czwartek, 26 maja 2016

Rozdział 5. - "Paryż"

 Obudziły ją promienie zachodzącego słońca, lekko muskające jej twarz. Otworzyła oczy i
pierwszym co zarejestrowała był biały sufit z żółtymi wykwitami w niektórych miejscach. Podniosła
się na łokciach, rozglądając po pokoju. Obok stało drugie łóżko z poskładaną już niebieską pościelą.
Na brązowym dywanie leżał czarny plecak, z którego wypadło kilka galeonów i fiolka z eliksirem.
Mały, drewniany stolik z dwoma krzesłami i niewielka szafa, która nie mogła pomieścić zbyt wiele ubrań.
 Pokój był mały i ciasny, ale ściany w kolorach ładnego błękitu z obrazami paryskich zabytków sprawiały, że wnętrze wyglądało na całkiem przyjemne. Okrągły zegar nad szafą wskazywał godzinę dwudziestą, gdy drzwi otworzyły się cicho i do pokoju wszedł Draco z tacką na rękach.
 Bez słowa położył ją na stoliku, a Hermiona już po raz kolejny zauważyła, że w blond włosach i bez brody jest mu najlepiej. Wyglądało na to, że wcześniejsze humorki jeszcze mu nie przeszły, a ją w środku niemalże skręcało z ciekawości, by wszystkiego się dowiedzieć.
 Malfoy usiadł na swoim łóżku i popatrzył na nią.
- Jedz - wskazał głową na tackę.
Dziewczyna zacisnęła lekko usta, bo w głowie miała tyle pytań, że zapomniała o głodzie.
- Teraz i tak ci nic nie powiem - wzruszył lekko ramionami, podszedł do szafy, z której wyciągnął beżowy ręcznik i bez słowa opuścił pokój.
 Hermiona westchnęła głośno. Draco Malfoy naprawdę potrafił być nieznośny i uparty. Z braku wyboru usiadła przy stoliku i spojrzała z zaciekawieniem na swój posiłek. Niewielki talerz z kremową, zieloną zupą, drugi z kawałkiem łososia i frytkami. Do tego miseczka z sałatką z zielonymi oliwkami i mały, drewniany talerz serów.
 Draco wrócił do pokoju, gdy kończyła łososia. Mokre włosy opadały mu na czoło i zauważyła, że ma inne ubrania niż wcześniej.
- Małe zakupy - wytłumaczył, widząc jej pytający wzrok, po czym wysypał na stolik kilkanaście monet.
- Skąd masz mugolskie pieniądze? - zapytała od razu, patrząc na niego podejrzanie.
- To ważne? - kolejny raz wzruszył ramionami, a ona pomyślała, że kiedyś go udusi za ten irytując nawyk.
- Tak - powiedziała z naciskiem, patrząc na niego z oczekiwaniem znad resztek łososia.
- Ukradłem - powiedział tak, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Ukradłeś? - powtórzyła sceptycznie. - Na Merlina, Malfoy, nie możesz sobie tak po prostu kraść czyichś ciężko zarobionych...
- Mogę - przerwał jej i uśmiechnął się lekko, gdy Hermiona zamilkła zdziwiona. - Rozumiem, że ty przy każdej okazji chcesz rzucać Imperiusa, przecież to wcale nie będzie problem wymazanie pamięci całemu Paryżowi, gdyby ktoś zauważył, nie? - zironizował, a ona spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
 Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Draco uśmiechnął się na to ironicznie i usiadł na krześle obok, spoglądając na nią z nutą ciekawości.
- Jak ty sobie radzisz w życiu, Granger? - zapytał, wcale nie oczekując odpowiedzi.
- Potrafię sobie radzić - odpowiedziała od razu rzeczowo, na co Malfoy pokiwał tylko głową. - Zresztą... nie zmieniaj tematu - z oskarżycielską miną wycelowała w niego widelcem, zastanawiając się, jak zmusić chłopaka do mówienia. W końcu westchnęła lekko i postanowiła odłożyć swoją dumę na bok - Powiesz mi, proszę?
