niedziela, 13 marca 2016

"Jestem Draco Malfoy". Miniaturka nr 1, część 2.

- Co?
Ron poruszał bezwiednie otwartymi ustami, jak rybka wyjęta z wody, a Harry upuścił miotłę, którą właśnie czyścił.
- Współczuję ci, Hermiono - wydukał w końcu rudy - ale... sama się o to prosiłaś.
- Ron - upomniał go Harry.
- Jak to się prosiłam? - podniosłam się z miękkiego fotela przy kominku, a mój przyjaciel spojrzał na mnie przestraszony.
- Nie musiałaś na niego kablować - wyjaśnił, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- To jest nielegalne Ron.
- Tak, Ron, Hermiona ma rację. W końcu to Malfoy, należała mu się nauczka - Harry starał się załagodzić sytuację, jednak to nie podziałało.
Pokręciłam głową z dezaprobatą i ruszyłam do swojego dormitorium.
Wiedziałam, że to ciężkie dla Harry' ego. Czułam się tak samo, gdy w tamtym roku to on pokłócił się z Ronem, a ja zawisłam między młotem a kowadłem.
 Dzisiejszy dzień był wyjątkowo wykańczający. Miałam ochotę położyć na na łóżku i nie musieć już wstawać, ale przecież miałam na jutro do napisania jeszcze esej z numerologii. Znałam doskonale zastosowania obliczania Liczby Celu Życia, Liczby Wewnętrznej, czy Liczby Ekspresji Wewnętrznej, jednak zapisanie tego w zrozumiałej formie zajmowało co najmniej jedno popołudnie. Usiadłam przy biurku i zabrałam się do pracy.
***
 Trzeci lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku był wyjątkowo mroźnym dniem. Po zajęciach wszyscy uczniowie skupili się wokół kominka w Pokojach Wspólnych, otuleni ciepłymi kocami. Niektórzy zakładali nawet na głowy czapki, choć wydawało mi się to wyjątkowo absurdalne. Wystarczył przecież jeden dobrze rzucony czar rozgrzewający. Pomimo tego zabezpieczenia po obiedzie z ciężkim sercem udałam się pod pokój nauczycielski, zamiast - tak jak wszyscy - do ciepłej Wieży.
 Do Rona nadal się nie odzywałam, a i on wydawał się być obrażony. Nie zrobiło to jednak na mnie wrażenia. Wiedziałam, że przyjdzie, gdy tylko nie będzie mógł sobie poradzić z jakimś esejem. Harry nadal próbował być bezstronniczy, a każdą uwagę Rona kwitował cichym westchnieniem.
 Z daleka widziałam, że Malfoya jeszcze nie ma. No tak, byłoby to wielkim zaskoczeniem, gdyby choć raz się nie spóźnił. Przystanęłam pod ścianą, zastanawiając się, ile trzeba będzie na niego czekać. Poprzedniego wieczora przygotowałam schemat powtórek i obliczyłam, że na dzień dzisiejszy będę musiała poświęcić przynajmniej dwie i pół godziny, jeśli mieliśmy powtórzyć wszystko od pierwszej klasy.
 Po chwili usłyszałam kroki i gdy spojrzałam w tamtym kierunku, zza rogu wyłoniła się sylwetka Draco Malfoya. Blond włosy opadły mu lekko na czoło, a dłonie tkwiły wetknięte w kieszenie spodni. Wyglądał tak... arystokratycznie. 
- Nie patrz tak, bo się zakochasz - powiedział na wstępie, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Zdążyłam się przyzwyczaić do jego odzywek przez te wszystkie lata.
- Wolałabym się zakochać w Umbrigde niż w tobie - odparłam, na co on parsknął śmiechem.
- Nie wiedziałem, że masz tak spaczony gust. Ale czego się mogłem spodziewać po... - urwał, bo drzwi otworzyły się, a zza nich wyjrzała Minerwa McGonagall.
- Klasa numer osiem będzie odpowiednia - podała mi klucz. - Liczę na panią, panno Granger.
 A potem drzwi po prostu się zamknęły.
- Ja też na panią liczę, panno Granger - przedrzeźniał ją Malfoy, gdy znaleźli się korytarz dalej.
- Wybacz, ale w tak beznadziejnych przypadkach może pomóc tylko  Mung - rzekłam spokojnie.
