poniedziałek, 29 maja 2017

Rozdział 10 - "Koniec matury"

"Pytasz, czy cię kocham. Nie, nie, nie. Absolutnie. Jesteś po prostu pierwszą myślą po przebudzeniu. I ostatnią przed snem.
I tymi wszystkimi pomiędzy przebudzeniem, a zaśnięciem"



Uśmiech zszedł z jego ust momentalnie. Popatrzył na nią, jakby do końca nie wierzył, że miała na tyle odwagi, by powiedzieć to głośno. 
Ale ona naprawdę to zrobiła. Złamała ich cichą umowę o niepowracaniu do tamtej nocy. Za każdym razem, gdy sobie to przypominał, czuł ogromne zażenowanie. Nie powinien był sobie na to pozwolić. Krótka chwila zapomnienia, której ofiarą padła ona, a teraz naprawdę powiedziała to na głos.
Stali przez chwilę w milczeniu patrząc na siebie i żadne nie miało na tyle odwagi, by odejść, a tym bardziej, by się odezwać. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, a on dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że w tym momencie powinien odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, która zamknęłaby jej buzię na długi czas, jednak - choć myślał intensywnie - nie był w stanie wymyślić nic wystarczająco dobrego. Zamiast tego po prostu stał i gapił się na nią i choć dobrze wiedział, że jego ego właśnie upadło z wielkim hukiem na podłogę, to po prostu nie był w stanie odwrócić wzroku. 
To ona odpuściła pierwsza. Chyba była gotowa na to, że od razu zaatakuje ją jakimś nieprzyjemnym komentarzem i teraz - lekko zdezorientowana - opuściła wzrok. Zabrała z podłogi list, który wypadł jej z dłoni i skierowała się bez słowa w stronę swojej sypialni. 

***

 Była pierwsza w nocy, gdy usłyszała w końcu trzask zamykanych drzwi. Dla pewności odczekała chwilę, po czym powoli wyjrzała ze swojej sypialni i mimowolnie skarciła się za to w myślach. Przecież miała takie samo prawo korzystać z kuchni, jak i on, jednak już wcześniej doszła do wniosku, że nie ma najmniejszej ochoty na niego patrzeć. Po cichu podeszła do ekspresu i nalała sobie kawy. Przez chwilę nasłuchiwała w ciszy, czy aby na pewno Malfoy opuścił mieszkanie, po czym ruszyła w stronę balkonu. 
 Noc była wyjątkowo ciepła. Usiadła w wiklinowym fotelu i postanowiła sobie w końcu uporządkować myśli. Po kłótni z blondynem ciągle targały nią sprzeczne emocje i poczuła się lepiej dopiero, gdy odetchnęła świeżym powietrzem. W myślach przeklinała dzień, w którym zdecydowała się na ucieczkę z Malfoyem. Wiedziała, że to może i uratowało jej życie, ale równocześnie zafundowało największe upokorzenie. Większe niż sześć długich lat słuchania jego obelg. W szkole miała przyjaciół, którzy zawsze stawali w jej obronie. Tutaj nie miała kompletnie nikogo i to jeszcze bardziej pogłębiało jej negatywne odczucia. Przez chwilę przemknęła jej nawet myśl o ucieczce; jednak nawet nie wiedziała, gdzie miałaby szukać swoich bliskich. Postanowiła na razie zostać tutaj i czekać na rozwój sytuacji. 
 Wyjęła jeszcze raz list i przeczytała go. Znała jego treść już niemal na pamięć, ale za każdym razem nie potrafiła dostrzec tego, co powinna. Skoro Malfoy znał ten szyfr to ona powinna się chociaż trochę domyśleć. Z każdą minutą jednak nie przychodził jej żaden nowy pomysł, za to była coraz bardziej rozdrażniona, jak zawsze, gdy coś nie szło po jej myśli. Po kolejnych kilku próbach odłożyła list zdenerwowana i próbowała uspokoić oddech. Myśl, że Malfoy wiedział coś więcej od niej, była niesamowicie irytująca. Postanowiła jednak odłożyć to na kolejny dzień, gdy już trochę się uspokoi i przestanie myśleć o kłótni z blondynem. 
 Wzięła głęboki oddech i poczuła chwilowe ukojenie, gdy do jej nozdrzy dotarł zapach oceanu. Porto było pięknym miejscem, jednak z oczywistych powodów nie potrafiła tego docenić tak, jak należało. W mieszkaniu na przeciwko otwarły się drzwi balkonowe i Hermiona zobaczyła młodą kobietę. Stała przez chwilę nieruchomo z uśmiechem wpatrując się w gwiazdy i ewidentnie delektując się delikatną bryzą. Po chwili drzwi znów się otworzyły i do kobiety dołączył mężczyzna. Okrył jej ramiona kocem, po czym wręczył kubek z dymiącą zawartością. Czułym gestem przyciągnął ją do siebie i przez chwilę trwali w tej pozycji, wspólnie oglądając niebo, a Hermiona patrzyła na to wszystko z nieopisaną dozą smutku i zazdrości. Westchnęła cicho i musiała w końcu przed samą sobą przyznać, że jeszcze przez długi czas nie zobaczy przyjaciół. Na początku cicho liczyła na to, że sytuacja jakoś sama się rozwiąże, że znajdzie właściwie wyjście. Teraz jednak wiedziała, że do końca wojny jest skazana na towarzystwo ślizgona. 
 Usłyszała trzask drzwi wejściowych i mimowolnie podskoczyła na fotelu. Nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, skuliła się i zacisnęła mocniej dłonie na kubku z kawą. Słyszała, jak blondyn zapalił światło i krząta się chwilę po kuchni. W duchu modliła się, żeby już sobie poszedł i dał jej w spokoju myśleć. Bo wbrew sobie panna Granger miała problemy z logicznym myśleniem, kiedy ten znajdował się w pobliżu. 
Światło zgasło i Hermiona już miała odetchnąć z ulgą, gdy usłyszała szarpnięcie za drzwi. Serce zaczęło bić jej jak oszalałe i patrzyła, jak Malfoy staje w progu i przez chwilę obserwuje parę z naprzeciwka. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z jej obecności, a ona nie bardzo wiedziała, co powinna w takiej sytuacji zrobić. W końcu zrobił krok do przodu i zobaczyła, że w jego dłoni również spoczywa kubek z kawą. Pewnie nawet by się uśmiechnęła, gdyby nie to, że w tym momencie nienawidziła go każdym kawałkiem swojego ciała. Draco stał przez chwilę bez ruchu, zamknął oczy i najwyraźniej również delektował się wiatrem znad oceanu. 
 Przez chwilę Hermiona zobaczyła zagubionego chłopca, który zbyt szybko musiał dorosnąć. Wbrew sobie nie potrafiła złościć się na niego w momencie, gdy wyglądał jak człowiek bezbronny i skrajnie nieszczęśliwy. Jego widok wzbudzał w dziewczynie emocje, do których ciężko było się jej przyznać. W końcu otworzył oczy i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że jest obserwowany. Prawie podskoczył, gdy odwrócił się w lewo i dostrzegł ją, siedzącą w fotelu. Trochę kawy wylało się z jego kubka. Próbował zamaskować w sobie zaskoczenie i przez sekundę w ciszy mierzyli się wzrokiem. 
Wcześniejsza złość przeszła jej tak samo gwałtownie, jak się pojawiła. Kompletnie nie rozumiała, co się działo w jej głowie, ale musiała przyznać, że blondyn ma coś w sobie. Kiedy tylko Draco przestawał się zachowywać w stosunku do niej jak wróg, jej niechęć ustępowała jak ręką odjął. 
 Jej serce przyspieszyło jeszcze bardziej - o ile to możliwe - kiedy otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Napięcie między nimi było niemalże namacalne. W końcu jednak opuścił wzrok, odwrócił się i bez słowa wyszedł. 
 Hermiona poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimniej wody. Wzięła głęboki oddech, który wcześniej z niewiadomych powodów wstrzymywała i pokręciła głową z niedowierzaniem nad własną głupotą i z goryczą pomyślała, że usta zamykają się zawsze wtedy, gdy mają coś ważnego do powiedzenia.