 Malfoy zmarszczył lekko brwi na dźwięk ostatniego słowa i spojrzał na nią jakby z wyrzutem. Po chwili jednak pokiwał krótko głową.
- Byłeś tutaj wcześniej? - zapytała od razu, a jemu mimowolnie drgnęły ku górze kąciki ust.
- Tutaj nie - podniósł się i podszedł do małego okna, po czym wskazał na nie głową - Ale byłem tam - pokazał palcem na odległą kamienicę. Hermiona podeszła do okna i powędrowała wzrokiem na przeciwległą ulicę.
- Co tam jest? - zapytała zaciekawiona, gdyż budynek wyglądał z zewnątrz zwyczajnie.
- Wejście do Avenue Magic - wyjaśnił - Odpowiednik naszej ulicy Pokątnej.
  Jej oczy zabłyszczały lekko, gdy wyobraziła sobie zbiór tamtejszych księgarni.
- Nie szczerz się Granger, nie mamy czasu na zwiedzanie - odwrócił się znów do okna, a jego wzrok utkwił gdzieś na horyzoncie.
*
 Stał w bezruchu wpatrując się w drzwi, nad którymi wisiał szyld paryskiego hotelu. Jego postać wtopiła się w wieczorowy krajobraz wysokich kamienic. Czekał. Nic nie było w stanie go rozproszyć, ponieważ wiedział doskonale, co musi zrobić. Niektórzy turyści wytykali go palcami, śmiejąc się pod nosem z jego dziwnego stroju. jednak on nie zaszczycał ich nawet spojrzeniem. Oddychał wolno, nie odrywając wzroku od swojego celu. Wiedział, że wystarczy chwila jego nieuwagi, a cały plan spełznie na niczym. Cierpliwie, jak śmierć, czekał.
*
 Hermiona siedziała na swoim łóżku w ich małym pokoju. Draco zniknął zaraz po jej kolacji i dochodziła już druga w nocy, a on dalej się nie pojawiał. Sama nie wiedziała,  czy ma się martwić o niego, czy cieszyć odrobiną spokoju i samotności. Z jednej strony w towarzystwie chłopaka czuła się trochę pewniej i - nawet w jej głowie zabrzmiało to dziwnie - bezpiecznie, z drugiej arystokrata działał jej na nerwy swoją opryskliwością i niechęcią do wszystkiego wkoło. Oczywiście zauważyła, jak czasem się rozluźnia i zdarza mu się uśmiechnąć - miała wrażenie - szczerze, ale szybko przybierał na twarz maskę obojętności.
 Sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć tym bardziej, że ta druga strona Dracona Malfoya była nawet znośna. Oboje nie wiedzieli ile czasu przyjdzie im spędzić wspólnie, a ona nie miała siły do ciągłego warczenia na siebie nawzajem.
 Podniosła się na łokciach, gdy usłyszała kroki na schodach. Serce jej przyspieszyło, choć wiedziała, że są tutaj bezpieczni. Tak samo jednak myślała w pociągu z Calais, gdzie to niespodziewanie pojawili się śmierciożercy.
 Złapała w dłoń różdżkę, leżącą przy jej stoliku nocnym i wycelowała nią w drzwi, które bez ostrzeżenia otwarły się na oścież, a Hermiona z ulgą dostrzegła Malfoya.
 - Musimy pogadać - powiedział poważnie, zamykając drzwi na klucz i dodatkowo zabezpieczając je zaklęciem.
- Gdzie byłeś? - zapytała od razu, ale on zignorował to. Na stoliku położył kolejne mugolskie pieniądze i usiadł na jednym z krzeseł.
 Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się, jak wiele informacji może jej przekazać.
- Tu nie jest bezpiecznie, Granger.
- Co masz na myśli? - podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na niego zaniepokojona.
- Domyślają się, gdzie jesteśmy - powiedział powoli.
- Snape - wyszeptała, gdy przyszło zrozumienie. To by pasowało, przecież wszyscy wiedzieli, że Severus był oddanym śmierciożercą.
