czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 1 - "Malfoy Manor"

Jedyne uczucie jakie jej towarzyszyło to zdezorientowanie. Czuła się osłabiona i obolała, a w jej głowie tłukła się myśl, by tylko nie otwierać oczu. Pod palcami wyczuła zimną, kamienną podłogę i mimowolnie uchyliła powieki. Przez chwilę jej oczy przyzwyczajały się do ciemności, by była w stanie dostrzec otoczenie.
- Chyba się ocknęła - usłyszała głos i mogłaby przysiąc, że doskonale wie, do kogo on należy, jednak odpowiedź wisiała w powietrzu, a ona nie mogła jej dosięgnąć. - Hermiona?
- Tak? - próbowała wydobyć z siebie dźwięk. - Gdzie jestem?
- Jesteśmy w Malfoy Manor - powiedział inny, męski głos.
- Co się stało? - czuła się jakby każde wypowiadane słowo pozbawiało ją energii. Przymknęła oczy, starając się nie odpłynąć.
Do jej uszu doszło tylko ciche westchnięcie i nagle, jak uderzenie błyskawicy w nocy, jej głowę nawiedził obraz poprzednich wydarzeń.
- Harry - wychrypiała.
- Złapali was. Ja i Luna jesteśmy tutaj od miesiąca.
Luna, no tak, jak mogła nie rozpoznać tego głosu.
- Co z nimi?
- Oni... och, Hermiono, tak mi przykro. Oni uciekli. Pomógł im skrzat. Byli akurat na górze, przesłuchiwali ich...
- Dobrze, że się im udało - przerwała cicho, choć w jej głowie błądziły sprzeczne emocje.
Odetchnęła z ulgą, że ich tu nie ma, że są bezpieczni. Z drugiej strony została sama i na samą myśl jej ciało wypełnił nieopisany lęk.
Leżała chwilę, walcząc z własnymi myślami, jednak w tym momencie zamarła.
Odetchnęła głębiej i była już pewna, że coś usłyszała. Ciężkie kroki na schodach robiły się coraz głośniejsze, a przez szczelinę między kamienną posadzką a drzwiami sączyła się strużka światła.
Usłyszała szczęk klucza w zamku i otwieranie drzwi.
Odruchowo zamknęła oczy. Wiedziała, że przyszli po nią i mimowolnie wstrząsnął nią dreszcz.
Bała się. Bała się, jak nigdy wcześniej.
Do odgłosu szurania butów doszedł nowy, świszczący, płytki dźwięk oddechu, jak gdyby komuś, kto palił całe życie mugolską fajkę, kazano biec w maratonie.
- Wstawaj! - otworzyła oczy, jednak od razu je zamknęła. Przybysz świecił jej różdżką prosto w oczy, uniemożliwiając rozpoznanie twarzy. Próbowała się poruszyć, jednak nie mogła przez silny ból w nadgarstku.
- Nie mogę - prawie nie poznała własnego głosu, zmienionego przez suchość w gardle i strach.
- W tym domu szlamy głosu nie mają - gardłowy, ochrypły śmiech sprawił, że znów zadrżała.
- Nie pójdę - szepnęła butnie ostatkiem sił.
- Crucio - usłyszała.
Znowu to uczucie. Znowu była już tylko ciemność.
***
Gorączkowe szepty unoszące się w powietrzu upewniły ją, że nie jest już w piwnicy dworu Malfoyów.
Poruszyła ręką i zauważyła, że szepty wokół niej ustały.
- I jak, Lucjuszu? - usłyszała głos tak zimny i przenikliwy, że mimowolnie się wzdrygnęła.
Uchyliła lekko powieki i ujrzała dwa szeregi postaci w ciemnych szatach. Na końcu pomieszczenia, na marmurowym podeście, stał duży, drewniany tron, a na nim siedział on. Voldemort.
Jego oczy płonęły głębokim, rubinowym klorem i wpatrzone były w postać ponad Hermioną.
- Ja... - spojrzała na mężczyznę, stojącego nad nią. Jego twarzy wyrażała jedynie strach. W najczystszej postaci.
- Panie... - przekręciła głowę i spojrzała znów na podest. Bellatriks podeszła do swojego Pana i skłoniła się nisko. - Panie, to będzie obrzydliwa... straszna skaza w naszej krwi - wyszeptała z niemalże obsesją w oczach.
Voldemort wykrzywił usta w coś, co chyba miało być uśmiechem, a Hermiona zastanawiała się, o czym rozmawiają. Wiedziała, że nie da rady już uciec, ale była wyjątkowo spokojna jak na człowieka, którego z pewnością czeka śmierć.
Zawsze się zastanawiała, jakie to uczucie. Co czuje człowiek, z którego ulatuje życie. Wkrótce miała się przekonać.
- Nie będzie, Bellatriks - odpowiedź zdawała się wisieć w gęstniejącym powietrzu. - Dracon przecież jej nie dotknie. Czyż nie tak go wychowałeś, Lucjuszu?
- Z pewnością, Panie - wyszeptał gorliwie Malfoy senior.
- To szlama. Gdy uznam, że minęło wystarczająco dużo czasu, Draco będzie mógł ją zabić.
Szatynka znów poczuła łzy napływające do oczu, a wkoło niej zabrzmiały gorączkowe szepty.
- Cisza! - syknął groźnie Czarny Pan.
- Może ja... - Bella spojrzała na niego z nadzieją - ... może ja mogłabym... poświęcić się w imieniu rodziny... w imieniu Dracona.
- Doprawdy doceniam twoje oddanie - Voldemort utkwił swoje czerwone oczy w Hermionie, a ona poczuła, jakby coś paliło ją od środka. Nie odwróciła jednak wzroku - Draco jest dorosły. Musi sam odpowiadać za swoje czyny. Zasługuje na karę, prawda Lucjuszu?
Malfoy zawahał się przez chwilę. Trwało to ułamek sekundy, a szatynka zauważyła w jego oczach niepewność.
- Oczywiście Panie - skinął głową i utkwił wzrok w podłodze, gdzieś ponad ramieniem szatynki.
- Zawołajcie tu Dracona, niech zabierze to, co należy do niego. Crucio!
***
- Granger - dobiegł ją głos z oddali. Otworzyła oczy i natknęła się na coś szmaragdowego. Poruszyła się i poczuła satynową pościel pod ciałem. - Wypij to.
Spojrzała w miejsce z którego dochodził dźwięk.
Draco Malfoy siedział na skraju łóżka, odwrócony twarzą do niej.
- Wypij - powtórzył i wskazał na fiolki, stojące na stoliku nocnym. Podciągnęła się na łóżku i spojrzała podejrzliwie na eliksiry. Nadgarstek już jej tak nie bolał i zauważyła, że jest zabandażowany.
- Malfoy - powiedziała cicho, a on spojrzał na nią ze stoickim spokojem. - Co... o czym oni mówili?
- Nie zabiłem Dumbledore' a - wzruszył lekko ramionami - Czarny Pan chce upokorzyć naszą rodzinę. Ślub z tobą ma być najbardziej hańbiącym dniem w moim życiu.
- Ślub? - powtórzyła z niedowierzaniem, patrząc w szare oczy swojego towarzysza. Pokręciła głową.
- Mam pewnie plan, Granger. Ale żeby cokolwiek się udało, musisz to wypić. To tylko eliksir wiggenowy, nie otruję cię.
Odkorkowała fiolkę i powąchała zawartość. Nie wyczuła niczego podejrzanego, więc opróżniła ją.
Poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele.
- Jaki to plan? - zapytała po chwili, a blondyn wyraźnie się spiął.
- Plan - powtórzył - Jest w nim tyle luk i niedociągnięć, że nie wiem, czy to dobre słowo. Ale owszem, mam pewien... pomysł.
Znów przez chwilę milczał, wpatrując się w okno, za którym zacinał deszcz.
- Musimy uciekać - powiedział cicho i powoli, jakby analizując każde wypowiedziane słowo.
- Uciekać? - uniosła brwi. Natychmiast dostrzegła absurdalność tego pomysłu. - Malfoy, nie wydaje mi się, żeby to mogło się udać. Nie można się tutaj teleportować, a w całym kraju nie jest bezpiecznie. Znajdą nas.
Pokiwał lekko głową.
- Zanim zorientują się, że nas nie ma, będziemy już poza granicami. Musimy się wydostać poza Malfoy Manor. Teleportujemy się na granicę, przepłyniemy promem do Belgii - mówił, jakby sam nie wierzył w powodzenie swojego planu. - Nie mamy innego wyjścia - dodał, widząc niepewną minę Hermiony.
Na zegarze wybiła godzina dwudziesta. Draco wstał i podszedł do komody. Spod stosu ubrań wyciągnął różdżkę i położył na stoliku.
- Napraw swoje ubrania, tam jest łazienka - wskazał na drzwi z prawej strony pokoju. Otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał i wyszedł.
***
Nigdy nie wiem, co napisać pod pierwszym Rozdziałem.
Za wszelakie błędy przepraszam,
Nan.