***

 Poczuła przyjemne ciepło najpierw na twarzy, później stopniowo na reszcie ciała. Pokręciła nosem, gdy poczuła irytującą muchę w pobliżu i w końcu otworzyła zaspane oczy. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Przetarła twarz dłońmi i podniosła się. Poczuła, że jej ciało bardzo ucierpiało na nocy spędzonej w fotelu i wyciągnęła dłonie ku górze, by się rozprostować. Usłyszała jak coś cicho osunęło się z jej ud i zobaczyła puchaty koc, który zawsze leżał złożony na kanapie w salonie. Podniosła go i przez chwilę myślała nad czymś intensywnie. Nie przypominała sobie, żeby zabierała go ze sobą poprzedniej nocy i była niemal pewna, że nie było go tu, gdy Malfoy wszedł na balkon. W jej głowie pojawiło się tylko jedno racjonalne wytłumaczenie, jednak bardzo szybko go odrzuciła. Niby dlaczego miałoby mu zależeć, żeby nie zmarzła w nocy? Pokręciła głową i przez chwilę wpatrywała się we wschodzące słońce. 
- Jesteś taka naiwna, Granger... - powiedziała cicho do siebie i aż miała ochotę się roześmiać. Malfoy przykrywający ją kocem. Dobre żarty. Mimo wszystko poczuła dziwne ciepło na sercu, gdy sobie to wyobraziła, za co od razu skarciła się w myślach.
 Wróciła do mieszkania, co chwilę przeciągając się i ziewając na zmianę. Spanie w fotelu nie było najlepszym pomysłem. Wzięła szybki prysznic, zrobiła sobie mocną kawę i zjadła śniadanie. Starała się wypierać z myśli wydarzenia z poprzedniego wieczoru, jednak za każdym razem jej wzrok padał na zamknięte drzwi jego sypialni i wiedziała, że jej wysiłki na nic się zdadzą. Ubrała wytarte dżinsy, luźny sweter, spakowała do swojej torby pierwszą lepszą książkę z ich małej mugolskiej biblioteczki i czym prędzej opuściła mieszkanie. 
 Ulice Porto budziły się powoli do życia, jednak niewielu ludzi spotkała. Przeszła obok boiska, zastanawiając się, czy powinna skorzystać z propozycji Alberto i od razu pomyślała o reakcji Malfoya. Do wieczora jednak zostało jej wiele czasu i obiecała sobie, że przemyśli tę opcję. Przebywanie w towarzystwie kogoś, kto nie był wiecznie naburmuszony było nawet miłą odmianą i Hermiona pomyślała, że w końcu od życia coś jej się należy. 
Skręciła w znaną już jej ulicę R. do Ouro i ruszyła pewnie w prawo. Wiedziała, że do oceanu miała jakieś dwie mile ale pomyślała, że taki poranny spacer wzdłuż rzeki dobrze jej zrobi. Kolorowe kamienice, które tak jej się podobały powoli zaczęły zamieniać się w nowe, jednorodzinne domy. Chodnik stawał się szerszy proporcjonalnie do szerokości rzeki po jej lewej stronie, a Hermiona nie mogła się napatrzeć. Taki klimat odpowiadał jej o wiele bardziej niż wiecznie szary i smutny Londyn. 
Pomimo wczesnej pory słońce grzało coraz mocniej i z każdym krokiem dostrzegała coraz więcej małych łodzi na rzece. Piekarnie tętniły już życiem, zapraszając ludzi swoim zapachem. Uśmiechnęła się lekko i uczepiła się myśli, że wojna skończy się już niedługo i powróci tutaj ze swoimi przyjaciółmi. Musiała pokazać im to piękne miejsce. Ronowi pewnie spodobałaby się wizja restauracji na każdym kroku. Jej uśmiech się pogłębił na wspomnienie Weasleya opychającego się na każdej z uczt w Hogwarcie. Wtedy ją to bardzo irytowało, teraz jednak oddałaby wszystko, żeby te wspomnienia stały się rzeczywistością. 
 Kilkanaście minut później dotarła do swojego ulubionego miejsca. Ściągnęła buty, chcąc poczuć pod stopami drobne kamyczki i ruszyła w stronę wody. Nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że widok oceanu będzie działał na nią tak wyjątkowo kojąco. Zamknęła na chwilę oczy, oddychając głęboko, po czym usiadła na jednej ze skał i wyciągnęła książę. 
Już miała zacząć czytać, gdy zobaczyła dziwną przerwę między kartkami. Zmarszczyła brwi, jednak już po sekundzie dotarło do niej, co zawiera w sobie niepozorne "Spotkanie z wrogiem". Wyjęła kopertę, która tak jak poprzednio zaadresowana była do Tamary i Geralda. 


drodzy tamaro i gerladzie

Eskimosi ZMierzają na południe, wnioskuję więc nagłY przypływ cIepła Rodzice. pytają jak się Macie I czy niczego waM nIe brakuje mamY ładną pogodę KtóregoŚ dnIa wybierzemy się Nad jezioro bo Coraz cieplej się już robi W tej naSzej wiosce Nathalie przesyŁa Całusy. Pamiętacie Kota Tej sąsiadki Która Ciągle wYmyślała mu Zabawne ImioNa niestety Odszedł mIał chyba sto lat przejĄŁem się tym bo lubIłem Na niego Czasem patrzeć W ogRodziE bo śmiesznie cHodził inaczej niż nasz Roger aLe poszedłeM na pogrzeb nie da się opisać Jak ona płakała było to smutnE ale Nie przejmujCie Się Na pewno sobie poradzi

ściskam was mocno i Czekam na wieści
samuel smith
ko ni ec ma tu ry


- Koniec matury? - powtórzyła. Miała wrażenie, że ten list jest jeszcze bardziej zagmatwany niż poprzedni. Co mają do ich sytuacji Eskimosi i od kiedy oni w ogóle wyruszają na południe? Pokręciła głową i za wszelką cenę próbowała coś wymyślić, jednak pogrzeb kota sąsiadki nie podsuwał jej absolutnie żadnych pomysłów. Z rozdrażnieniem włożyła list z powrotem, trochę żałując że jest z Malfoyem w konflikcie. On z pewnością wiedział, o co chodzi. 
Szum fal trochę ukoił jej nerwy i postanowiła trochę odstresować się książką. 