Ku jej zdziwieniu Draco pokręcił przecząco głową.
- Snape w tym wszystkim odgrywa całkiem inną rolę - powiedział wymijająco - Śmierciożercy przeszukują Paryż, więc opuszczanie go teraz byłoby samobójstwem, ale jutro w południe musi już nas tu nie być.
 Hermiona zdziwiła się słowami chłopaka, a w jej głowie znów pojawiły się kolejne pytania. Wiedziała jednak, że nie ma sensu o wszystko pytać, bo Malfoy i tak powie jej tyle, ile uzna za stosowne.
- Co będzie dalej? - zapytała tylko czując, że to wszystko robi się coraz bardziej niebezpieczne.
 Wiedziała, że będzie im potrzebne wiele szczęścia, aby ujść z życiem tym bardziej, skoro śmierciożercy są już w Paryżu. Jeśli z taką łatwością ich tutaj namierzyli, to obawiała się, że obecnie nigdzie nie jest wystarczająco bezpiecznie.
- Zaraz o świcie opuszczamy hotel - zaczął choć wydawało się, że sam nie wierzył w powodzenie tego planu - Musimy kupić namiot i trochę jedzenia.
- Namiot? - zdziwiła się.
- Wyruszamy w Alpy - oznajmił poważnie.
***
 Przemierzali już kolejną ulicę w poszukiwaniu mugolskiego sklepu turystycznego. Hermionie niewiele więcej udało się dowiedzieć o ich kolejnej wyprawie, choć jej głowa niemalże eksplodowała od pytań pozostających bez odpowiedzi. Malfoy ciągle tłumaczył, że to ze względów bezpieczeństwa nie może zdradzić nic więcej, póki nie znajdą się w ostatecznej kryjówce.
- Teleportujemy się niedaleko Grenoble - powiedział w końcu, gdy mieli już cały ekwipunek i przemierzali Paryż w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do teleportacji. Nie chcieli zapuszczać się w czarodziejskie dzielnice, gdyż to głównie tam mogli ich szukać śmierciożercy.
- Tu będzie chyba dobrze - wskazała palcem na mały zaułek z kontenerami na śmieci. Schowali się za jednym z nich, upewniając się wcześniej,czy nikt ich nie śledzi. Malfoy wyciągnął ku niej dłoń, a ona ścisnęła ją, niechcący się przy tym rumieniąc. Hermiona zdążyła zauważyć jedynie zdziwiony wzrok Dracona i sekundę później ogarnęła ich ciemność. Oboje dobrze znali niemiłe uczucie towarzyszące przenoszeniu się z jednego miejsca w drugie, więc odetchnęli z ulgą, gdy mogli zaczerpnąć świeżego powietrza. Nadal trzymając się za ręce, rozglądali się wokoło.
 Aportowali się w środku lasu, gdzie drzewa były tak gęsto rozmieszczone, że zobaczenie nieba było niemożliwe. Puścili swoje dłonie, a Draco wyjął różdżkę i szepnął Wskaż mi. 
- Musimy kierować się dokładnie na północny- wschód - powiedział, obracając się we wskazanym kierunku.
- Teraz mi powiesz wszystko? - zapytała z nutą nadziei w głosie.
- Wszystko, czyli co? - uśmiechnął się lekko.
- Co tutaj robimy? Co wspólnego z tym wszystkim ma Sna...?
- Nigdy sobie nie odpuszczasz, prawda? - uśmiechnął się lekko
- Nie - odpowiedziała pewnie, ciągle oczekując na odpowiedź chłopaka.
 Pokiwał lekko głową i zamyślił się na chwilę.
- Jesteśmy tutaj, bo w Paryżu zrobiło się niebezpiecznie...
- Skąd o tym wiesz?
- Na to pytanie na razie nie mogę odpowiedzieć - rzekł od razu pewnie.
- A Snape?
- Też - powiedział wymijająco.
- Dlaczego jesteśmy akurat tutaj?
 Westchnął lekko, ale wiedział, że już nie wymiga się od odpowiedzi.