środa, 24 czerwca 2015

Prolog

"Do you ever get that fear that you can' t shift
The tide that sticks around like somthing' s in your teeth"
Arctic Monkeys


Ciemne cienie szeleściły poza granicami namiotu. Każdy dźwięk lasu mógł powodować nieprzyjemne dreszcze na ciele, jednak nie teraz.
Harry, Ron i Hermiona siedzieli przy małym radiu z szerokimi uśmiechami na ustach. Pierwszy raz mieli tak dobre humory od prawie miesiąca.
Znajome głosy podziałały na nich kojąco i dodały otuchy.
- Dobre, co? - zapytał Ron.
- Wspaniałe - Harry pokiwał głową.
- Są naprawdę dzieli - skwitowała Hermiona - Gdyby ich nakryli...
- No, ale wciąż przenoszą się z miejsca na miejsce, prawda? - powiedział Ron. - Jak my.
 - Ale słyszeliście, co powiedział Fred? - zapytał podekscytowany Harry, którego myśli już pognały tam, gdzie krążyły od dawna. - Jest za granicą! Wciąż szuka tej różdżki! Wiedziałem!
- Harry...
- Daj spokój, Hermiono, dlaczego jesteś taka uparta? Vol...
- HARRY, NIE!
- ...demort szuka Czarnej Różdżki!
- To imię jest Tabu! - ryknął Ron, zrywając się, bo za namiotem coś głośno trzasnęło. - Mówiłem ci, Harry. Mówiłem, że nie można go wymawiać... trzeba natychmiast ponowić zaklęcia ochronne... szybko... właśnie w ten sposób znaleźli...
Leżący na stole fałszoskop zaświecił się i zaczął obracać. Usłyszeli zbliżające się głosy.
- Wychodzić z podniesionymi rękami! - dobiegi ich z ciemności ochrypły glos. - Wiemy, że tam jesteście! Mamy tu pół tuzina różdżek, wszystkie są w was wycelowane i guzik nas obchodzi, kogo trafimy!
Ostatnią rzeczą, jaką Hermiona zapamiętała, było wycelowanie różdżki wprost w twarz Harry' ego i błysk wypowiedzianego zaklęcia. Później była już tylko ciemność.