***

 Boisko zawsze kojarzyło jej się ze stadionem Quidditcha, lub dużym mugolskim obiektem takim, jak był w Londynie. Z ogromnymi trybunami w kolorach danej drużyny, idealnie gładką murawą i wandalami, którzy nazywali siebie kibicami i w ramach swojej miłości do klubu niszczyli przystanki autobusowe. 
 Wczoraj nie zwróciła na to większej uwagi, ale teraz owo boisko przypominało jej bardziej takie przy mugolskich szkołach, gdzie dzieci uczą się grać w piłkę. Zlokalizowane było między kamienicami, a miejsca było tak mało, jakby ktoś na siłę próbował je tam upchać. Składało się z zielonego prostokąta trawy z białymi liniami oraz kilkoma ławkami dokoła niego i małego budynku szatni. Białe bramki błyszczały w słońcu, a siatki powiewały przez wiatr. 
 Usiadła na jednej z ławek, próbując dostrzec gdzieś znajomego, jednak idący tłum skutecznie jej to uniemożliwił. Swoją drogą zastanawiała się, gdzie ci wszyscy ludzie się pomieszczą i dlaczego jest ich aż tak wielu, skoro nie jest to drużyna z wysokiej ligii. Pomimo to miała wrażenie, że kibice powoli zajmują każdą możliwą powierzchnię poza liniami boiska. Mniej więcej połowa z nich miała bluzki lub różne gadżety w kolorze czerwono-niebieskim, a reszta w kolorze zielono-żółtym. 
 Miejsce obok niej nadal było puste i przez chwilę Hermiona zastanowiła się, czy nie została właśnie wystawiona, a jeśli nawet nie - to czy Alberto znajdzie ją w tym tłumie.
- Cześć! - usłyszała za sobą i prawie podskoczyła. Przyzwyczaiła się do portugalskiego otaczającego ją z każdej strony i musiała przyznać, że sama się wystraszyła. Ze zdziwieniem popatrzyła na dziewczynę, mniej więcej dwudziestolatki, która dosiadła się do niej. 
W ręku trzymała chorągiewkę swojej drużyny, uśmiechała się szeroko, a brązowe oczy niemalże błyszczały - wydawałoby się - z podekscytowania. Po chwili odwróciła się w stronę Hermiony, najwyraźniej zdziwiona brakiem odpowiedzi i roześmiała się szczerze z jej miny.
- Och, wybacz brak taktu - wyciągnęła opaloną dłoń w jej stronę - Jestem Manuela, siostra Alberto. 
- Hermiona - powiedziała, nadal nie bardzo rozumiejąc sytuację. 
- Nie powiedział ci? - domyśliła się w końcu i znowu się roześmiała. - Kazał mi iść na boisko, znaleźć najładniejszą dziewczynę i dotrzymać jej towarzystwa na meczu. - wyjaśniła puszczając jej oczko.
- A on?
- Właśnie idzie - wskazała palcem w stronę murawy. - To nasza gwiazda - dodała ze śmiechem, a panna Granger odwróciła wzrok we wskazanym kierunku i faktycznie - zawodnicy akurat opuszczali szatnię i kierowali się w stronę środka boiska. - Jest kapitanem - powiedziała Manuela, a Hermiona przez chwilę miała wrażenie, że jest z brata bardzo dumna. 
Gra się zaczęła. Nie była to jednak byle jaka gra. Od pierwszego kopnięcia piłki kibice dosłownie zaczęli szaleć. Wszyscy obok niej skakali, skandowali głośno, często dało się też słyszeć niewybredne komentarze w stronę sędziego.
- Falta! - ryknął mężczyzna obok niej, rozlewając wkoło swoje piwo. 
- Jaki faul, o piłkę się potknął! - odezwała się od razu Manuela, ciągnąc za rękę w górę pannę Granger, która nie za bardzo wiedziała, co się dzieje. Oczywiście znała podstawowe zasady gry w piłkę nożną (poza legendarnym spalonym, który jakoś do niej nie przemawiał), jednak akcje toczyły się tak dynamicznie, że Hermiona miała problem nadążyć. 
Być może to przez blondyna ciągle nawiedzającego jej myśli nie potrafiła się skupić. Chyba obawiała się trochę jego reakcji, gdy wróci do mieszkania, choć teoretycznie nie powinno ją to obchodzić ani trochę. Tym bardziej po tym, jak okropnie ją wczoraj potraktował. Mimo wszystko nie potrafiła myśleć...
- GOL!!! - krzyczała Manuela skacząc i klaszcząc w dłonie. 
Połowa kibiców uniosła do góry swoje czerwono- niebieskie szaliki w geście triumfu. Hermiona skupiła się przez chwilę i faktycznie dostrzegła bramkarza wyciągającego piłkę ze swojej siatki. 
- Jest niesamowity - powiedziała dziewczyna, ocierając łzy wzruszenia i dalej klaszcząc, z czego wywnioskowała, że to Alberto strzelił bramkę dla swojej drużyny.

***

- Byłeś niesamowity! - usłyszała chyba po raz setny z ust Manueli, kiedy po meczu w końcu dołączył do nich jej brat. Większość kibiców już opuściła teren boiska, a one czekały, aż zawodnicy wezmą prysznic. 
- Muchas gracias - przytulił ją mocno.
- Moje gratulacje - Hermiona uśmiechnęła się, starając wyglądać jak najbardziej autentycznie. 
- Dziękuję - powiedział już po angielsku - I z okazji wygranej zapraszam senhoras bonitas do pubu. 
 Panna Granger z chęcią przytaknęła, bo jak na razie miała okazję zwiedzić tylko pobliskie piekarnie i kawiarenki, poza tym słyszała, że mugolskie piwo jest idealnym środkiem na odprężenie, a to dzisiaj należało jej się zdecydowanie. Ruszyli więc w stronę domniemanego baru, a Manuela nie przestawała trajkotać o każdej z akcji Alberto na murawie.
- Dość już gadania o tym, bo Hermiona się zanudzi - powiedział w końcu, gdy wchodzili do jednego z wielu lokali przy głównej ulicy Porto. Uśmiechnęła się tylko, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć.
- Piłka to nie do końca twoja bajka, co? - zapytała dziewczyna.
- Chyba brakuje mi tego portugalskiego temperamentu - wyznała szczerze, gdy chłopak zaprowadził ich do stolika.
 Miejsce, w którym się znajdowali nie było do końca w jej typie. W niczym nie przypominało ono dobrego Pubu pod trzema miotłami w Hogsmead, do którego była przyzwyczajona. Nie miała w sumie okazji bywać w żadnych mugolskich barach, pomimo faktu, że z mugolskiej rodziny pochodziła. Zawsze uważała, że jest za młoda na takie atrakcje i wakacje raczej wolała spędzać z książkami. Teraz jednak czasy były przecież tak niepewne i nie wiedziała, czy kiedykolwiek nadarzy się jej podobna okazja. Poprosiła więc o niewinnie wyglądające "piwo z sokiem malinowym" i dała się wciągnąć Manueli w pogadankę na temat Londynu, podczas gdy Alberto poszedł po napoje.
- ... ja mieszkam teraz w Liverpoolu, dlatego tak dobrze mówię po angielsku - paplała bez końca, najwyraźniej niewiele robiąc sobie z tego, że Hermiona jedynie potakiwała głową - Tam mam studia, znajomych i ojca, ale czasem przyjeżdżam tutaj, do Porto, odwiedzić naszą matkę. A Ty czym się zajmujesz?
Panna Granger patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu.
- Pracuję jako dziennikarka - powiedziała, mając nadzieję, że nie wpadnie. - Piszę artykuł o martwym sezonie nad Atlantykiem.
- Naprawdę? - Manuela wydawała się być naprawdę zainteresowana - Do jakiej gazety? Napiszesz o nas? Zawsze chciałam być sławna! Koniecznie muszę przeczytać, kiedy wrócę do Anglii!
- Myślę, że nazwa gazety ci nic nie powie. Dopiero wchodzimy na rynek, no i niestety na razie tylko na terenie Londynu, chociaż może kiedyś...
- Byłoby super! Ale obiecaj przynajmniej, że przyślesz mi jeden egzemplarz - poprosiła, a Hermiona uśmiechnęła się, choć bardziej wyglądała, jakby rozbolał ją ząb. - Alberto da ci mój adres.
- Manuela, nie męcz jej...
- Mój braciszek jak zawsze taki poprawny - uśmiechnęła się sarkastycznie, na co mężczyzna zgromił ją wzrokiem.
- Myślę, że to nie będzie problem - wtrąciła panna Granger, żeby zakończyć już tę dyskusję. Miała nadzieję, że to koniec wywiadu na temat jej życia.

