wewnętrznej, jednak zapisanie tego w zrozumiałej formie zajmowało co najmniej jedno popołudnie. Usiadłam przy biurku i zabrałam się do pracy.
***
 Trzeci lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku był wyjątkowo mroźnym dniem. Po zajęciach wszyscy uczniowie skupili się wokół kominka w Pokojach Wspólnych, otuleni ciepłymi kocami. Niektórzy zakładali nawet na głowy czapki, choć wydawało mi się to wyjątkowo absurdalne. Wystarczył przecież jeden dobrze rzucony czar rozgrzewający. Pomimo tego zabezpieczenia po obiedzie z ciężkim sercem udałam się pod pokój nauczycielski, zamiast - tak jak wszyscy - do ciepłej Wieży.
 Do Rona nadal się nie odzywałam, a i on wydawał się być obrażony. Nie zrobiło to jednak na mnie wrażenia. Wiedziałam, że przyjdzie, gdy tylko nie będzie mógł sobie poradzić z jakimś esejem. Harry nadal próbował być bezstronniczy, a każdą uwagę Rona kwitował cichym westchnieniem.
 Z daleka widziałam, że Malfoya jeszcze nie ma. No tak, byłoby to wielkim zaskoczeniem, gdyby choć raz się nie spóźnił. Przystanęłam pod ścianą, zastanawiając się, ile trzeba będzie na niego czekać. Poprzedniego wieczora przygotowałam schemat powtórek i obliczyłam, że na dzień dzisiejszy będę musiała poświęcić przynajmniej dwie i pół godziny, jeśli mieliśmy powtórzyć wszystko od pierwszej klasy.
 Po chwili usłyszałam kroki i gdy spojrzałam w tamtym kierunku, zza rogu wyłoniła się sylwetka Draco Malfoya. Blond włosy opadły mu lekko na czoło, a dłonie tkwiły wetknięte w kieszenie spodni. Wyglądał tak... arystokratycznie. 
- Nie patrz tak, bo się zakochasz - powiedział na wstępie, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Zdążyłam się przyzwyczaić do jego odzywek przez te wszystkie lata.
- Wolałabym się zakochać w Umbrigde niż w tobie - odparłam, na co on parsknął śmiechem.
- Nie wiedziałem, że masz tak spaczony gust. Ale czego się mogłem spodziewać po... - urwał, bo drzwi otworzyły się, a zza nich wyjrzała Minerwa McGonagall.
- Klasa numer osiem będzie odpowiednia - podała mi klucz. - Liczę na panią, panno Granger.
 A potem drzwi po prostu się zamknęły.
- Ja też na panią liczę, panno Granger - przedrzeźniał ją Malfoy, gdy znaleźli się korytarz dalej.
- Wybacz, ale w tak beznadziejnych przypadkach może pomóc tylko  Mung - rzekłam spokojnie.
- Beznadziejnych? - prychnął. - Beznadziejny to jest Weasley, mi się po prostu nie chciało uczyć.
Puściłam mimo uszu uwagę na temat Rona.
- Dlaczego więc nie zapłaciłeś komuś, żeby ci napisał wypracowania? - zapytałam.
- Och, nie liczyłem na tak hojną propozycję - uśmiechnął się lekko - Ale skoro nalegasz, Granger...
  Zacisnęłam usta w cienką linię i nie powiedziałam nic. Był nieznośny. Arogancki, bezczelny i wszystkie negatywne przymiotniki, które wtedy przyszły mi na myśl. A było ich całkiem sporo.
 Otworzyłam drzwi klasy numer osiem, do której chyba od dawna nikt nie zaglądał. Gruba warstwa kurzu pokrywała wszystkie meble, a biurko nauczyciela wyglądało, jakby miało się posypać od samego dotknięcia.
 Wyciągnęłam różdżkę i jednym machnięciem spowodowałam zniknięcie kurzu. Wyszło idealnie i nie, wcale nie chciałam, żeby tak było ze względu na tego irytującego chłopaka za mną.
- No, no Granger - przez chwilę mogło się wydawać, że w jego głosie słychać było podziw. Nic bardziej mylnego - Nadajesz się na sprzątaczkę.
- Wiesz co, Malfoy? - uniosłam się trochę - Wcale ci nie muszę pomagać, więc jeśli chcesz zdać SUMy, to się zamknij.
- Ostre słówka - skomentował i usadowił się w pierwszej ławce. - Problem polega właśnie na tym, że musisz - popatrzył na mnie rozbawiony, napawając się moją złością.