- Jesteśmy niedaleko Grenoble...
- Tyle wiem - przerwała, a on spojrzał na nią z wyrzutem.
- Zmierzamy dokładnie w kierunku Mont Blanc - ruszył przodem między drzewami. - Nie wiem Granger, czy wiesz, ale te tereny są w większości zamieszkane przez czarodziejów. Jesteśmy w jedynym  parku narodowym, który nie jest tutaj zabezpieczony przed teleportacją. Faktem jest że przed nami kawał drogi do przebycia i może to zająć sporo czasu, ale tym sposobem mamy największe szanse na uniknięcie śmierciożerców.
- A gdzie dokładnie zmierzamy?
- Do babci Druelli.
***
Witajcie. :)
Przed wami (albo racze już za) kolejny Rozdział, który mam nadzieję was nie rozczaruje.
Jako ciekawostkę mogę napisać, że wszystkie wspomniane w poprzednich rozdziałach  miejsca istnieją naprawdę (hotel, miasteczko Luchy jak i wszystkie pokonane przez naszą parę drogi są realne).
Pozdrawiam,
Nan.

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 4 - "Hermiona".

"Ich drogi splątane jak kłębek
Po latach związały się jego dwa końce
Los zatoczył pętle, gdy nagle zaszło za chmury, zaćmiło się słońce."
*
Hermiona
*
 Ciągle zastanawiałam się, czy robię dobrze. Nie mogłam odeprzeć wrażenia, że takie uciekanie od problemów jest najprostszym wyjściem i nie czułam się dobrze z tego powodu. W Anglii zostali moi przyjaciele, moja rodzina a ja - przemierzając nieznane mi miasteczko u boku Malfoya - czułam, jakbym po prostu zostawiała wszystko za sobą. Każdy krok na południe był bolesną świadomością oddalania się od wszystkiego, co kochałam najbardziej.
  Pesymistyczne myśli nie opuszczały mojej głowy, odkąd tylko opuściliśmy nocne Dover. Nikt nie łudził się, że wojna nas ominie, jednak moje wyobrażenie jej w zupełności odbiegało od tego, co działo się teraz. Miałam nadal szukać horkruksów z Harry' m i Ronem, miałam im pomagać i chronić ich. Nie byli już małymi dziećmi, ale ciągle czułam się za nich odpowiedzialna, czułam się jak
ich starsza siostra i wiedziałam, że - choć są już dorośli -  potrafią wpakować się w kłopoty jak gdyby znów mieli po dwanaście lat.
 Tymczasem ja właśnie szłam z moim szkolnym wrogiem przez miasteczko - jak głosił napis przy ratuszu - Luchy. Chwilę później minęliśmy ceglany kościół z wysoką wieżą i białymi zegarami po każdej jej stronie, według których za kwadrans miało być południe.
 Słońce w końcu wyszło zza chmur, oświetlając nam ciasną brukowaną uliczkę, w którą właśnie skręciliśmy. Zerknęłam mimowolnie na mojego towarzysza. Draco Malfoy szedł z zaciętą miną i odkąd znaleźliśmy drogę do miasta, nie odezwał się ani słowem. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, jednak na dłuższą perspektywę było trochę uciążliwe. Nie wiadomo ile czasu przyjdzie nam spędzić razem, ale w tak napiętej atmosferze wiedziałam, że będzie on się ciągnął w nieskończoność.
- Muszę coś zjeść - odezwałam się po kolejnych kilku minutach ciszy, gdy mój pusty żołądek ponownie dał o sobie znać.
 Malfoy westchnął cicho, jak już miał w zwyczaju to robić, zdjął czarną torbę z ramion i po chwili szukania wyciągnął z niej kilka srebrnych monet.
- Ostatnie jakie mamy - wręczył mi je, a ja ruszyłam do małego sklepu z zielonym szyldem, reklamującym mugolskie piwo.
Dopiero gdy wyszłam miałam okazję, żeby rozejrzeć się po okolicy. Draco stał oparty o budynek i wpatrywał się intensywnie w znaki na przeciw, jakby miały one mu powiedzieć, co mamy dalej robić.