***
Trzy piwa i talerz petiscos później.


- Hermiona, coś nie tak? - zagadnęła dziewczyna, na co ta spojrzała na nią rozbieganym wzrokiem i wzruszyła ramionami.
- Pierwszy raz się upiłam - wyznała, a Alberto i Manuela popatrzeli na siebie ze zdziwieniem.
- Źle się czujesz?
Pokręciła szybko głową i wsparła brodę na dłoni.
- Tylko trochę spać mi się chce - powiedziała po chwili i poczuła, że oczy powoli same się jej zamykają.
- No to koniec imprezy - zarządziła Manuela, wstając. - Odprowadzimy cię.
Hermiona westchnęła, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Będę mieć przechlapane - stwierdziła, pozwalając by ręce Alberto postawiły ją do pionu. Zarzucił sobie jej dłoń na ramię i skierowali się do wyjścia. - Draco mnie zabije.
- Kim jest Draco?
- Och, to mój... współpracownik - powiedziała po chwili namysłu.
- Też pisze artykuły? - zapytała dziewczyna z wyraźnym zainteresowaniem.
- Nie, on tylko... robi zdjęcia - wymyśliła, ciesząc się w duchu, że nie dała się namówić na kolejne piwo. Wtedy kłamstwa mogłyby nie przychodzić jej już z taką łatwością. Pomyślała sobie wtedy, że Portugalczycy są wyjątkowo wścibscy.
- Nie widziałem go wcześniej z tobą - powiedział Alberto.
- Pracujemy osobno. Nie przepadamy za sobą - przynajmniej tutaj nie musiała kłamać, chociaż jeśli miała być szczera, to raczej on nie przepadał za nią. 
 Oczywiście, że był irytujący, ciągle ją denerwował, wywyższał się i robił masę innych rzeczy przez które Hermiona śmiało mogła go znienawidzić. A jednak, z jakiegoś dziwnego powodu, nie potrafiła gniewać się na niego tak, jak powinna. Pomyślała, że to chyba dlatego, że już raz dostrzegła jego inną stronę i nie była w stanie teraz patrzeć na niego tak, jak kiedyś. Wiedziała przecież, że ten pocałunek nic dla niego nie znaczył (czego nie mogła powiedzieć o sobie) i nigdy więcej nic podobnego się nie wydarzy. Na szczęście, prawda? Mimowolnie jednak uśmiechnęła się, gdy różne wspomnienia zaczęły napływać do jej myśli. Uścisk jego dłoni, gdy skakali razem na pociąg; szczery śmiech, gdy mówiła mu o lotnisku Charlesa de Gaulla, czy w końcu jego chwila zapomnienia w domu Druelli. Nie było tych momentów wiele, jednak wpłynęły na nią ogromnie i dopiero teraz, gdy się upiła, zdała sobie z tego sprawę. Pomyślała o jego oczach, tak chłodnych i opanowanych, a w tych niewielu chwilach roześmianych z ciepłą barwą. Pomyślała o jego uśmiechu, ale nie tym ironicznym, tak często przez nią obserwowanym, tylko tym szczerym, który zdarzał się niezwykle rzadko. Pomyślała o jego głosie, kiedy mówił...
- Granger?
Poczuła, jak coś ją zatrzymuje. Nie wiedziała do końca, co się dzieje i musiała zamrugać kilka razy oczami, żeby obraz przestał być rozmazany. Zobaczyła Alberto po jednej stronie, który trzymał ją za rękę i Manuelę po drugiej. Oboje wpatrywali się w coś naprzeciwko i Hermiona również podążyła w tamtym kierunku. Z tego co zdążyła zauważyć, byli już pod ich kamienicą. Słońca zaszło chyba dawno, bo było widać dość dobrze gwiazdy... a może po prostu to jej się pojawiły z tego kręcenia w głowie. W każdym bądź razie było ciemno, doszli już na miejsce, a dokładnie przed nimi stał oparty o ścianę...
- Malfoy? - naprawdę powiedziała to na głos?
Uśmiechnął się jakoś tak... naturalnie i Hermiona zauważyła z irytacją, że Manuela automatycznie poprawiła włosy.
- Chyba czas na mnie - powiedziała, próbując brzmieć jak najbardziej poważnie, wyswobodziła się z uścisku dłoni i zrobiła kilka kroków do przodu, po czym zachwiała się niebezpiecznie, więc podparła się dłonią o ścianę.
- Wszystko dobrze - powiedziała szybko, nim ktokolwiek zdążył się odezwać.
- Może pomogę ci...? - zaczął Alberto, jednak inny głos mu przerwał.
- Zajmę się nią.
Dlaczego serce od razu zaczęło jej bić szybciej? I dlaczego on powiedział to w taki sposób? Spojrzała na niego zdziwiona, a ona uśmiechnął się jakoś tak... złośliwie?
Podszedł do niej i objął ją ręką, żeby mogła się podeprzeć. Serce przyspieszyło jej jeszcze bardziej i przez chwilę miała głupie wrażenie, że wszyscy usłyszą jego szalone kołatanie. Manuela odchrząknęła znacząco.
- Chyba powinniśmy już iść.
Alberto, który patrzył zdziwiony na tę scenę, rozumiejąc że to właśnie ten Draco, za którym podobno tak nie przepadała, odwrócił się w jej stronę i kiwnął głową.
- Kolejny raz w tym tygodniu wracasz pijana, doprawdy nie wiem już, co mam robić - westchnął blondyn teatralnie, obserwując reakcję jej znajomych.
- Ja wcale...
- Już nie udawaj takiej świętej - zganił ją i widać było, że znakomicie się bawił - Dzięki, że ją przyprowadziliście, raz musiałem ją szukać całą noc, po czym okazało się, że spała pod mostem z bezdomnymi, wyobrażacie sobie?
Alberto i Manuela stali bez słowa, patrząc na nich z niedowierzaniem.
- Ale ja...
- No już dobrze, Granger, wszyscy wiedzą, że lubisz sobie popić, ale naprawdę musisz uważać, bo znowu trafisz do ośrodka, a tego byś przecież nie chciała, prawda? - spojrzał na nią z udawaną opiekuńczością, a ona nie mogła zrobić nic jak tylko stać z otwartą buzią i niezrozumieniem w oczach.
Poczuła, jak momentalnie trzeźwieje, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa i sama nie wiedziała, czy spowodowane jest to absurdalnością zaistniałej sytuacji i zachowaniem Malfoya, czy usytuowaniem jego dłoni na jej talii.

***

Jestem, skończyłam i oddycham z ulgą. Czuję, że moja wena po maturze trochę odżyła i mam trochę inną koncepcję na to opowiadanie, niż wcześniej zakładałam, ale mam nadzieję, że wyjdzie fajnie. 
Jeśli dotrwaliście do tego miejsca (podziwiam, serio), to zostawcie po sobie jakiś ślad w postaci komentarza; moja wena wtedy naprawdę szaleje. :)
Pozdrawiam,
Nan 

czwartek, 18 maja 2017

Miniaturka nr. 2

"I nie kocham Cię wcale. Tylko moja dusza jakaś taka smutna, kiedy przechodzisz obok obojętnie"
~ K. K. Baczyński