- Beznadziejnych? - prychnął. - Beznadziejny to jest Weasley, mi się po prostu nie chciało uczyć.
Puściłam mimo uszu uwagę na temat Rona.
- Dlaczego więc nie zapłaciłeś komuś, żeby ci napisał wypracowania? - zapytałam.
- Och, nie liczyłem na tak hojną propozycję - uśmiechnął się lekko - Ale skoro nalegasz, Granger...
  Zacisnęłam usta w cienką linię i nie powiedziałam nic. Był nieznośny. Arogancki, bezczelny i wszystkie negatywne przymiotniki, które wtedy przyszły mi na myśl. A było ich całkiem sporo.
 Otworzyłam drzwi klasy numer osiem, do której chyba od dawna nikt nie zaglądał. Gruba warstwa kurzu pokrywała wszystkie meble, a biurko nauczyciela wyglądało, jakby miało się posypać od samego dotknięcia.
 Wyciągnęłam różdżkę i jednym machnięciem spowodowałam zniknięcie kurzu. Wyszło idealnie i nie, wcale nie chciałam, żeby tak było ze względu na tego irytującego chłopaka za mną.
- No, no Granger - przez chwilę mogło się wydawać, że w jego głosie słychać było podziw. Nic bardziej mylnego - Nadajesz się na sprzątaczkę.
- Wiesz co, Malfoy? - uniosłam się trochę - Wcale ci nie muszę pomagać, więc jeśli chcesz zdać SUMy, to się zamknij.
- Ostre słówka - skomentował i usadowił się w pierwszej ławce. - Problem polega właśnie na tym, że musisz - popatrzył na mnie rozbawiony, napawając się moją złością.
Zacisnęłam dłonie na biurku i przez chwilę miałam nadzieję, że moje spojrzenie go zabije. On tylko parsknął śmiechem.
 Z torby wyjęłam najcieńszą książkę. "Wprowadzenie do transmutacji dla początkujących". 
- Prawa Gampa są ci znane? - zapytałam, po policzeniu w myślach do dziesięciu. Zawsze mi to pomagało, gdy się denerwowałam.
- Nie jestem idiotą, Granger - fuknął.
- Gdybyś nim nie był, to by cię tutaj nie było, Malfoy - odpowiedziałam spokojnie. - Powiedz mi z czym masz problem, wtedy pójdzie łatwiej.
- Bo ja wiem...
Westchnęłam głęboko i poczułam, jak moje serce przyspiesza. Draco Malfoy działał mi na nerwy, jak nikt inny na tym świecie.
- Przykro mi, ale nie będę na tobie wymuszała czegokolwiek - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy, co - oczywiście -  nie zrobiło na nim wrażenia. Żadnego.
Wywrócił jedynie teatralnie tymi szarymi tęczówkami, a ja poczułam, jak coś się we mnie gotuje. Ależ miałam wtedy ochotę rzucić na niego jakąś paskudną klątwę!
 Zamknęłam z trzaskiem książkę i schowałam ją z powrotem.
- Co robisz? - zmarszczył brwi.
- Mam dość - powiedziałam i ruszyłam w kierunku drzwi - Pójdę do McGonagall i wytłumaczę, że pomimo moich dobrych chęci z tobą nie da się współpracować.
 Jeżeli wtedy się zawahał, to trwało to tylko sekundę.
- Zaczekaj, Granger - powiedział, gdy trzymałam już klamkę.
 Odwróciłam się i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. Widziałam, że przez chwilę zbierał się w sobie.
- Niech będzie - powiedział nieco wymuszonym głosem - Niech będzie po twojemu.
Uśmiechnęłam się lekko. Jak nie prośbą, to groźbą.
- Z czym masz problem? - ponowiłam pytanie.
 Wróciłam do biurka, wyciągając po drodze książkę.
- Ożywianie przedmiotów...  - wyjaśnił, nie patrząc na mnie.
- Okej - przytaknęłam i wyjęłam z torby pióro - Twoim zadaniem będzie zaczarowanie pióra tak, by pisało samo. Znasz zaklęcie?
 Kiwnął głową i wyciągnął różdżkę przed siebie. Nie wyglądał zbyt pewnie; jakby z góry wiedział, że i tak mu nie wyjdzie. Machnął różdżką, a pióro wystrzeliło w górę, odbiło się od sufitu i spadło na swoje miejsce.