Bez słowa stanęłam obok niego.
- I co dalej? - zapytał, nie patrząc na mnie.
Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się krótko, po czym wyciągnęłam różdżkę i szepnęłam Wskaż mi. Różdżka okręciła się kilka razy na mojej dłoni po czym wskazała drogę w prawo.
- Tam jest północ - powiedziałam - A my musimy iść na południe.
- Beauvais - Draco wskazał na znak, który wskazywał drogę w lewo.
Milczałam chwilę, analizując każdą opcję. Najlepszym ale i najbardziej  ryzykownym wyjściem było złapanie najbliższego autobusu i udanie się prosto do Beauvais. Jednak czy mogło się to udać, skoro nasza dwójka w mugolskich mediach widniała jako para angielskich zbiegów?
- Chodź - instynktownie złapałam go za dłoń i pociągnęłam w stronę przystanku. - W autobusie będzie ryzykownie, ale myślę, że mogłabym zmienić trochę nasz wygląd. Pieszo droga zajmie nam co najmniej kilka dni.
- Co ty robisz, Granger? - zapytał, a ja pociągnęłam go za przystanek autobusowy, gdzie nie byliśmy widoczni.
- Eliksir wielosokowy się skończył, więc zmienię nam wygląd, wsiądziemy do autobusu i niedługo...
- Auto-co? - uniósł brwi.
Pokręciłam tylko głową, nie mając siły na tłumaczenie i skupiłam się na jego wyglądzie.
***
 Dokładnie pół godziny później dojeżdżaliśmy już do lotniska w Beauvais- Tille. Oczy powoli same mi się zamykały z powodu braku snu, ale jednocześnie byłam z siebie zadowolona. Na mugolskiej gazecie, którą czytała kobieta na siedzeniu przed nami znów dojrzałam nasze nieruchome zdjęcia, lecz wszyscy w autobusie widzieli teraz jedynie dwójkę rudych turystów z dużym plecakiem turystycznym, czapkami z daszkiem na głowach i w podobnych sweterkach, spod których wystawały kołnierzyki koszulek polo. 
 Mimo chwilowego zadowolenia, poczułam nagle lekkie pieczenie na przedramieniu. Szczerze mogę powiedzieć, że w Malfoyowym dworze przeżyłam wiele i bynajmniej nie było w tym nic przyjemnego, jednak pomimo ogólnego osłabienia tylko ta blizna co chwilę dawała o sobie znać. 
 Spojrzałam na Dracona i mimowolnie lekko się uśmiechnęłam. Sama jego mina wyrażała dezaprobatę i dobrze wiedziałam, że rudy nie przypadł mu do gustu. A ja przecież wcale nie chciałam zrobić mu na złość. Szczerze mówiąc - nawet gdybym chciała - to teraz miałam wrażenie, że wzbudzenie jakichkolwiek emocji w Draconie Malfoyu było nie lada wyzwaniem i budziło to we mnie lekkie zdziwienie. W Hogwarcie blondyn często się wywyższał, popisywał przed kolegami z rocznika, a tym młodszym z kolei pokazywał, gdzie jest ich miejsce. Tak, tamten zakochany w sobie nastolatek nigdy nie wzbudził czyjejś szczerej sympatii. A teraz? Przez chwilę miałam wrażenie, że Draco się zmienił, później jednak doszłam do wniosku, że niewiele miało to wspólnego z jego nagłym nawróceniem. Wydawało mi się, że ślizgon po prostu się bał i wcale mu się nie dziwiłam. 
 We mnie dominowały wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia przyjaciół, ale co mógł czuć on? Strach był całkiem uzasadnionym uczuciem. Miał niesamowicie dużo do stracenia. Być może i samo życie. Nawet nie chciałam wyobrażać sobie gniewu Voldemorta, gdy okazało się, że Draco zniknął bez śladu, a wraz z nim zniknęła i moja osoba. 