Ile czasu już minęło? Prawie codziennie zadaję sobie to pytanie, a odpowiedź ciągle mi gdzieś umyka. Mam wrażenie, że wisi gdzieś w powietrzu, a ja nie potrafię jej dosięgnąć. Czy jest to zresztą takie ważne?
*
 Pamiętam tamten dzień dobrze; ciągle mam wrażenie, jakby to było wczoraj, choć przecież z pewnością minął już rok. Może i więcej. Był to kolejny zwykły dzień w Ministerstwie, a ja zobaczyłem ją kolejny raz. Dlaczego akurat wtedy mój wzrok zatrzymał się na jej sylwetce o chwilę dłużej niż zwykle? Spokojnym krokiem weszła do windy. Nie zdziwiła się na mój widok, w końcu codziennie przechodzimy ten sam rytuał. Ona wsiada na czwartym piętrze, przez sekundę mierzy mnie wzorkiem, po czym kiwa krótko głową na przywitanie. Nic zobowiązującego. Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi, którzy szkolne urazy powinni potrafić zostawić za sobą. Wiem jednak, że niektóre krzywdy są zbyt silne, a rany zbyt głębokie, by zdobyć się chociaż na krótkie dzień dobry. Nie mam jej tego za złe, każdy w jej sytuacji zachowałby się tak samo. 
 Bez słowa staje z samego przodu i przez kilka następnych pięter usilnie szuka czegoś w swojej aktówce. To tylko trzy minuty sam na sam w ciszy, jednak myślę, że to wystarcza, by dowiedzieć się czegoś o człowieku. 
 Wcześniej towarzyszył jej zawsze lekki uśmiech i coś takiego w oczach, że za każdym razem miałem ochotę ostentacyjnie wywrócić oczami. Nie miejcie mi tego za złe; ot, zwykła zgryźliwość starszego, samotnego człowieka. Jej perfumy gryzły mnie swoją intensywnością, nie dlatego, że mi się nie podobały. Po prostu ciężko było mi dopuścić do siebie myśl, że ktoś taki jak ona może tak przyjemnie pachnieć. Standardowo spódnica przed kolano, biała bluzka na guziki z kołnierzykiem i granatowa marynarka. Ministerialna klasyka. To wszystko jednak zniknęło wraz ze zniknięciem obrączki z jej palca. 
 Zauważyłem to niemalże od razu i myślę, że domyśliłbym się nawet bez obszernego artykułu w Proroku Codziennym na temat rozwodu jednej z najbardziej wpływowych par w całej Anglii. Ktoś postronny mógłby pomyśleć, że nie zmieniło jej to wcale. W końcu nie wzięła nawet dnia wolnego. Jak zawsze weszła do Ministerstwa pół godziny szybciej i nie zdradzała żadnych oznak tego, że w jej życiu ostatnio sporo się zmieniło. 
 Pierwszą rzeczą, jaką rzuciła mi się w oczy był brak tego irytującego uśmiechu. Punktualnie o ósmej piętnaście drzwi windy otworzyły się, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że już od poprzedniego wieczora modliłem się, by i tym razem ona tam była, by nie zmieniła naszego rytuału. Nie zawiodłem się jednak. Patrzyłem, jak spokojnie wchodzi do windy, zerka na mnie przez sekundę i kiwa głową na powitanie. Uczyniłem to samo, jednak ona zdążyła się już odwrócić i nie mogła tego widzieć. Tak przecież było za każdym razem. Wziąłem głęboki oddech, by jak zwykle przez chwilę delektować się jej zapachem i niemalże od razu się skrzywiłem. 
- Zmieniłaś perfumy? - wymknęło się z moich ust, nim zdążyłem chociażby zebrać myśli. Niestety często zdarzało mi się powiedzieć coś, zanim się dobrze nad tym zastanowiłem. 
Obserwowałem jak jej ciało spina się na moment, a później jej sylwetka odwraca się w moją stronę. Uniosła wysoko brwi i chyba miała nadzieję, że się po prostu przesłyszała.
- Słucham? 
 Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem i mimowolnie zauważyłem cienie pod jej oczami. Chyba miała ciężką noc. Przez moment zastanowiłem się, czy odpowiedzieć, czy udawać idiotę. 
- Pytałem, czy zmieniłaś perfumy - powtórzyłem, starając się opanować głos w miarę możliwości. 
Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, jakby nadal nie mogła uwierzyć, że się do niej odezwałem. 
- Tak - odpowiedziała krótko, po czym odwróciła się, dając mi do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty prowadzić tej konwersacji. Wzruszyłem tylko ramionami i obiecałem sobie w duchu, że już nigdy w życiu się tak nie wygłupię. Miałem wrażenie, że kolejne trzy minuty były najdłuższym okresem w całym moim życiu i jestem pewien, że i ona odczuwała coś podobnego.
*
Nie wiem, dlaczego zaintrygowała mnie akurat w tamtym czasie. Wcześniej była dla mnie po prostu szlamą, kimś gorszym i oczywiście jednym z trzech elementów Drużyny Marzeń. Z czasem zmieniło się moje nastawienie na czystość krwi. I nie - z góry uprzedzam Wasze pytania - nie przeszedłem nagłej przemiany, olśnienia i Merlin wie czego tam jeszcze. Po prostu zauważyłem, że mania na tym punkcie jest zwyczajnie nieopłacalna. Zrobiłem to chyba również ze względu na Pottera; w końcu uratował mi tyłek po wojnie, więc postanowiłem z tej racji przestać nękać jego najlepszą przyjaciółkę. Tyle mogłem zrobić no i przynajmniej nie musiałem dzielić wspólnej celi z moim ojcem. Same korzyści.
*
Dlaczego poszedłem wtedy za nią po pracy? Do dzisiaj zadaję sobie to pytanie. Zwykła ciekawość, nuda, albo zainteresowanie jej osobą po tym, jak postanowiła odłączyć się od Złotej Trójcy. Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że zdolna jest ona do czegoś takiego. Jeszcze w szkole często można było usłyszeć o niej różne rzeczy, jednak wszyscy powtarzali, że jedno trzeba było jej przyznać - była inteligenta. Zazwyczaj na to stwierdzenie uśmiechałem się kpiąco i mówiłem, że zdolność pochłaniania książek wcale nie świadczy o inteligencji. I myślałem tak aż do tamtej pory. Do chwili, gdy dowiedziałem się o ich rozwodzie.
 Cały czarodziejski świat patrzył wtedy z wyczekiwaniem na każdy ich ruch, zachwycając się w gazetach nad ich wspaniałomyślnością. Ich ślub został okrzyknięty wydarzeniem roku i we wszystkich gazetach zapomnieli o całym świecie. Nawet przestałem prenumerować Proroka praktycznie na rok. Miało to również swoje plusy, bo w końcu przestały pojawiać się artykuły na temat jak to szlachetny Wybraniec łaskawie darował więzienie śmierciożercy, który był zamieszany w śmierć Dumbledore' a, a później aktywnie działał w ruchu Voldemorta. Oczywiście nikt nie wspomniał ani słowem, że to dzięki mojej matce Potter w ogóle przeżył i gdyby nie ona losy całego czarodziejskiego świata mogłyby teraz wyglądać zupełnie inaczej. Wracając jednak do tematu - był to środek tygodnia a ja zaintrygowany poszedłem za nią.
Byłem pewny, że mnie nie zauważyła, w przeszłości przecież wiele razy musiałem śledzić ludzi; miałem to dobrze opanowane. Po opuszczeniu Ministerstwa skręciła w lewo i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Wiedziałem, że jest zdenerwowana pomimo tego, że w pracy zachowywała się tak, jak zawsze. Po kilku minutach opuściliśmy czarodziejski Londyn i przez Dziurawy Kocioł dostaliśmy się do jego mugolskiej części. Przy wyjściu zatrzymała się przez chwilę, rozglądała na boki, po czym szybkim ruchem nasunęła kaptur kurtki na głowę i ruszyła w lewo. Wiedziałem, że uciekając do niemagicznej części miasta, uciekała ona przed wścibskimi fotografami Proroka i dziennikarzami, którzy nie mogli przepuścić okazji do zadania pytań na temat jej rozwodu.
Pamiętam, że pogoda w tamtym okresie niezbyt nas rozpieszczała. Była to jesień, deszcz był więc na porządku dziennym, ale to tylko ułatwiało mi zadanie.