 Malfoy uniósł brew, jak to miał w zwyczaju i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym "a nie mówiłem?"
- Nie koncentrujesz się wystarczająco - powiedziałam - Pamiętaj, transmutacja składa się z trzech etapów: koncentracja, dobry ruch różdżką i dobrze wypowiedziane zaklęcie. Dopiero, gdy spełnisz odpowiednio te trzy wymagania, transmutacja ma prawo się udać.
 Malfoy otworzył usta, ale nie powiedział nic, jakby rozmyślił się w ostatnim momencie. Kiwnął powoli głową i zaczął uparcie wpatrywać się w pióro. Powtórzył poprzednie czynności, ale pióro nawet nie drgnęło.
- Twój ruch różdżką jest zły - stwierdziłam - Musi być bardziej okrągły i nie taki rozległy.
- Może sama lepiej to zrobisz - warknął.
Spojrzałam na niego karcąco, ale nie odezwałam się. Dobrze wiedział, że w każdej chwili mogę wyjść, a mu pozostanie niezaliczenie egzaminów. Widząc mój wzrok westchnął lekko.
- Wybacz - mruknął tak cicho, że przez chwilę myślałam, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Wystarczyło jednak na niego spojrzeć. Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Draco Malfoy się rumienił.
***
  Kilka kolejnych spotkań minęło bez zarzutu. Draco naprawdę wystraszył się, że mogę zrezygnować. Nie wiedziałam, czy tak boi się ojca i jego reakcji na wiadomość McGonagall, czy zależy mu po prostu na zdaniu SUMów. Co więcej, powstrzymywał się od złośliwych komentarzy na mój temat, a nawet zaczął pojawiać się na wieczornych patrolach. Doskonale wiedziałam, że robił to tylko ze względu na naukę, jednak nie mogłam powstrzymać myśli, że Draco Malfoy stał się... znośny. Powinnam być przygotowana na to, że gdy wszystko się skończy, on znów zacznie traktować mnie jak wcześniej, ale nie chciałam wtedy o tym myśleć.
  Pewnego marcowego dnia ćwiczyliśmy zamianę poduszeczki z igłami w jeża. Od początku byłam nieco podenerwowana. Zamyślona patrzyłam przez okno, choć było widać niewiele więcej poza spadającymi płatkami śniegu. Martwiłam się. Harry znów miał dziwną wizję, a blizna bolała go coraz częściej. Nie mówił mi tego, ale ja widziałam, gdy krzywił się lekko, a jego dłoń odruchowo wędrowała do czoła. Lekcje oklumencji ze Snapem też nie szły zbyt dobrze.
- Co się stało? - głos chłopaka wyrwał mnie z rozmyślań.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Pokręciłam tylko głową i nie odpowiedziałam.
- Chodzi o Weasleya, tak? - zapytał, czym znów mnie zaskoczył. - Nie odzywasz się do niego na lekcjach..
- Nie - powiedziałam krótko - Nie chodzi o niego - milczałam przez chwilę, po czym spojrzałam wymownie na stolik przed nim - Twoja poduszka z igłami nadal jest poduszką z igłami.
 Roześmiał się cicho.
- A czym ma być poduszka z igłami, jak nie poduszką z igłami? - zażartował, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
 Potrafił być naprawdę... czarujący, gdy tylko przestawał się zachowywać jak idiota. Pokręciłam jednak głową, nie myśląc o tym, że może to dziwnie wyglądać. Wtedy nie było to ważne. Ważne było to, że zaczynam patrzeć na niego tak, jak nie powinnam.
- Jeżem, Draco - powiedziałam i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy nazwałam go po imieniu.
 Popatrzył na mnie tym swoim wzrokiem, a ja opuściłam głowę. Byłam naprawdę zawstydzona. On natomiast wyglądał, jakby zamyślił się nad czymś przez chwilę, jednak już po chwili znów próbował przemienić tę nieszczęsną poduszeczkę.
 Wybiła godzina siedemnasta, a za oknem zaczynało robić się ciemno. Różdżką pozapalałam olejne lampki, które dały trochę światła.
- Zły ruch nadgarstka - powiedziałam - Zamieniasz przedmiot martwy w ożywiony, Malfoy, więc ruch różdżką jest inny.
