sobota, 24 października 2015
#1
Wybaczcie. To, co zdarzyło się w moim życiu przez ostatnie kilka miesięcy nadawałoby się idealnie na fabułę dla taniej brazylijskiej telenoweli. Mam nadzieję, że kiedyś się zmotywuję, by tutaj wrócić.
piątek, 3 lipca 2015
Rozdział 2 - "Ucieczka"
Spojrzała na swoją przerażoną twarz w lustrze. Na policzku widniała zabliźniona już rana, która utworzyła wypukłą linię. Szatynka skrzywiła się lekko, po czym zdjęła ubrania.
Miniaturowe węże, obserwujące ją z każdego kąta małej łazienki, błyszczały złowieszczo, jakby chciały niewerbalnie przekazać, że nie jest tutaj mile widziana.
Och, oczywiście, że nie była.
Wzięła szybką kąpiel stwierdzając, że większość ran jest już zagojona i nie ma komplikacji. Na końcu zdecydowała się odwinąć bandaż na nadgarstku. Bała się tego widoku. Przysiadła na wannie i zgrabnie zdjęła opatrunek.
Wciągnęła głośno powietrze, gdy zobaczyła błyszczące słowo wyryte na jej skórze.
SZLAMA.
Choć rana nie była świeża, to krew nie zastygała, a skóra nie goiła się.
Dlaczego jednak nic nie pamiętała? Za nic w świecie nie mogła przypomnieć sobie momentu, gdy Bellatriks ją torturowała. Nie wiedziała, jak znalazła się w piwnicy dworu, ani kiedy jej przyjaciele zniknęli.
Dlaczego?
Podniosła się i nie patrząc w lustro skierowała różdżkę na ubrania.
- Reparo.
Od razu zauważyła, że ta nie słucha jej tak, jak powinna i leży źle w jej dłoni. Rękawy swetra wciąż były postrzępione, a brązowa plama z błota rzucała się w oczy.
Uniosła lekko brwi. Nie lubiła, gdy coś jej nie wychodziło. Wycelowała ponownie różdżkę i przełknęła ślinę.
- Reparo - powtórzyła bardziej zdecydowanym głosem, jednak stan odzieży niewiele się poprawił.
Nie mając wyjścia Hermiona założyła ubrania i wróciła do pokoju.
Miała chwilę czasu, by rozejrzeć się po komnacie.
Zielono- srebrne ściany wskazywały na przynależność chłopaka do domu węża. Na lewo od drzwi, prowadzących na korytarz, widniało wygrawerowane duże drzewo genealogiczne rodziny Malfoyów, którego wcześniej nie zauważyła. Jego początek sięgał końca dziewiętnastego wieku, jednak Hermiona skupiła się na kilku brakujących elementach.
Zainteresowana podeszła bliżej. Andromeda Black. Został tylko podpis wyszyty złotą nicią. W miejscu twarzy kobiety i jej daty urodzenia widniały czarne, wypalone dziury, jak gdyby ktoś stopniowo przypalał je papierosem.
Kolejna. Szatynka uśmiechnęła się smutno. Syriusz Black. Uciekł z domu i wyparł się rodziny. To całkiem naturalne, że musieli wypalić mu dziurę na twarzy. Pokręciła głową z dezaprobatą.
Usiadła na łóżku, wpatrując się tępo w ścianę.
Dwór Malfoyów był cichy, lecz szatynka wiedziała, że to tylko cisza przed burzą.
Zginie. Wiedziała, że zginie, jeśli zostanie tutaj dłużej, niż to konieczne.
Wydało jej się kompletną ironią losu powierzenie swojego życia w ręce człowieka, którego nienawidzi. Ale cóż mogła zrobić? Ucieczka, lub śmierć.
Spojrzała na zegar w tym samym momencie, gdy otworzyły się drzwi. Draco rzucił jej szybkie spojrzenie, a ona wiedziała już, że coś się stało.
Na twarzy blondyna malował się strach i zdenerwowanie. Podszedł szybko do szafy, stojącej w rogu pokoju.