 Zatrzymała się przed jakimś pubem, którego nazwy nie pamiętam. Przez okno widziałem, jak wchodzi i pewnym krokiem zmierza prosto do barku. Usiadła bezpośrednio przy nim i zamieniła kilka słów z barmanem, jakby dobrze się znali. Niewiele się zastanawiając, rzuciłem na siebie zaklęcie kameleona i otwarłem drzwi z impetem.
 Szybko wśliznąłem się do środka i usiadłem w ostatniej loży, z której miałem dobry widok na bar. W ciągu pół godziny zdążyła wypić kilka kieliszków jakiegoś mugolskiego specyfiku, ale ciągle trzymała się dobrze. Wydawało mi się, że zwierzała się barmanowi ze swoich problemów, a kilka razy miałem wrażenie, że zerkała w miejsce, gdzie siedziałem. W końcu też miałem okazję przekonać się, że jednak jest inteligentna.
*
Minęło kolejne pół godziny, a pub powoli zaczął się zapełniać. Trochę obawiałem się, że jakiś mugol w końcu będzie chciał usiąść na miejscu, które zajmowałem, więc zaklęciem sprawiłem, że drzwi znów otworzyły się z hukiem i gdy wszyscy popatrzyli w tamtą stronę, szybko zdjąłem z siebie zaklęcie kameleona i zasłoniłem się gazetą leżącą na stoliku. Był to dobry punkt obserwacyjny, ale niestety nie słyszałem, o czym rozmawiali. Po kolejnych dwudziestu minutach, zobaczyłem, jak schodzi ona z krzesła. Początkowo myślałem, że to koniec jej alkoholowych wojaży, jednak zamiast do drzwi ruszyła w przeciwległą stronę pubu. Pewnie były tam toalety. Zasłoniłem się więc na dłuższą chwilę, żeby nie zobaczyła mnie, gdy będzie wracać do baru. Siedziałem tak więc kilka dobrych minut, czytając o skandalicznym zachowaniu jakiejś mugolskiej gwiazdy na premierze filmowej tutaj, w Londynie. Po chwili uznałem, że musiała wrócić już na swoje miejsce i powoli spuściłem gazetę na wysokość ust. Możecie sobie wyobrazić moją minę, kiedy zorientowałem się, że siedzi ona w mojej loży, dokładnie naprzeciwko mnie i patrzy na mnie z lekkim rozbawieniem.
 Kompletnie nie wiedziałem, co zrobić, więc odłożyłem gazetę i czekałem na jej ruch.
- Dlaczego mnie śledzisz? - zapytała po chwili, opierając łokcie na stoliku i przypatrując mi się intensywnie.
- Skąd przypuszczenia, że cię śledzę? - postanowiłem udawać idiotę, na co ona roześmiała się cicho.
- Łazisz za mną od samego Ministerstwa i ukrywasz się za gazetą. Ponad to, to jest mugolski pub, Malfoy i nie wydaje mi się, żebyś wcześniej wiedział o jego istnieniu.
- Widocznie niewiele o mnie wiesz - odpowiedziałem, próbując zachować resztki godności.
Znowu się roześmiała, tym razem już głośniej. Chyba naprawdę ją to rozbawiło.
- Dobra, Granger, przyznaję, ale nie pytaj mnie, dlaczego to zrobiłem. Może z ciekawości, może z nudów, nie wiem...
- Wiesz co - zaczęła, dziwnie mi się przyglądając - w normalnej sytuacji kazałabym ci się wynosić, ale mam nieodparte wrażenie, że spośród wszystkich znanych mi ludzi, tylko ty nie zamierzasz mnie oceniać przez to, co zrobiłam.
- Wydawało mi się, że to raczej on coś zrobił...
- Och no wiesz, on tylko miał romans, przecież takie rzeczy się wybacza, jeśli się kogoś naprawdę kocha. A ja miałam czelność wnieść pozew o rozwód pomimo tego, ile dobrego razem przeszliśmy, jaka przyjaźń nas łączyła no i - co najważniejsze - jakie cały czarodziejski świat wiązał z nami nadzieje na przyszłość. Tak zniszczyć taki autorytet... - jej głos ociekał sarkazmem, na co uśmiechnąłem się lekko. Po chwili uśmiech zszedł z jej twarzy - Rodzice, znajomi, przyjaciele... Wszyscy mają pretensje do mnie.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, po czym ona wstała i bez słowa ruszyła w stronę baru.
Dała mi wtedy do myślenia, nie powiem. Sam byłem zdziwiony, że nie poczułem niechęci, która towarzyszyła mi przez wszystkie szkolne lata, kiedy ona tylko pojawiała się na horyzoncie. Teraz czułem zwykłą ciekawość, no i może zaintrygowanie jej osobą.
Obserwowałem, jak rozmawia przez chwilę z barmanem, po czym odwraca się i zmierza w moją stronę z dwoma dużymi kuflami, pełnymi bursztynowego płynu.
- Niestety nie mają tu ognistej - powiedziała, gdy postawiła je na stoliku. - Więc musimy zadowolić się mugolskim piwem.
- Skąd wniosek, że piję ognistą?
- Wyglądasz na takiego - wzruszyła ramionami i usadowiła się znów naprzeciw mnie.
- Mało wiesz, Granger - powtórzyłem i mimowolnie uśmiechnąłem się lekko. Ten wieczór zapowiadał się ciekawie.
 Czasem nadal zastanawiam się, czy poszedłbym wtedy za nią, gdybym tylko wiedział, jak to wszystko się skończy, ale w końcu dochodzę do wniosku, że chyba tak. W późniejszym czasie miewałem różne myśli, ale chyba nigdy nie żałowałem tej znajomości. Często sobie myślę, że życie ludzi wyglądałoby całkowicie inaczej, gdybyśmy tylko potrafili przewidzieć naszą przyszłość. Gdybyśmy tylko potrafili dostrzec niekończący się ciąg konsekwencji naszych czynów. Dokąd jednak by to nas zaprowadziło? Z pewnością uniknęlibyśmy wielu błędów, wielu sytuacji, których żałowaliśmy, czy poznania ludzi, których znać wcale nie powinniśmy. Jednak każdy ten błąd czegoś nas uczy; każdy jest kolejną ważną nauką na przyszłość.
 Przyglądała mi się przez chwilę, a ja miałem wrażenie, że intensywnie zastanawia się, czy robi dobrze, siedząc w mugolskim pubie ze swoim odwiecznym wrogiem. W końcu wzruszyła ramionami i przysunęła jeden kufel w moją stronę, drugi zgarnęła ku sobie.
- Raz się żyje - powiedziała cicho i uśmiechnęła się smutno do swojego piwa.
- Dobrze zrobiłaś - zebrałem się w końcu w duchu, żeby to powiedzieć - Takich rzeczy się nie wybacza.
- Wiesz z autopsji? - uniosła jedną brew i uśmiechnęła się dziwnie. - Słyszałam, że Greengrass była bardzo... rozrywkowa. 
Zaśmiałem się.
- Była - potwierdziłem - Ale na mnie nie ciążyła taka presja. Ojca zamknęli, a moja matka i tak jej nie lubiła. Rozwiodłem się i nikt się tym nie interesował.
- Zazdroszczę - mruknęła cicho i przez następne dwie minuty nie oderwała ust od swojego kufla. Postanowiłem w końcu spróbować i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie jest to piwo najgorsze. Mniej gorzkie od ognistej, ale bardziej wyraziste od piwa kremowego.
- Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że nastanie czas, gdy będę siedzieć przy piwie w mugolskiem barze z Malfoyem, to bym mu kazała iść do Munga się zbadać - powiedziała nagle.
- Zazwyczaj od życia dostajemy to, czego akurat najmniej się spodziewamy.
Pokiwała głową z uznaniem, a ja zauważyłem, że jej wzrok staje się coraz bardziej rozbiegany. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zamierzałem tego wykorzystać.
- Co teraz zamierzasz zrobić? - zapytałem.
Kolejny raz wzruszyła ramionami.
- Czekam na ostatnią rozprawę, wyniosę się w końcu z Dziurawego Kotła, znajdę mieszkanie, może zmienię pracę...
- Mieszkasz w Dziurawym Kotle? - nie dało się ukryć mojego zdziwienia - Przecież...
- Tak, wiem, że stać mnie na najdroższy hotel w Londynie - wpadła mi w słowo - Ale mam pewność, że jest to ostatnie miejsce, gdzie będą mnie szukać.
- Kto cię szuka?
- Och, no wiesz, wszyscy - powiedziała, jakby od niechcenia - Harry, Ginny, rodzice. Wszyscy próbują mnie nakłonić do wycofania pozwu.
- Z tą Weasley mnie nie dziwi wcale, ale myślałem, że Potter ma trochę więcej rozumu...