 Szturchnęłam Malfoya ramieniem, gdy autobus zjeżdżał do zatoczki przed głównym wejściem na lotnisko. Bilety kupiliśmy za ostatnie mugolskie pieniądze, więc teraz z różdżki będziemy musieli korzystać dużo częściej. 
Wysiedliśmy w pośpiechu z autobusu i stając ramię w ramię, spojrzeliśmy na wejście główne naszego teoretycznego wybawienia. 
 Kilka razy wzięłam głęboki oddech, myśląc intensywnie nad każdą możliwą opcją. 
- Nie mamy na to czasu, Granger - powiedział, jakby czytał mi w myślach i ruszył prosto przed siebie.
 Stałam chwilę w lekkim zdziwieniu, po czym ruszyłam szybko za nim i dogoniłam go. 
- Draco, musimy mieć jakiś plan działania - wyszeptałam gorączkowo, na co ten tylko uśmiechnął się i miałam wrażenie, że w jego oczach pierwszy raz dojrzałam prawdziwe rozbawienie. 
- Chcesz tam tak po prostu wejść i...?
- Improwizuj - powiedział cicho, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wejścia. 
Improwizować? Roześmiałam się głośno w duchu. Podchodzenie w taki sposób do tak poważnych spraw, nie było objawem wyjątkowego rozsądku, powiedziałabym wręcz, że czystej głupoty i nigdy nie miałam w zwyczaju działać w ten sposób. 
 Nim jednak zdążyłam zaprotestować, wchodziliśmy już przez szklane drzwi do dużej, przestronnej hali. Możliwe, że przez ułamek sekundy mogło mi się wydawać, że ten pomysł jest jakimś wyjściem, jednak tę myśl musiałam odsunąć niemalże od razu. Poczułam, że coś jest nie tak, gdy tylko dłoń Malfoya mocniej zacisnęła się na mojej. Moje serce znów przyspieszyło mocno, gdy na końcu ruchomych schodów dostrzegłam znajomą postać z czarną peleryną na ramionach. Na jego twarzy panował stoicki spokój, wyrażający jedynie uprzejme zainteresowanie mugolami, którzy palcami wskazywali sobie jego dziwny strój.
- Snape - zauważyłam zdziwiona. Spojrzałam przerażona na Dracona i wiedziałam, że mieliśmy tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Krótką chwilę po zarejestrowaniu tego faktu, poczułam mocne szarpnięcie za rękę i nawet nie zdążyłam się nad tym zastanowić, a już opuszczaliśmy lotnisko. 
Kawałek dalej Draco zatrzymał się gwałtownie, szukając gorączkowo wzrokiem rozwiązania. 
- Tam! - pociągnęłam go, wskazując palcem na postój taksówek. 
Ruszyliśmy biegiem wzdłuż szklanej ściany lotniska i w tej adrenalinie zdążyłam tylko zauważyć, że Malfoy nadal trzyma moją dłoń i nie puścił jej, gdy już wsiedliśmy do białego mercedesa. 
- A Paris - rzuciłam tylko kierowcy, a ten bez pytań odpalił samochód i włączył się do ruchu. 
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, próbując uspokoić oddech, po czym Malfoy spojrzał na mnie i uniósł lekko brwi.
- Paryż? - zapytał i w tej samej chwili jego wzrok padł na nasze dłonie, po czym od razu zabrał swoją i odwrócił wzrok na okno. 
Wzięłam głęboki oddech i policzyłam w myślach do dziesięciu, by się uspokoić.
- Tak, Paryż - odważyłam się w końcu odezwać, choć głos trochę mi drżał. - Pierwsze, co przyszło mi na myśl.
- Rozsądnie - mruknął sarkastycznie, a we mnie momentalnie wzrósł poziom irytacji, oddalając zdenerwowanie.
- Masz lepszy pomysł? - zapytałam, spoglądając na niego gniewnie, jednak Draco Malfoy nie zaszczycił mnie nawet wzrokiem.