 Kolejna próba z takim samym skutkiem.
- To wcale nie jest takie trudne - powiedziałam zniecierpliwiona i podeszłam do niego. Ile można ćwiczyć jedno zaklęcie?
 Całkowicie nieświadomie stanęłam za nim i pochyliłam się lekko. Położyłam swoją dłoń na jego i pokazałam mu, jak wygląda poprawny ruch. Poduszeczka poruszyła się i po chwili przed nimi pojawił się mały jeż pigmejski.
 - Udało się! - odwrócił gwałtownie głowę w moją stronę i nieświadomie uderzył swoim nosem w mój. Moje serce zabiło nienaturalnie szybko, gdy przeniósł wzrok na moje usta. Odsunęłam się natychmiast i puściłam jego dłoń.
- Tak, udało - nie patrząc na niego, wróciłam na swoje miejsce. - Na dzisiaj wystarczy - powiedziałam cicho i spakowałam szybko rzeczy do torby.
 Bez słowa ruszyłam w kierunku drzwi, a i on się nie odezwał.
***
 - Miona...? Hermiona?! - Harry prawie krzyknął.
- Tak? - uniosłam głowę znad książki.
- Jesteś ostatnio bardzo zamyślona - stwierdził i poprawił swoje okulary - Chodzi o Rona?
 Pokręciłam głową. To wcale nie Ronald ostatnio zajmował większość moich myśli, choć naprawdę wolałabym, żeby tak było.
- Wiesz, ostatnio sporo czasu spędzam z Cho i ona... - zamyślił się na chwilę - ...  ona twierdzi, że kogoś masz.
- Harry, będziesz pierwszą osobą, która się dowie, jeśli to się stanie - powiedziałam.
- Ale... jest ktoś tak? - spojrzał na mnie bacznie, a ja nie mogłam go okłamać.
- Można tak powiedzieć, ale nie chcę o tym rozmawiać... Może następnym razem zdradzę ci coś więcej, jeśli to będzie konieczne.
- To dobrze, bo widziałem... - Harry spojrzał na mnie niepewnie i westchnął lekko - ... widziałem, jak rozmawiasz z Malfoyem i omal nie dostałem zawału...
- Jak to?
- Po prostu, wiesz... Tak tylko pomyślałem... - wzruszył ramionami.
- Z Malfoyem załatwiam tylko sprawy związane z transmutacją - odrzekłam rzeczowo i ukryłam twarz za książką. Byłam pewna, że moje policzki przybrały kolor włosów Rona, pomimo tego, że nie okłamałam przyjaciela.
- To byłoby szaleństwo - stwierdził na koniec, a ja musiałam przyznać mu rację.
Tak, szaleństwo.
***
 Od tamtego czasu unikałam chłopaka, jak ognia - choć to porównanie podczas tej mroźnej zimy mogło nie zabrzmieć zbyt adekwatnie. Spałam, jadłam, uczyłam się (i jego) i znów od początku. Z każdym dniem zbliżały się terminy SUMów, a ja ciągle czułam, że coś mi umyka, że czegoś nie wiem...
 Tego feralnego dnia jak zwykle siedzieliśmy w klasie numer osiem na parterze. Chciałam jak najszybciej mieć to za sobą i położyć się spać. Zamiast tego siedziałam przed moim wrogiem i pomagałam mu napisać esej.
- Granger - zwrócił się do mnie, a ja uniosłam wzrok - unikasz mnie ostatnio - stwierdził, a ja mimowolnie się zaczerwieniłam.
- Wydaje ci się - odpowiedziałam tylko wymijająco, próbując na niego nie patrzeć.
- Widzę, że coś jest nie tak...
- Mógłbyś znaleźć kogoś innego do torturowania pytaniami? Nie mam dzisiaj nastroju - popatrzyłam na niego i pożałowałam tego od razu.
- Mógłbym - powiedział cicho, lustrując mnie wzrokiem z taką intensywnością, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię - ale wybrałem ciebie.
 Wciągnęłam cicho powietrze i zacisnęłam dłoń na blacie biurka. Oczywiście, że zauważył. Wstał powoli i podszedł do miejsca, gdzie siedziałam, cały czas patrząc mi w oczy.