- Ron to jego przyjaciel, a Harry chyba nie może znieść myśli, że nasza trójka się rozpadnie. W końcu połowę życia spędziliśmy razem i on chyba nie chce znowu być zawieszony między młotem a kowadłem.
- Niektórych rzeczy się po prostu nie wybacza i wybacz szczerość, ale nie wydaje mi się, żeby Potter kiedykolwiek to zrozumiał. Przyjaźń to dla niego świętość.
 Pokiwała głową, po czym dopiła piwo i oparła głowę na dłoni. Popatrzyła na mnie wzrokiem człowieka zmęczonego życiem, choć dałbym sobie rękę uciąć, że to raczej przez alkohol i kiedy wstała, kierując się znów w stronę baru, wiedziałem, że to już koniec.
Z kolejnym piwem ledwo doszło do naszej loży.
- Może wystarczy na dzisiaj co? - zapytałem.
- Przestań Malfoy, nie potrafisz się bawić - fuknęła, na co się roześmiałem.
- Jutrzejszego ranka byś mi za to dziękowała, ale jak chcesz - uśmiechnąłem się rozbawiony.
Wywróciła oczami i pokręciła głową z dezaprobatą.
- Dzisiaj mam ochotę się napić i mnie nie powstrzymasz.
- Nie zamierzam.
Przez następną godzinę słuchałem opowieści o zbyt szybkim i pochopnym ślubie, o braku wolnej chwili z powodu ciągłych balów charytatywnych, pracowniczych bankietów, rodzinnych obiadów u teściowej trzy razy w tygodniu i prawie codziennych spotkań z Potterem i jego żoną.
- To wszystko strasznie męczy, sam rozumiesz - tylko tyle w końcu zrozumiałem z jej pijackiego bełkotu.
- Rozumiem, oczywiście - roześmiałem się szczerze i patrzyłem, jak powoli zamykają jej się oczy.
Nic, tylko zrobić zdjęcie i do Proroka. Nie musiałbym pracować do końca życia.
 Zamiast tego jednak westchnąłem głęboko, zastanawiając się co tak naprawdę mną kieruje.
- Wychodzimy, Granger - oświadczyłem stanowczo, na co ona popatrzyła na mnie z miną zbitego psa i pokręciła przecząco głową. Gdyby ktoś zobaczył wtedy tą poukładaną zbawczynię magicznego świata... - Wychodzimy - powtórzyłem, a ona z obrażoną miną podniosła się.
Pomogłem jej w założeniu kurtki, zabrałem jej torebkę i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Dobrze, że miałem ją w zasięgu dłoni, bo gdyby nie to, to z pewnością przeleciałaby przez próg, lądując twarzą na betonowym chodniku.
Wziąłem ją pod rękę i powoli ruszyliśmy w stronę Dziurawego Kotła.
- Wiesz co, Malfoy - powiedziała jakoś w połowie drogi - Jesteś w porządku.
- Brzmi to jak komplement.
- To był kontmplmenet.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że ta Granger wcale nie jest taka nieznośna, za jaką zawsze ją miałem.
 Zimny wiatr smagał nam twarze, a z nieba leciały wielkie krople deszczu. Miałem nadzieję, że to trochę ją otrzeźwi, jednak wydawało mi się, że jest tylko gorzej. Nie wiedziałem jeszcze, że najgorsze dopiero przed nami. A może i najlepsze. Sam już nie wiem.
 Mijaliśmy już ostatnią kamienicę, za którą był pub i już miałem zakomunikować Granger, że jest w domu, kiedy momentalnie się zatrzymałem. Pod drzwiami, na starych beczkach siedzieli ludzie z aparatami i chyba czekali właśnie na nią.
- Granger, mamy problem - powiedziałem, gdy tylko cofnąłem się na bezpieczną odległość - Czekają na ciebie...
- Wszystko mi jedno - wybełkotała i prawie zasnęła na stojąco, opierając się o moje ramię.
- Chyba nie chcesz kolejnego skandalu, prawda? - potrząsnąłem nią, żeby mnie posłuchała, a ona przytaknęła tylko i znów oparła się o mnie.
Zastanowiłem się przez chwilę i w końcu doszedłem do wniosku, że chyba nie mam innego wyboru. Przyciągnąłem ją mocno do siebie i skupiłem myśli na moim mieszkaniu.
*
Nie protestowała ani razu, kiedy powiedziałem jej, że jesteśmy u mnie i że bezpieczniej będzie, jeśli tu zostanie. Zaprowadziłem ją do sypialni i posadziłem na łóżku, a ona nie protestowała ani chwili, kiedy zdjąłem jej kurtkę, później marynarkę i zacząłem rozpinać guziki jej koszuli. Patrzyła na mnie spokojnie, gdy ściągałem jej bluzkę i nie mogłem ukryć tego, że przez moment zrobiło mi się gorąco, gdy popatrzyłem na jej piersi. Z ciężkim sercem poszedłem do szafy, wyjąłem moją bluzkę i dresowe spodnie i wróciłem do niej. Szybko pozbyłem się jej spódnicy i rajstop i chyba jeszcze szybciej ją ubrałem, starając się na nią nie patrzeć.
- Możesz się położyć - powiedziałem, a ona grzecznie posłuchała i po chwili zniknęła pod warstwą koca i kołdry.
- A ty? - zapytała wtedy cicho.
- Mam wygodną kanapę - uśmiechnąłem się i zgasiłem światło. Patrzyłem na nią przez chwilę, po czym skierowałem się do drzwi.
- Naprawdę jesteś w porządku - usłyszałem jeszcze ciche mamrotanie. Uśmiechnąłem się krótko i zostawiłem ją samą.
Nie było sensu wtedy rozkładać kanapy. Dobrze wiedziałem, że ani na chwilę nie zmrużę oczu tej nocy.
*
 Sam nie wiem, jak to się stało, że od tamtej chwili Granger bywała u mnie wyjątkowo często. Przeprosiła mnie za tamtą noc, powiedziała, że to się więcej nie powtórzy i zdeklarowała, że zdecydowanie musi mi się odwdzięczyć. Przyszła z winem, kolacją i gazetą Magiczna Chwila, w którym pojawił się artykuł cały poświęcony jej osobie i przypuszczeniom, gdzie Hermiona - jeszcze - Weasley była, kiedy jej nie było. Śmialiśmy się głośno z przypuszczeń reporterów, a resztę nocy spędziliśmy na graniu w mugolskie karty, które przyniosła ze sobą.
 W pracy nasze relacje również się zmieniły. Zwykłe kiwanie głową zmieniło się w serdeczne "cześć" i ciepły uśmiech. Zwykle nawet wymieniliśmy kilka zdań, dotyczące planów na następne wieczory. Staraliśmy się jednak nie wzbudzać podejrzeń innych pracowników, dlatego przy ludziach raczej się do siebie nie odzywaliśmy.
 Nie wiem dlaczego, ale muszę powiedzieć, że wyjątkowo szybko się do niej przywiązałem. Miała w sobie coś takiego, że nie dało się jej nie lubić. Ponad to mieliśmy te same zainteresowania, lubiliśmy tą samą kuchnię i wino. Wspierałem ją, gdy dobiegała końca jej rozprawa rozwodowa i trzymałem kciuki, by wszystko poszło po jej myśli. Ostatecznie sąd orzekł rozwód z winą po stronie Weasleya, a ona odzyskała swoje pieniądze i kupiła mieszkanie całkiem niedaleko mojego. Od tamtego czasu spędzaliśmy jeszcze więcej czasu razem. Pamiętam, gdy pewnego wieczoru podziękowała mi za tę noc w pubie i przyznała, że pewnie nawet najlepsi przyjaciele nie potraktowaliby jej tak dobrze, jak zrobiłem to ja. Dystans między nami z każdym dniem się zmniejszał i w końcu sam przed sobą musiałem przyznać, że wpadłem. Często zastanawiałem się, jak to się mogło stać; myślałem, że mam wszystko pod kontrolą i pewnego razu nawet postanowiłem zerwać tę znajomość. Przyszła do mnie wtedy, jak zwykle z kolacją i winem i wystarczyło jedno jej spojrzenie i jeden uśmiech, by wiedzieć, że nie mogę tego zrobić. Zbyt dobrze się rozumieliśmy, zbyt dobrze się znaliśmy i zbyt dużo oboje dla siebie zrobiliśmy, żeby tak po prostu to skończyć. Ona po rozwodzie nie miała nikogo, zupełnie tak samo jak ja i to chyba głównie dlatego dogadywaliśmy się tak dobrze.
 Minął rok, podczas którego myślałem, że złapałem samego Merlina za nogi. Nie wydarzyło się między nami nic szczególnego, wiedziałem, że ona traktuje mnie po prostu jak przyjaciela i nie chciałem tego psuć, a wiedziałem, że byłoby to nieuniknione, gdybym postanowił jej powiedzieć.