 Nie nadążałam wtedy za nim, naprawdę i jedyne co mogłam zrobić, to również odwrócić wzrok i nie podtrzymywać na siłę rozmowy. Widziałam, jak kierowca zerknął zaciekawiony na nas w lusterku, ale nie zapytał o nic.
 Od opuszczenia Anglii minęły zaledwie dwa dni. Czterdzieści osiem godzin, podczas których mój stosunek do chłopaka zdążył zmienić się co najmniej kilkadziesiąt razy i kompletnie nie wiedziałam, jak długo jeszcze dam radę wytrzymać z jego zmianami humorów i pretensjami. Rozmyślałam chwilę nad tym, jednak po chwili stwierdziłam, że to teraz nie jest największy problem. 
 Snape. Co on robił na mugolskim lotnisku? Skąd wiedział, że właśnie tam może nas zastać? Czy już wie, że tam byliśmy i czy wie, że zmierzamy do Paryża? W tamtym momencie nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie miałam pojęcia, co się stanie, gdy dotrzemy już do Paryża. I chyba właśnie te chwile były najgorsze. Gdy sytuacja trochę się uspokajała, trzeba było myśleć, co dalej, a ja nawet nie miałam do kogo się odezwać. Wiedziałam, że będzie ciężko, choć teraz, patrząc na wszystko przez pryzmat upływu czasu, przez pryzmat dojrzałości wiedziałam też, że nigdy nie żałowałam tego, co przyniósł mi los.
*
- Mademoiselle - obudziło mnie delikatne szturchnięcie w ramię. Otworzyłam oczy i zobaczyłam naszego kierowcę. 
- Tak? Oui? - wymamrotałam, rozglądając się na boki. 
- Bienvenue a Paris! - powitał nas z uśmiechem.
- Co on mówi? - usłyszałam głos Dracona, ale nie popatrzyłam na niego. Ciągle nie mogłam się przyzwyczaić do tych rudych włosów, które totalnie do niego nie pasowały. 
- Jesteśmy w Paryżu - odparłam, powoli zbierając się w sobie. 
- W końcu - mruknął, po czym wycelował różdżkę w siedzenie przed sobą i usłyszałam ciche Imperio. 
Obserwując cały czas kierowcę zauważyłam, że z jego twarzy znikają wszelkie emocje, a jego oczy stają się pozbawione wyrazu. 
- Wychodzimy - powiedziałam cicho i opuściłam taksówkę, po czym... stanęłam bez słowa. 
Biały mercedes ruszył do przodu, a Malfoy spojrzał na mnie oczywiście z wyrzutem. 
- Gdzie jesteśmy? - zapytał od razu, ale ja nie mogłam się odezwać. 
Przez chwilę wpatrywałam się w milczeniu w obiekt ponad jego głową, a i w końcu on tam spojrzał. 
- Sacré-Cœur? - uniósł brwi, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- Tak - kiwnęłam głową, nie zamierzając pytać, skąd to wie. - Jesteśmy na wzgórzu Montmartre.
Chyba zauważył tę nutę podziwu w moim głosie.
- Znajdźmy jakieś spokojne miejsce i uzgodnimy, co dalej - powiedział i ruszyliśmy w dół schodów przy bazylice. Słońce ostro świeciło nam w oczy, a my przedzieraliśmy się przez tłum turystów, próbując dostać się na koniec schodów. W końcu dotarliśmy na ostatni podest, gdzie było już mniej osób, a na środku starsza pani próbowała sprzedać małej grupie z Japonii mini wieże Eiffel w formie breloczków. Podeszliśmy do barierek, skąd rozciągał się widok na Paryż. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Nie mamy czasu - usłyszałam, zastanawiając się, gdzie tak właściwie się nam spieszy. Spojrzałam na niego z wyrzutem, na co Draco wywrócił tylko oczami.
- Powiedziałem, że potem - rzucił i ruszył w lewo, gdzie znajdowały się schody, prowadzące na dół.
Stopnie wykute były w skałach i to one zastępowały balustrady po obu ich stronach. Im niżej schodziliśmy, tym skały po obu naszych stronach robiły się wyższe, aż w końcu formę swoistego zadaszenia stanowiły choinki, rosnące powyżej.