 Oparł się dłońmi o biurko i pochylił lekko nade mną.
- Coś się stało, Granger - skwitował cicho, a mnie owionął jego zapach. Miałam ochotę przymknąć oczy. - Coś, co dotyczy mnie, a ty nie chcesz nic powiedzieć.
- Niby co takiego? - wymamrotałam. Był zdecydowanie za blisko.
- Ty mi powiedz.
 Nie uśmiechał się już. Nadal wpatrywał się we mnie tym wzrokiem, a ja przestawałam normalnie myśleć. Przybliżył się jeszcze bardziej, a ja chciałam krzyczeć.
 W tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi i podskoczyłam na krześle. Draco zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko.
- Ciąg dalszy nastąpi - mruknął i wrócił szybko na swoje miejsce dokładnie w tym samym momencie, w którym przez drzwi zajrzała McGonagall.
- Panno Granger - zaczęła, podchodząc do biurka - czy są jakieś postępy? - zapytała rzeczowo, zerkając na Malfoya.
 Odchrząknęłam, zastanawiając się, co powiedzieć.
- Tak, oczywiście - kiwnęłam w końcu głową - Idzie mu coraz lepiej.
- Uważa pani, że mogę dopuścić go do SUMów?
- Tak. Myślę, że tak. Zrobił duże postępy.
 Pokiwała głową z uznaniem i wyszła. Draco nie odezwał się do samego końca.
***
 Wiedziałam już, że jest źle. Przecież Malfoy prawie mnie pocałował, a ja nawet nie próbowałam oponować! Najgorsze było to, iż doskonale wiedziałam, że gdyby ta sytuacja się powtórzyła, to zachowałabym się dokładnie tak samo. Bardzo chciałam wierzyć, że on naprawdę się zmienił, ale było to tak nieprawdopodobne jak to, że jutro przestanie padać śnieg. Sypało już nieustannie od miesiąca, a chatka Hagrida zamieniła się w prawdziwe iglo. Nagłe ocieplenie graniczyło z cudem.
- Musimy porozmawiać - usłyszałam, gdy wracałam z obiadu. Odwróciłam się, choć dobrze wiedziałam do kogo należy ten głos.
- O czym, Harry?
- Raczej o kim - sprostował. - Przed obiadem usłyszałem interesującą rozmowę i... sądzę, że powinnaś o tym wiedzieć. Właściwie to podsłuchałem, gdy Zabini o Parkinson o tym rozmawiali... - zawahał się chwilę - Myślę, że Malfoy się o ciebie założył.
Uniosłam brwi.
- Założył? - powtórzyłam.
- Tak wynikało - pokiwał głową i spojrzał na mnie z troską. - Wiem, jaki jest Malfoy...
- Co przez to sugerujesz? - zapytałam szybko, za wszelką cenę starając się, by mój głos zabrzmiał naturalnie.
Harry zmieszał się trochę.
- Po prostu uważaj na siebie - powiedział i uśmiechnął się lekko.
- Poradzę sobie - odpowiedziałam również uśmiechem i wspólnie ruszyliśmy na lekcję eliksirów.
 ***
Założył się.
Podczas lekcji eliksirów byłam na tyle zamyślona, że kilka razy strąciłam próbki, na których mieliśmy wykonywać ćwiczenia i po raz pierwszy ani razu nie znałam odpowiedzi na zadane pytania. Harry przypatrywał mi się z coraz większą troską, jednak nic nie powiedział.
- Jestem dzisiaj zmęczona - wyjaśniłam, choć nikt mnie o to nie pytał - Słabo spałam w nocy.
- To pewnie przez pełnię - podłapał od razu Ron - Też tak mam.
Uśmiechnęłam się lekko i mimowolnie zerknęłam do tyłu. Malfoy, Parkinson i Zabini stali pochyleni ku sobie i gorączkowo o czymś szeptali.
Założył się.
Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić niepotrzebne myśli z głowy. Nawet jeśli się założył, to co? Przecież nie dam mu tej satysfakcji.
Odetchnęłam kilka razy głęboko i policzyłam do dziesięciu. Nawet jeśli poczułam się urażona, to trwało to tylko sekundę. Przecież w końcu sytuacja się wyjaśniła i wiedziałam, co robić dalej. Nie wiedziałam tylko, co z robić z dziwnym uczuciem, które ostatnio zaczęło się we mnie pojawiać.