*
Wiedziałem, że kiedyś musi nadejść ten dzień, nie spodziewałem się jednak, że stanie się to tak szybko. Wpadła do mojego mieszkania cała przemoczona. Zdawałem sobie sprawę z tego, że coś się stało, ale chciałem to usłyszeć od niej. Woda kapała z jej ubrań i włosów na moją podłogę, a po twarzy spływały łzy.
- Poznałam kogoś - wyrzuciła z siebie.
 Moje serce na moment przestało bić, a zaraz później miałem wrażenie, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Zacisnąłem zęby, żeby tylko nie dać po sobie nic poznać. Ona nie mogła się dowiedzieć.
- Powiedz coś - poprosiła cicho.
- Gratuluje - nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Próbowałem się uśmiechnąć, ale po kilku nieudanych dałem i sobie spokój.
Podeszła do mnie powoli, patrząc mi w oczy. Miałem wrażenie, że widzę w nich coś, czego nie dostrzegłem nigdy wcześniej i dopiero później zrozumiałem, że mogło to być nieme błaganie, bym jakoś zareagował, ja jednak przez kolejną minutę się nie odezwałem.
- Poznałaś kogoś i płaczesz z tego powodu? - zapytałem w końcu, siląc się na beztroski ton.
- To tylko deszcz - odpowiedziała po chwili milczenia, a ja wiedziałem, że kłamie. Znałem ją doskonale.
 W końcu uśmiechnąłem się smutno i przygarnąłem ją do siebie. Objęła mnie rękami tak mocno, jak tylko umiała i trwaliśmy w tym uścisku dłuższą chwilę, podczas której biłem się sam ze sobą, by tylko nie dać upustu emocjom. Oparłem brodę o jej czoło i zamknąłem oczy. Chciałem się nacieszyć tą chwilą na jak najdłużej, bo wiedziałem już wtedy, że jest to nasz ostatni raz. Pomimo deszczu poczułem zapach konwalii i uśmiechnąłem się mimowolnie. Chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że ją kocham i że właśnie z tego powodu muszę pozwolić jej odejść.
- Mam nadzieję, że w końcu spotkasz kobietę, która cię uszczęśliwi - powiedziała, a ja miałem ochotę roześmiać się na głos, kiedy dotarł do mnie sens tych słów. Najbardziej paradoksalna sytuacja w moim całym życiu.
- Powodzenia, Granger - tylko na tyle się zdobyłem, kiedy spojrzała na mnie ze smutkiem. Kiwnęła głową, odwróciła się i już jej nie było. A ja zostałem w pustym salonie, wypełnionym jedynie wspomnieniami jej osoby.
*
Kolejne trzy miesiące należały do najgorszych w moim życiu. Spóźniałem się do pracy, zawalałem obowiązki, opuszczałem zebrania. Wszystko tylko po to, by jej nie spotkać. Znowu przestałem prenumerować Proroka, tylko po to, by nie natknąć się na żaden artykuł z nią związany. Wyrzuciłem jej karty, które przyniosła jakąś wieczność temu, a ubrania, które zostały w mojej szafie oddałem potrzebującym. Moje ubrania z kolei odnosiłem trzy razy do pralni, żeby tylko pozbyć się jej zapachu. Może trochę więcej piłem, może trochę więcej paliłem, przede wszystkim jednak najwięcej rozmyślałem o niej.
 Zawsze myślałem, że zapominanie o kimś wcale nie trwa tak długo i słusznie, potrafiłem zmusić się do niemyślenia o niej, do nieszukania wszędzie jej twarzy i poddałem się powolnemu procesowi usuwania jej z moich myśli, ale co z tego, skoro to właśnie jej osoba nachodziła mnie we śnie każdej nocy. W końcu doszło do tego, że coraz częściej miałem ochotę rzucić na siebie Obliviate i zacząć moje życie od nowa. Ostatecznie od tego pomysłu odciągnęła mnie moja matka, która wzięła sobie chyba za punkt honoru, by przywrócić mnie do normalności. Nie mówiłem jej o niej, ale wiedziałem, że czegoś się domyśla.
 Długo trwało zanim dałem sobie spokój. Postanowiłem nie próbować za wszelką cenę usuwać ją z moich myśli i dopiero wtedy zauważyłem, że zaczyna mi się ona powoli wymykać. Były dni, gdy nie spałem całe noce, bo myślałem o niej, a również i w dzień nie dawała o sobie zapomnieć. Później jednak, gdy już dałem sobie spokój, zacząłem łapać się na tym, że jakoś długo o niej nie myślałem.
I kiedy już byłem niemal pewien, że zaczynam wracać do życia, przyszedł list. Zaproszenie na jej ślub. Jeszcze tego samego dnia złożyłem wypowiedzenie.
*
Wszystko miałem już zaplanowane. Szefowi obiecałem, że zostanę jeszcze przez dwa tygodnie, żeby mógł znaleźć kogoś nowego na moje miejsce. Dwa tygodnie - dokładnie do daty jej ślubu i ani dnia dłużej.
 Nie widywałem jej w Ministerstwie. Myślę, że ona sama mnie unikała, chyba tak naprawdę bała się stanąć ze mną twarzą w twarz. Nie miałem jej jednak niczego za złe, minęło wystarczająco czasu, by z pewnymi rzeczami się pogodzić. Zdecydowałem, że pójdę na ten ślub, a później zniknę stąd na zawsze. Bilet w jedną stronę leżał na stoliku i ciągle przypominał mi o tym, co nieuchronne.
 Skontaktowałem się wcześniej z moim starym znajomym Blaise'm Zabinim, który zaraz po wojnie wyjechał do Stanów i założył tam dobrze prosperującą firmę w samym Nowym Jorku. Przyjął mnie z otwartymi ramionami.
*
Ten dzień nadszedł wyjątkowo szybko, zdecydowanie szybciej, niżbym tego chciał. Nie miałem jednak wyboru, postanowiłem tam pójść; zobaczyć ją ten ostatni raz i zniknąć z Anglii raz na zawsze. Pogoda wyjątkowo dopisała. Od samego rana słońce wyjątkowo grzało, nawet kiedy obudziłem się o czwartej nad ranem. Wiedziałem, że już nie zasnę, siedziałem więc trzy godziny z kubkiem zimnej kawy i zastanawiałem się, czy na pewno robię dobrze. W końcu stwierdziłem jednak, że nie mogę stchórzyć, nie dzisiaj. Założyłem garnitur, a spakowane już wcześniej walizki pomniejszyłem do rozmiaru pudełka po zapałkach i włożyłem do kieszeni. Pozamykałem mieszkanie, żegnając się tym samym z moim dotychczasowym życiem i teleportowałem się do Malfoy Manor.
 Moja matka do samego końca nie mogła pogodzić się z moją decyzją.
 - Musiałeś ją bardzo kochać, skoro decydujesz się na tak radykalne kroki - powiedziała mi wtedy, ale nie odpowiedziałem. Przekazałem jej klucze do mieszkania i obiecałem, że będę często pisać.
- Obiecaj mi, że przyjedziesz chociaż na święta - poprosiła, patrząc na mnie niemal z łzami w oczach, a ja nie mogłem odmówić. Byłem przecież jej jedynym dzieckiem. Kiwnąłem tylko głową, uściskałem ją i odszedłem jak najszybciej, żeby tylko się nie rozmyślić.
*
Dotarłem do kaplicy spóźniony. Ceremonia już się zaczęła, wszyscy byli w środku. Stanąłem z samego tyłu i kolejny raz miałem wrażenie, że moje serce zamarło. Wyglądała pięknie. Tak pięknie i naturalnie zarazem, jak tylko ona potrafiła. Wtedy właśnie odezwały się we mnie wszystkie emocje i uczucia, które tak długo trzymałem w sobie. Powtarzałem sobie tylko, że najważniejsze jest jej szczęście, a ja nie mogę stawać jej na drodze do niego. Nie docierały do mnie słowa kapłana, byłem w stanie tylko stać i patrzyć na nią. W mojej głowie szalały dziesiątki obrazów; wspomnień z naszych wspólnych chwil, które do tej pory spychałem w głąb mojej świadomości. Chciałem, żeby się odwróciła i spojrzała na mnie ten ostatni raz, jednak ona nie odrywała wzroku od swojego - prawie - męża. Uśmiechnąłem się smutno, wspominając czasy, kiedy tak samo patrzyła na mnie i nie mogłem nic zrobić, jak tylko stać i patrzeć, jak miłość mojego życia wychodzi za kogoś innego.
*
 "Mijają dni. Jednego jest lepiej, drugiego gorzej.
Jakoś się plecie, nie najlepiej, ale jakoś.
Tylko nie da się niczego zapomnieć.
Po prostu nie da."