- Zmiana planów, Granger - powiedział gorączkowo. Wyjął z szafy brązowy, płócienny worek i zaczął wrzucać do niego ubrania. Z szafki nocnej zabrał kilka fiolek eliksirów.
- Co się dzieje? - zapytała, nic nie rozumiejąc.
- Potter pojawił się w Hogwarcie.
- Ale... jak? - wyszeptała.
- To nie jest ważne, Granger. Ważne jest to, że nikogo nie ma. Zrobiło się takie zamieszanie, że nikt nie zauważył mojej nieobecności.
Miała uciekać? Miała uciekać teraz, gdy jej przyjaciele nadstawiają karku? Gdy jest coraz bliżej rozwiązania wojny?
- Malfoy ja... nie mogę - powiedziała szybko - Nie mogę ich zostawić.
- Skończ pieprzyć - podniósł głos. - Oni nie mieli oporów, by cię zostawić tutaj - próbował zagrać na jej psychice. - Rano, gdy zauważą, że nas nie ma, nasze głowy będą cenione tak wysoko, jak Pottera. Ścięte, oczywiście - dodał z ironicznym uśmiechem tak cholernie niepasującym do napiętej sytuacji.
- Mam zostawić przyjaciół, którzy będą walczyć i mam uciec z tobą? - nawet brzmiało to niedorzecznie.
- To nie ma znaczenia, Granger - powiedział z mocą w głosie; z naciskiem na każde słowo - jeśli Potter ucieknie z Hogwartu, to nie znajdziesz go. Dobrze o tym wiesz.
- Ja... - zaczęła i po raz pierwszy w życiu kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Pierwszy raz, gdy nie mogą jej pomóc wyryte na pamięć formułki, lub zapamiętane schematy.
- Tak w gwoli ścisłości, mnie to wszystko jedno - powiedział tym swoim idealnie wyuczonym, znudzonym głosem. - Niezbyt interesuje mnie los przypadkowej szlamy, jednak tak się składa, że siedzimy w tym razem, Granger. Możesz próbować dostać się do Hogwartu, proszę bardzo. Gwarantuję ci jednak, że zginiesz zanim zdążysz choćby pojawić się w Hogsmead.
Analizowała w milczeniu jego słowa. Istaniała więc marna szansa na pomoc przyjaciołom. Mogła zaryzykować i stracić...
- Martwa im nie pomożesz - powiedział, lustrując ją wzrokiem. Miała wrażenie, że czyta jej w myślach. - Za to wyobraź sobie miny swoich przyjaciół, gdy dowiedzą się o twojej śmierci. Myślisz, że to ich zmotywuje do walki, czy załamie?
Nie odpowiedziała nic. Czuła się wewnętrznie rozdarta, choć argumenty chłopaka zaczęły przeważać. Martwa im nie pomożesz. Próbowała rozważyć na szybko wszystkie za i przeciw. Nigdy nie była dobra w podejmowaniu spontanicznych decyzji. Nigdy.
I właśnie wtedy ktoś krzyknął. Kobiecy głos rozdarł powietrze i zdawał się odbijać echem w całym dworze. Draco spojrzał przerażony w kierunku drzwi, a potem przeniósł wzrok na dziewczynę.
Chwila na ostateczną decyzję. Czuła jak mocno serce pompuje jej krew, jak adrenalina powoduje podwyższające się ciśnienie.
- Granger! - syknął i otworzył różdżką okno, a następnie jednym machnięciem zgasił płomienie świec.
- Będę tego żałować - szepnęła do siebie, gdy zimny, marcowy wiatr wtargnął do pokoju.
- Z pewnością - stwierdził tylko i już po chwili przechodził przez marmurowy parapet.
Drugi przeraźliwy krzyk przeciął powietrze, gdy Hermiona podążyła w ślady blondyna.
Całe szczęście, że mieszka na parterze, zdążyła tylko pomyśleć, gdy wyszli w ciemną noc.
Bez słowa złapał ją za skraj swetra i ruszyli wzdłuż ściany dworu. Na ich szczęście we wszystkich oknach było ciemno, a oni przemknęli niezauważeni.
Okrążyli budynek z prawej strony i przeszli pod płot.