***
- Cześć Granger - blondyn uśmiechnął się filuternie, gdy wszedł do naszej klasy.
- Spóźniłeś się - wytknęłam, starając się na niego nie patrzeć.
- A ty jak zwykle swoje... - westchnął i dałabym sobie rękę uciąć, że w tamtym momencie wywrócił teatralnie oczami.
Usiadł jak zwykle w pierwszej ławce, a ja ciągle unikałam jego wzroku, wpatrując się w śnieg za oknem.
- Co dzisiaj robimy, pani profesor? - zapytał wesołym głosem, a ja musiałam mu szczerze przyznać, że nadawał się na aktora. W mojej głowie jednak ciągle - niczym odbijające się echo - dźwięczały słowa Harry' ego. Założył się. 
- Nie skończyłeś ostatniego eseju - przypomniałam i odważyłam się w końcu na niego spojrzeć. Miałam nadzieję, że w moim wzroku nie widać było wszystkich emocji, które tłumiłam w sobie.
- Wracając do naszej ostatniej rozmowy, Granger, to musisz wiedzieć...
- Nie - przerwałam mu stanowczo i pokręciłam lekko głową. - Kończysz ten esej Malfoy i nie odzywasz się niepotrzebnie. W przeciwnym razie idę do McGonagall i niech ona sama daje ci indywidualne lekcje.
Z jego twarzy zniknął uśmiech.
- Co cię ugryzło? Nadal wojna z Weasleyem? Nie przejmuj się nim, przecież...
- Ron nie ma z tym nic wspólnego - powiedziałam szybko i natychmiast tego pożałowałam. Czułam, że mój głos zaczyna drżeć, a tak bardzo nie chciałam tracić przy nim nad sobą panowania.
Draco wsparł się na łokciach i spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a ja musiałam odwrócić wzrok.
- Granger...
- Ta rozmowa nie ma sensu, Malfoy - przerwałam mu, ciągle na niego nie patrząc.
Draco westchnął i odchylił się na krześle do tyłu. Wiedziałam, że ciągle na mnie patrzy, a ja nie potrafiłam spojrzeć na niego.
- Unikasz mnie... - stwierdził po chwili - ... nie chcesz ze mną rozmawiać, nawet boisz się na mnie spojrzeć...
- Nie prawda - skłamałam i popatrzyłam na niego. W tamtej chwili moje serce biło tak mocno i szybko... Byłam przekonana, że on wyraźnie to słyszy.
- Kogo próbujesz okłamać? - zapytał cicho.
- To nie jest twoja sprawa - powiedziałam powoli, próbując ukryć drżenie głosu.
Malfoy zmrużył lekko oczy.
- Wydaje mi się właśnie, że moja... - stwierdził, nie spuszczając ze mnie wzroku - ... ale nich ci będzie, Granger.
Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu przeniósł wzrok na swój esej.
Gdybym tylko wtedy wiedziała, co przyniesie przyszłość... I to całkiem niedaleka.
Niecałe pół godziny później zaczęło się ściemniać, więc pozapalałam lampki. Od dłuższego czasu Malfoy nie spojrzał na mnie ani razu i wydawał się być naprawdę zajęty pisaniem eseju, za to ja miałam dużo czasu, by się na niego napatrzeć. Chyba już wtedy powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego moje serce tak przyspiesza na jego widok, ale ciągle nie chciałam dopuścić tego do swojej myśli. Była to rzecz absurdalna i śmieszna jednocześnie. Coraz częściej łapałam się na tym, że ciągle szukałam wzrokiem jego osoby, nieświadomie wyobrażałam sobie nasze rozmowy, ciągle przed oczami miałam te szare tęczówki. To naprawdę zadziwiające, jak szybko można polubić kogoś, kogo jeszcze kilka dni wcześniej się nienawidziło.
- Skończyłem - powiedział, gdy na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno.
Pokiwałam lekko głową.
- Na dzisiaj koniec - oznajmiłam, nie patrząc na niego i spakowałam książki do torby. - Widzimy się jutro o tej samej porze.
- Czekaj, Granger, idziemy w tę samą stronę - usłyszałam, gdy byłam już przy drzwiach. Wyszłam w ciemny korytarz, a Draco po chwili znalazł się obok mnie.