Zacisnęłam dłonie na biurku i przez chwilę miałam nadzieję, że moje spojrzenie go zabije. On tylko parsknął śmiechem.
 Z torby wyjęłam najcieńszą książkę. "Wprowadzenie do transmutacji dla początkujących". 
- Prawa Gampa są ci znane? - zapytałam, po policzeniu w myślach do dziesięciu. Zawsze mi to pomagało, gdy się denerwowałam.
- Nie jestem idiotą, Granger - fuknął.
- Gdybyś nim nie był, to by cię tutaj nie było, Malfoy - odpowiedziałam spokojnie. - Powiedz mi z czym masz problem, wtedy pójdzie łatwiej.
- Bo ja wiem...
Westchnęłam głęboko i poczułam, jak moje serce przyspiesza. Draco Malfoy działał mi na nerwy, jak nikt inny na tym świecie.
- Przykro mi, ale nie będę na tobie wymuszała czegokolwiek - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy, co - oczywiście -  nie zrobiło na nim wrażenia. Żadnego.
Wywrócił jedynie teatralnie tymi szarymi tęczówkami, a ja poczułam, jak coś się we mnie gotuje. Ależ miałam wtedy ochotę rzucić na niego jakąś paskudną klątwę!
 Zamknęłam z trzaskiem książkę i schowałam ją z powrotem.
- Co robisz? - zmarszczył brwi.
- Mam dość - powiedziałam i ruszyłam w kierunku drzwi - Pójdę do McGonagall i wytłumaczę, że pomimo moich dobrych chęci z tobą nie da się współpracować.
 Jeżeli wtedy się zawahał, to trwało to tylko sekundę.
- Zaczekaj, Granger - powiedział, gdy trzymałam już klamkę.
 Odwróciłam się i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. Widziałam, że przez chwilę zbierał się w sobie.
- Niech będzie - powiedział nieco wymuszonym głosem - Niech będzie po twojemu.
Uśmiechnęłam się lekko. Jak nie prośbą, to groźbą.
- Z czym masz problem? - ponowiłam pytanie.
 Wróciłam do biurka, wyciągając po drodze książkę.
- Ożywianie przedmiotów...  - wyjaśnił, nie patrząc na mnie.
- Okej - przytaknęłam i wyjęłam z torby pióro - Twoim zadaniem będzie zaczarowanie pióra tak, by pisało samo. Znasz zaklęcie?
 Kiwnął głową i wyciągnął różdżkę przed siebie. Nie wyglądał zbyt pewnie; jakby z góry wiedział, że i tak mu nie wyjdzie. Machnął różdżką, a pióro wystrzeliło w górę, odbiło się od sufitu i spadło na swoje miejsce.
 Malfoy uniósł brew, jak to miał w zwyczaju i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym "a nie mówiłem?"
- Nie koncentrujesz się wystarczająco - powiedziałam - Pamiętaj, transmutacja składa się z trzech etapów: koncentracja, dobry ruch różdżką i dobrze wypowiedziane zaklęcie. Dopiero, gdy spełnisz odpowiednio te trzy wymagania, transmutacja ma prawo się udać.
 Malfoy otworzył usta, ale nie powiedział nic, jakby rozmyślił się w ostatnim momencie. Kiwnął powoli głową i zaczął uparcie wpatrywać się w pióro. Powtórzył poprzednie czynności, ale pióro nawet nie drgnęło.
- Twój ruch różdżką jest zły - stwierdziłam - Musi być bardziej okrągły i nie taki rozległy.
- Może sama lepiej to zrobisz - warknął.
Spojrzałam na niego karcąco, ale nie odezwałam się. Dobrze wiedział, że w każdej chwili mogę wyjść, a mu pozostanie niezaliczenie egzaminów. Widząc mój wzrok westchnął lekko.
- Wybacz - mruknął tak cicho, że przez chwilę myślałam, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Wystarczyło jednak na niego spojrzeć. Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Draco Malfoy się rumienił.
***
  Kilka kolejnych spotkań minęło bez zarzutu. Draco naprawdę wystraszył się, że mogę zrezygnować. Nie wiedziałam, czy tak boi się ojca i jego reakcji na wiadomość McGonagall, czy zależy mu po prostu na zdaniu SUMów. Co więcej, powstrzymywał się od złośliwych komentarzy na mój temat, a nawet zaczął pojawiać się na wieczornych patrolach. Doskonale wiedziałam, że robił to tylko ze względu na naukę, jednak nie mogłam powstrzymać myśli, że Draco Malfoy stał się... znośny. Powinnam być przygotowana na to, że gdy wszystko się skończy, on znów zacznie traktować mnie jak wcześniej, ale nie chciałam wtedy o tym myśleć.