 Wyszliśmy na wąską, asfaltową uliczkę, a po prawej stronie zauważyłam mur, na którym jeszcze przed chwilą byliśmy. W jego środku wyrzeźbione były dwie fontanny, z który woda lała się do niskiego baseniku. Na tym samym podeście stały jeszcze trzy zielone ławki, zwrócone w stronę centrum Paryża.
 Wzgórze Montmartre było stosunkowo duże, więc schody po których schodziliśmy na sam dół, co chwilę przecinały małe tarasy widokowe z kilkoma kolejnymi ławkami.
 Bardzo chciałam usiąść na jednej z nich, odpocząć chwilę i po prostu popatrzeć na Paryż z góry, ale Draco szedł przede mną i ani myślał, by zatrzymać się choć na chwilę.
 W końcu dotarliśmy na sam dół, gdzie był ostatni taras, tym razem ławki jednak były odwrócone w stronę bazyliki. Byliśmy już tak nisko, że widok Paryża zasłoniły najbliższe budynki. Skręciliśmy w lewo, gdzie wąska pochylnia znów zaprowadziła nas na ostatnią, najniższą część wzgórza. Spojrzałam ostatni raz w górę, w stronę majestatycznej bazyliki chcąc napatrzeć się na zapas. Nie wiedziałam w końcu, co wymyśli Draco i czy kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane być w tym pięknym miejscu.
 Wyszliśmy już na normalną ulicę, wzdłuż której ciągnęły się stare kamienice, a każda z nich na parterze miała witryny sklepowe lub kawiarnie.
 Z braku innego pomysłu ruszyliśmy uliczką prosto, która była zapełniona turystami. Z jednej strony minęliśmy małą pizzerię, skąd wydobywał się kuszący zapach, na który mój żołądek zareagował głośno.
 Malfoy spojrzał na mnie z politowaniem, na co wzruszyłam tylko ramionami. Byłam głodna i zmęczona, a jak na razie nie zapowiadało się na zaspokojenie którejkolwiek z tych potrzeb.
 Zarówno po jednej stronie i drugiej pełno było małych sklepików z pamiątkami, kartkami pocztowymi lub ubraniami z napisem PARYŻ w różnych formach. Dało się również zauważyć ulicznych artystów, zachęcających do wykonania swojego portretu.
 Mimo głodu uśmiechnęłam się lekko, bo właśnie zawsze tak sobie zawsze Paryż wyobrażałam. Słoneczne, tętniące życiem ulice i masa turytów zachwycających się lokalną architekturą i pamiątkami.
 Minęliśmy skrzyżowanie, gdzie dalej poszliśmy prosto i znów weszliśmy w wąską uliczkę.
- Co dalej? - zapytałam, zatrzymując się w końcu.
Malfoy wydawał się być na czymś skupiony.
- Jeszcze kawałek - powiedział cicho, a ja nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Krótką chwilę staliśmy przy przejściu dla pieszych, po czym Draco skręcił w lewo, a ja ruszyłam za nim.
 Minęliśmy zaledwie dwa sklepy i chłopak zatrzymał się, patrząc na kamienicę.
 Szara, brudna markiza powiewała lekko, a nad drzwiami wisiał wyblakły szyld HM MONTPELLIER.
- Jesteśmy na miejscu - zakomunikował i wszedł przez wąskie drzwi do środka. Przez chwilę stałam zdziwiona z uniesionymi brwiami i pomyślałam, że Draco Malfoy nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
*
Wybaczcie mi to spóźnienie. Laptopa zaniosłam do znajomego, który zapewniał, że po naprawie wszystkie pliki nadal będą na swoim miejscu. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy włączam go i planuję dokończyć rozdział, a Word jest kompletnie pusty. Nauczyło mnie to, żeby ZAWSZE zapisywać wszystko na blogspocie oraz tego, żeby NIGDY nie ufać kumplom informatykom.
Jeszcze raz przepraszam,
Nan.