Szliśmy w ciszy, a ja modliłam się w duchu, by dotrzeć już do schodów prowadzących na wyższe piętra, gdzie nasze drogi się rozchodzą.
- To jak będzie, powiesz mi w końcu? - zapytał. Miałam nadzieję, że w ciemności nie widział mojego wyrazu twarzy.
- Raczej nie mamy o czym rozmawiać - odpowiedziałam, siląc się na najchłodniejszy ton głosu.
- Wierz mi Granger, że nie interesowałoby mnie go, gdyby mnie to bezpośrednio nie dotyczyło, ale oboje wiemy, że jest inaczej.
- Nie mam obowiązku ci się spowiadać - powiedziałam spokojnie, choć znowu zaczynałam tracić kontrolę.
W końcu korytarz zakręcił, a przed nami ukazały się schody. Odetchnęłam z ulgą, rzuciłam krótkie "cześć" i ruszyłam w górę.
- Nie tak szybko, Granger - usłyszałam jego głos za sobą.
- Z tego co mi wiadomo, to lochy są w drugą stronę - rzuciłam zdenerwowana.
- Muszę coś załatwić - wytłumaczył wymijająco, po czym westchnął cicho. Znowu.
Nie odzywałam się aż do siódmego piętra i miałam nadzieję, że blondyn sobie w końcu odpuści i pójdzie w swoją stronę, ale przeliczyłam się.
Zmierzałam w stronę portretu Grubej Damy, a Draco uparcie podążał za mną, gdy coś nagle poruszyło się po prawej stronie, a ja mimowolnie odskoczyłam w bok i wpadłam na chłopaka.
- Uważaj, jak cho... - zaczął, pomagając mi utrzymać równowagę, ale wtedy jego wzrok powędrował za moim.
Po prawej stronie w kamiennej ścianie pojawiły się drzwi. Spojrzałam na niego pytająco, ale Malfoy tylko pokręcił przecząco głową.
Przechodziłam tym korytarzem codziennie kilka razy od pięciu lat i mogłabym przysiąc, że przenigdy nie było tam drzwi.
Zaciekawiona ruszyłam w ich stronę, rozejrzałam się i nacisnęłam klamkę. Słyszałam, że Draco poszedł za mną, więc otworzyłam drzwi i... zamarłam.
***
Kolejna część Miniaturki. 

niedziela, 6 marca 2016

"Jestem Draco Malfoy" . Miniaturka nr 1, część 1.

- Jestem Draco Malfoy.
 Och, naprawdę? Czy to naprawdę była odpowiedź na mój zarzut jego nieuczciwości? Nie mogłam w to uwierzyć; nie mogłam zrozumieć, jak można być tak bezczelnym! Nie wypełniał swoich obowiązków prefekta, a jego wytłumaczeniem było właśnie to?
- Wiem, jak się nazywasz - odparowałam, choć na początku mnie zatkało - Malfoy, po prostu nie możesz płacić innym, by chodzili za ciebie za patrole! To jest karygodne i niedopuszczalne, rozumiesz?
 Blondyn uśmiechnął się kpiąco w odpowiedzi.
- Spróbuj mi zabronić - wzruszył lekko ramionami, nadal patrząc na mnie z tymi irytującymi błyskami złośliwości w jego szarych oczach.
- Powiem o wszystkim McGonagall - powiedziałam rzeczowo, krzyżując ręce na piersiach, na co Malfoy zmarszczył brwi. Miał niemałe kłopoty z transmutacją, a opiekunka Gryfindoru już kilka razy groziła mu sową do ojca ze stosowną wiadomością na temat jego niesubordynacji. Byłam prefektem, wiedziałam o tym.
- Co ona może? - prychnął, tracąc swoją nonszalancką obojętność.
Uniosłam lekko brwi, choć już wiedziałam, że arystokrata mięknie.
- Przekonajmy się - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie z dumnie uniesioną głową. Nawet Malfoy nie mógł pozostać na to obojętny.
Pokój nauczycielski znajdował się na parterze, więc śmiało skierowałam się w tamtą stronę. Usłyszałam ciche przekleństwo, a chwilę później przyspieszające kroki za mną.
- Granger! - warknął, gdy był wystarczająco blisko. - Spróbuj to zrobić, a pożałujesz! - zagroził, jednak nie podziałało to na mnie.