  Pewnego marcowego dnia ćwiczyliśmy zamianę poduszeczki z igłami w jeża. Od początku byłam nieco podenerwowana. Zamyślona patrzyłam przez okno, choć było widać niewiele więcej poza spadającymi płatkami śniegu. Martwiłam się. Harry znów miał dziwną wizję, a blizna bolała go coraz częściej. Nie mówił mi tego, ale ja widziałam, gdy krzywił się lekko, a jego dłoń odruchowo wędrowała do czoła. Lekcje oklumencji ze Snapem też nie szły zbyt dobrze.
- Co się stało? - głos chłopaka wyrwał mnie z rozmyślań.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Pokręciłam tylko głową i nie odpowiedziałam.
- Chodzi o Weasleya, tak? - zapytał, czym znów mnie zaskoczył. - Nie odzywasz się do niego na lekcjach..
- Nie - powiedziałam krótko - Nie chodzi o niego - milczałam przez chwilę, po czym spojrzałam wymownie na stolik przed nim - Twoja poduszka z igłami nadal jest poduszką z igłami.
 Roześmiał się cicho.
- A czym ma być poduszka z igłami, jak nie poduszką z igłami? - zażartował, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
 Potrafił być naprawdę... czarujący, gdy tylko przestawał się zachowywać jak idiota. Pokręciłam jednak głową, nie myśląc o tym, że może to dziwnie wyglądać. Wtedy nie było to ważne. Ważne było to, że zaczynam patrzeć na niego tak, jak nie powinnam.
- Jeżem, Draco - powiedziałam i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy nazwałam go po imieniu.
 Popatrzył na mnie tym swoim wzrokiem, a ja opuściłam głowę. Byłam naprawdę zawstydzona. On natomiast wyglądał, jakby zamyślił się nad czymś przez chwilę, jednak już po chwili znów próbował przemienić tę nieszczęsną poduszeczkę.
 Wybiła godzina siedemnasta, a za oknem zaczynało robić się ciemno. Różdżką pozapalałam olejne lampki, które dały trochę światła.
- Zły ruch nadgarstka - powiedziałam - Zamieniasz przedmiot martwy w ożywiony, Malfoy, więc ruch różdżką jest inny.
 Kolejna próba z takim samym skutkiem.
- To wcale nie jest takie trudne - powiedziałam zniecierpliwiona i podeszłam do niego. Ile można ćwiczyć jedno zaklęcie?
 Całkowicie nieświadomie stanęłam za nim i pochyliłam się lekko. Położyłam swoją dłoń na jego i pokazałam mu, jak wygląda poprawny ruch. Poduszeczka poruszyła się i po chwili przed nimi pojawił się mały jeż pigmejski.
 - Udało się! - odwrócił gwałtownie głowę w moją stronę i nieświadomie uderzył swoim nosem w mój. Moje serce zabiło nienaturalnie szybko, gdy przeniósł wzrok na moje usta. Odsunęłam się natychmiast i puściłam jego dłoń.
- Tak, udało - nie patrząc na niego, wróciłam na swoje miejsce. - Na dzisiaj wystarczy - powiedziałam cicho i spakowałam szybko rzeczy do torby.
 Bez słowa ruszyłam w kierunku drzwi, a i on się nie odezwał.
***
 - Miona...? Hermiona?! - Harry prawie krzyknął.
- Tak? - uniosłam głowę znad książki.
- Jesteś ostatnio bardzo zamyślona - stwierdził i poprawił swoje okulary - Chodzi o Rona?
 Pokręciłam głową. To wcale nie Ronald ostatnio zajmował większość moich myśli, choć naprawdę wolałabym, żeby tak było.
- Wiesz, ostatnio sporo czasu spędzam z Cho i ona... - zamyślił się na chwilę - ...  ona twierdzi, że kogoś masz.
- Harry, będziesz pierwszą osobą, która się dowie, jeśli to się stanie - powiedziałam.
- Ale... jest ktoś tak? - spojrzał na mnie bacznie, a ja nie mogłam go okłamać.
- Można tak powiedzieć, ale nie chcę o tym rozmawiać... Może następnym razem zdradzę ci coś więcej, jeśli to będzie konieczne.
- To dobrze, bo widziałem... - Harry spojrzał na mnie niepewnie i westchnął lekko - ... widziałem, jak rozmawiasz z Malfoyem i omal nie dostałem zawału...
- Jak to?
- Po prostu, wiesz... Tak tylko pomyślałem... - wzruszył ramionami.
- Z Malfoyem załatwiam tylko sprawy związane z transmutacją - odrzekłam rzeczowo i ukryłam twarz za książką. Byłam pewna, że moje policzki przybrały kolor włosów Rona, pomimo tego, że nie okłamałam przyjaciela.
- To byłoby szaleństwo - stwierdził na koniec, a ja musiałam przyznać mu rację.
Tak, szaleństwo.
***
 Od tamtego czasu unikałam chłopaka, jak ognia - choć to porównanie podczas tej mroźnej zimy mogło nie zabrzmieć zbyt adekwatnie. Spałam, jadłam, uczyłam się (i jego) i znów od początku. Z każdym dniem zbliżały się terminy SUMów, a ja ciągle czułam, że coś mi umyka, że czegoś nie wiem...
 Tego feralnego dnia jak zwykle siedzieliśmy w klasie numer osiem na parterze. Chciałam jak najszybciej mieć to za sobą i położyć się spać. Zamiast tego siedziałam przed moim wrogiem i pomagałam mu napisać esej.
- Granger - zwrócił się do mnie, a ja uniosłam wzrok - unikasz mnie ostatnio - stwierdził, a ja mimowolnie się zaczerwieniłam.
- Wydaje ci się - odpowiedziałam tylko wymijająco, próbując na niego nie patrzeć.
- Widzę, że coś jest nie tak...
- Mógłbyś znaleźć kogoś innego do torturowania pytaniami? Nie mam dzisiaj nastroju - popatrzyłam na niego i pożałowałam tego od razu.
- Mógłbym - powiedział cicho, lustrując mnie wzrokiem z taką intensywnością, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię - ale wybrałem ciebie.
 Wciągnęłam cicho powietrze i zacisnęłam dłoń na blacie biurka. Oczywiście, że zauważył. Wstał powoli i podszedł do miejsca, gdzie siedziałam, cały czas patrząc mi w oczy.
 Oparł się dłońmi o biurko i pochylił lekko nade mną.
- Coś się stało, Granger - skwitował cicho, a mnie owionął jego zapach. Miałam ochotę przymknąć oczy. - Coś, co dotyczy mnie, a ty nie chcesz nic powiedzieć.
- Niby co takiego? - wymamrotałam. Był zdecydowanie za blisko.
- Ty mi powiedz.
 Nie uśmiechał się już. Nadal wpatrywał się we mnie tym wzrokiem, a ja przestawałam normalnie myśleć. Przybliżył się jeszcze bardziej, a ja chciałam krzyczeć.
 W tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi i podskoczyłam na krześle. Draco zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko.
- Ciąg dalszy nastąpi - mruknął i wrócił szybko na swoje miejsce dokładnie w tym samym momencie, w którym przez drzwi zajrzała McGonagall.
- Panno Granger - zaczęła, podchodząc do biurka - czy są jakieś postępy? - zapytała rzeczowo, zerkając na Malfoya.
 Odchrząknęłam, zastanawiając się, co powiedzieć.
- Tak, oczywiście - kiwnęłam w końcu głową - Idzie mu coraz lepiej.
- Uważa pani, że mogę dopuścić go do SUMów?
- Tak. Myślę, że tak. Zrobił duże postępy.
 Pokiwała głową z uznaniem i wyszła. Draco nie odezwał się do samego końca.
***
 Wiedziałam już, że jest źle. Przecież Malfoy prawie mnie pocałował, a ja nawet nie próbowałam oponować! Najgorsze było to, iż doskonale wiedziałam, że gdyby ta sytuacja się powtórzyła, to zachowałabym się dokładnie tak samo. Bardzo chciałam wierzyć, że on naprawdę się zmienił, ale było to tak nieprawdopodobne jak to, że jutro przestanie padać śnieg. Sypało już nieustannie od miesiąca, a chatka Hagrida zamieniła się w prawdziwe iglo. Nagłe ocieplenie graniczyło z cudem.