Mijający nas uczniowie patrzyli z niemałym zainteresowaniem, jednak nie ruszało mnie to. Zamierzałam dać Malfoyowi nauczkę.
W końcu stanęłam przed drzwiami pokoju nauczycielskiego, a Draco zatrzymał się zaraz za mną, nadal mamrocząc groźby pod nosem.
Usłyszałam kroki i drzwi otworzył profesor Flitwick.
- Szukam profesor McGonagall - przeszłam od razu do rzeczy, zastanawiając się mimochodem, dlaczego Ślizgon ciągle stał za mną. Może chciał zarzucić mi kłamstwo?
- Minerwo... - usłyszeliśmy z głębi pokoju, a po chwili stanęła przed nami pani wicedyrektor.
Z siwiejącymi włosami spiętymi w ciasny kok i długiej szacie czarownicy, McGonagall wyglądała wyjątkowo surowo. Jej oczy przez chwilę utkwione były we mnie, a później jej wzrok padł na chłopaka za moimi plecami.
- Dzień dobry, ja... - zaczęłam, jednak nie dane było mi dokończyć.
- Panie Malfoy, właśnie zamierzałam pana szukać - oznajmiła, zapominając kompletnie o mnie. - Twoje ostatnie wypracowanie, Draco, znów mnie rozczarowało. Kolejne w tym miesiącu - podkreśliła - Obawiam się, że nie będę mogła dopuścić cię do SUMów, chyba że nadrobisz wszystko w najbliższym czasie.
Zerknęłam przez ramię. Malfoy westchnął ciężko, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Dasz radę? - zapytała, lustrując go znad swoim okularów. - W przeciwnym razie będę zmuszona wysłać sowę do twojego ojca.
- Ja... postaram się - wymamrotał, a jego pewność siebie uleciała w mgnieniu oka.
- Chyba że... - kobieta zrobiła efektowną przerwę, a jej wzrok spoczął na mnie. Od razu mi się to nie spodobało - ... chyba że panna Granger zgodzi się pomóc w transmutacji.
Co? W tym momencie nienawidziłam siebie tak bardzo, jak tylko możecie sobie to wyobrazić. Chciałam dać nauczkę Malfoyowi, a tu los odwrócił się przeciwko mnie.
- Udostępnię wam jedną z nieużywanych klas na godziny popołudniowe - zaproponowała. Chyba była pewna, że Ślizgon się zgodzi.
- Ja... dobrze, niech będzie - powiedział niechętnie, na co profesorka spojrzała wyczekuąco na mnie. Kiwnęłam głową bez słowa, bo niby co miałam zrobić?
- Zgłoście się do mnie jutro po obiedzie - uśmiechnęła się lekko i zamknęła drzwi. Najwidoczniej zapomniała, że miałam do niej jakąś sprawę.
Nie patrząc na chłopaka, ruszyłam w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra.
- Dzięki - usłyszałam warknięcie z jego strony. Nie był zadowlony.
- Słucham? - odwróciłam się z niedowierzaniem - Jak można być tak nieodpowiedzialnym? Powinieneś mi dziękować, że się zgodziłam.
- Tak, Granger dziękuję, że będziemy spędzać wspólnie popołudnia. Ty, ja i transmutacja. Dokładnie o takim trójkącie marzyłem - jego oczy patrzyły na mnie niechętnie, a głos ociekał sarkazmem.
- W innym wypadku McGonagall nie dopuściłaby cię do egzaminu!
Pokręcił tylko głową, a na jego twarzy znów pojawił się ten kpiący uśmiech, któego tak nie znosiłam.
- Nienawidzę cię, Granger - powiedział takim tonem, jakby mówił o pogodzie.
- Nigdy nikogo nienawidziłam bardziej - odparłam na to i nie zamierzając kontynuować tej bezsensownej wymiany zdań, odwróciłam się i ruszyłam na siódme piętro.
- Chociaż w jednej sprawie się zgadzamy - usłyszałam, ale nie miałam już ochoty z nim rozmawiać.
Bezczelny ignorant!
***
Pisanie nowego rozdziału nie idzie mi najlepiej, więc wrzucam pierwszą część mojej pierwszej Miniaturki. Pozdrawiam,
Nan.