- Musimy porozmawiać - usłyszałam, gdy wracałam z obiadu. Odwróciłam się, choć dobrze wiedziałam do kogo należy ten głos.
- O czym, Harry?
- Raczej o kim - sprostował. - Przed obiadem usłyszałem interesującą rozmowę i... sądzę, że powinnaś o tym wiedzieć. Właściwie to podsłuchałem, gdy Zabini o Parkinson o tym rozmawiali... - zawahał się chwilę - Myślę, że Malfoy się o ciebie założył.
Uniosłam brwi.
- Założył? - powtórzyłam.
- Tak wynikało - pokiwał głową i spojrzał na mnie z troską. - Wiem, jaki jest Malfoy...
- Co przez to sugerujesz? - zapytałam szybko, za wszelką cenę starając się, by mój głos zabrzmiał naturalnie.
Harry zmieszał się trochę.
- Po prostu uważaj na siebie - powiedział i uśmiechnął się lekko.
- Poradzę sobie - odpowiedziałam również uśmiechem i wspólnie ruszyliśmy na lekcję eliksirów.
 ***
Założył się.
Podczas lekcji eliksirów byłam na tyle zamyślona, że kilka razy strąciłam próbki, na których mieliśmy wykonywać ćwiczenia i po raz pierwszy ani razu nie znałam odpowiedzi na zadane pytania. Harry przypatrywał mi się z coraz większą troską, jednak nic nie powiedział.
- Jestem dzisiaj zmęczona - wyjaśniłam, choć nikt mnie o to nie pytał - Słabo spałam w nocy.
- To pewnie przez pełnię - podłapał od razu Ron - Też tak mam.
Uśmiechnęłam się lekko i mimowolnie zerknęłam do tyłu. Malfoy, Parkinson i Zabini stali pochyleni ku sobie i gorączkowo o czymś szeptali.
Założył się.
Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić niepotrzebne myśli z głowy. Nawet jeśli się założył, to co? Przecież nie dam mu tej satysfakcji.
Odetchnęłam kilka razy głęboko i policzyłam do dziesięciu. Nawet jeśli poczułam się urażona, to trwało to tylko sekundę. Przecież w końcu sytuacja się wyjaśniła i wiedziałam, co robić dalej. Nie wiedziałam tylko, co z robić z dziwnym uczuciem, które ostatnio zaczęło się we mnie pojawiać.
***
- Cześć Granger - blondyn uśmiechnął się filuternie, gdy wszedł do naszej klasy.
- Spóźniłeś się - wytknęłam, starając się na niego nie patrzeć.
- A ty jak zwykle swoje... - westchnął i dałabym sobie rękę uciąć, że w tamtym momencie wywrócił teatralnie oczami.
Usiadł jak zwykle w pierwszej ławce, a ja ciągle unikałam jego wzroku, wpatrując się w śnieg za oknem.
- Co dzisiaj robimy, pani profesor? - zapytał wesołym głosem, a ja musiałam mu szczerze przyznać, że nadawał się na aktora. W mojej głowie jednak ciągle - niczym odbijające się echo - dźwięczały słowa Harry' ego. Założył się. 
- Nie skończyłeś ostatniego eseju - przypomniałam i odważyłam się w końcu na niego spojrzeć. Miałam nadzieję, że w moim wzroku nie widać było wszystkich emocji, które tłumiłam w sobie.
- Wracając do naszej ostatniej rozmowy, Granger, to musisz wiedzieć...
- Nie - przerwałam mu stanowczo i pokręciłam lekko głową. - Kończysz ten esej Malfoy i nie odzywasz się niepotrzebnie. W przeciwnym razie idę do McGonagall i niech ona sama daje ci indywidualne lekcje.
Z jego twarzy zniknął uśmiech.
- Co cię ugryzło? Nadal wojna z Weasleyem? Nie przejmuj się nim, przecież...
- Ron nie ma z tym nic wspólnego - powiedziałam szybko i natychmiast tego pożałowałam. Czułam, że mój głos zaczyna drżeć, a tak bardzo nie chciałam tracić przy nim nad sobą panowania.
Draco wsparł się na łokciach i spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a ja musiałam odwrócić wzrok.
- Granger...
- Ta rozmowa nie ma sensu, Malfoy - przerwałam mu, ciągle na niego nie patrząc.
Draco westchnął i odchylił się na krześle do tyłu. Wiedziałam, że ciągle na mnie patrzy, a ja nie potrafiłam spojrzeć na niego.
- Unikasz mnie... - stwierdził po chwili - ... nie chcesz ze mną rozmawiać, nawet boisz się na mnie spojrzeć...
- Nie prawda - skłamałam i popatrzyłam na niego. W tamtej chwili moje serce biło tak mocno i szybko... Byłam przekonana, że on wyraźnie to słyszy.
- Kogo próbujesz okłamać? - zapytał cicho.
- To nie jest twoja sprawa - powiedziałam powoli, próbując ukryć drżenie głosu.
Malfoy zmrużył lekko oczy.
- Wydaje mi się właśnie, że moja... - stwierdził, nie spuszczając ze mnie wzroku - ... ale nich ci będzie, Granger.
Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu przeniósł wzrok na swój esej.
Gdybym tylko wtedy wiedziała, co przyniesie przyszłość... I to całkiem niedaleka.
Niecałe pół godziny później zaczęło się ściemniać, więc pozapalałam lampki. Od dłuższego czasu Malfoy nie spojrzał na mnie ani razu i wydawał się być naprawdę zajęty pisaniem eseju, za to ja miałam dużo czasu, by się na niego napatrzeć. Chyba już wtedy powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego moje serce tak przyspiesza na jego widok, ale ciągle nie chciałam dopuścić tego do swojej myśli. Była to rzecz absurdalna i śmieszna jednocześnie. Coraz częściej łapałam się na tym, że ciągle szukałam wzrokiem jego osoby, nieświadomie wyobrażałam sobie nasze rozmowy, ciągle przed oczami miałam te szare tęczówki. To naprawdę zadziwiające, jak szybko można polubić kogoś, kogo jeszcze kilka dni wcześniej się nienawidziło.
- Skończyłem - powiedział, gdy na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno.
Pokiwałam lekko głową.
- Na dzisiaj koniec - oznajmiłam, nie patrząc na niego i spakowałam książki do torby. - Widzimy się jutro o tej samej porze.
- Czekaj, Granger, idziemy w tę samą stronę - usłyszałam, gdy byłam już przy drzwiach. Wyszłam w ciemny korytarz, a Draco po chwili znalazł się obok mnie.
Szliśmy w ciszy, a ja modliłam się w duchu, by dotrzeć już do schodów prowadzących na wyższe piętra, gdzie nasze drogi się rozchodzą.
- To jak będzie, powiesz mi w końcu? - zapytał. Miałam nadzieję, że w ciemności nie widział mojego wyrazu twarzy.
- Raczej nie mamy o czym rozmawiać - odpowiedziałam, siląc się na najchłodniejszy ton głosu.
- Wierz mi Granger, że nie interesowałoby mnie go, gdyby mnie to bezpośrednio nie dotyczyło, ale oboje wiemy, że jest inaczej.
- Nie mam obowiązku ci się spowiadać - powiedziałam spokojnie, choć znowu zaczynałam tracić kontrolę.
W końcu korytarz zakręcił, a przed nami ukazały się schody. Odetchnęłam z ulgą, rzuciłam krótkie "cześć" i ruszyłam w górę.
- Nie tak szybko, Granger - usłyszałam jego głos za sobą.
- Z tego co mi wiadomo, to lochy są w drugą stronę - rzuciłam zdenerwowana.
- Muszę coś załatwić - wytłumaczył wymijająco, po czym westchnął cicho. Znowu.
Nie odzywałam się aż do siódmego piętra i miałam nadzieję, że blondyn sobie w końcu odpuści i pójdzie w swoją stronę, ale przeliczyłam się.
Zmierzałam w stronę portretu Grubej Damy, a Draco uparcie podążał za mną, gdy coś nagle poruszyło się po prawej stronie, a ja mimowolnie odskoczyłam w bok i wpadłam na chłopaka.
- Uważaj, jak cho... - zaczął, pomagając mi utrzymać równowagę, ale wtedy jego wzrok powędrował za moim.
Po prawej stronie w kamiennej ścianie pojawiły się drzwi. Spojrzałam na niego pytająco, ale Malfoy tylko pokręcił przecząco głową.
Przechodziłam tym korytarzem codziennie kilka razy od pięciu lat i mogłabym przysiąc, że przenigdy nie było tam drzwi.
Zaciekawiona ruszyłam w ich stronę, rozejrzałam się i nacisnęłam klamkę. Słyszałam, że Draco poszedł za mną, więc otworzyłam drzwi i... zamarłam.
***
Kolejna część Miniaturki.