- Główną bramą nie wyjdziemy - usłyszała szept. Wiedziała, że ktoś został w Malfoy Manor. Gdyby zobaczył ich wtedy, byliby od razu martwi.
Z każdym krokiem włosy coraz bardziej przylepiały jej się do twarzy, a ubranie zaczynało ciążyć od nadmiaru wody. Księżyc w pełni oświetlał jasno cały ogród, więc Draco prowadził ją w cieniu drzew, wzdłuż wysokiego płotu. Doszli na sam skraj posiadłości i poczuła, że blondyn ją puszcza.
Stanęli za jednym z dębów. Draco rzucił worek i zaczął dotykać dłońmi grunt pod nimi.
- Jest - mruknął, a Hermiona zobaczyła, jak chwyta nieduże, metalowe kółko i ciągnie je w górę.
Jej oczom ukazał się ciemny tunel z drabinką po jednej stronie.
- Wchodź - ponaglił ją.
Spojrzała niepewnie w ciemną otchłań; nie było widać końca tunelu. Nie mając wyboru zaczęła schodzić w dół. Kwadratowe wyjście robiło się coraz mniejsze, aż w końcu zasłoniło je ciało wchodzącego chłopaka.
Zapanowła kompletna ciemność, a im niżej schodzili tym zimniej było.
W końcu poczuła ziemię pod stopami, odsunęła się i poczekała, by chłopak dołączył do niej. Oświetlił różdżką ich drogę ucieczki i ruszył przodem.
Przeszli zaledwie kilkanaście metrów, gdy tunel zaczął się podnosić i znów ujrzeli metalową drabinkę. Draco zaczął wspinać się pierwszy i po chwili pokrywa po drugiej stronie otworzyła się, wpuszczając do środka księżycowy blask.
Spojrzał na nią z góry.
- Rusz się - powiedział, a po chwili Hermionie udało się wydostać.
Rozejrzała się wokoło. Po jej lewej stronie był wysoki płot, który otaczał Malfoy Manor z kolei z drugiej strony była mała łąka, a za nią las.
- Draco! - usłyszeli dziki pisk i spojrzeli przerażeni w stronę dworu.
Czerwony promień świsnął tuż przy uchu szatynki, lecz zanim zdążyła zareagować, Draco złapał ją za rękę i poczuła, jak obracają się razem w miejscu. Nastała kompletna cisza, wokół nich przez chwilę była tylko ciemność, a Hermiona czuła tylko zimną dłoń blondyna na swojej.
Aportowali się w zaułku między starymi kamienicami.
Szatynka oddychała szybko. Czuła się, jakby właśnie przebiegła kilkanaście mil.
- Co to było? - szepnęła przerażona.
- Bellatriks. Już wiedzą - powiedział, puszczając szybko rękę dziewczyny. - Musimy działać, Granger. Im dalej uciekniemy, tym lepiej. Chodź.
Na wybrzeżu deszcz nie padał, ale mocny wiatr smagał im twarze. Księżyc oświetlał morskie fale. rozbijające się o kamienisty brzeg.
Dover, portowe miasteczko było pogrążone w ciszy.
- Najpierw prom, rusz się - ponaglił ją i niemal biegiem ruszył w stronę małego portu. Weszli na kładkę i znaleźli tabliczkę.
Spojrzał na zegarek na nadgarstku.
- Najwcześniej prom płynie do Calais - stwierdził. - Planowałem Belgię, ale nie mamy tyle czasu. Mamy godzinę.
- Umiem francuski - powiedziała cicho, a ślizgon przeszył ją spojrzeniem, ale nic nie odpowiedział.
Wrócili do ulicy i skierowali się na zachód.
- Wchodzenie do baru jest zbyt ryzykowne - odezwał się o chwili. - Musimy szybko kogoś znaleźć.
Ruszyli wzdłuż ulicy, oddalając się coraz dalej od ich strategicznego punktu.
Nie przeszli nawet pół mili, gdy usłyszeli czyjś głos.
Draco zatrzymał się gwałtownie i przyłożył palec do ust. Stanęli za rogiem kamienicy i nasłuchiwali. - Musimy ich jednocześnie oszołomić - powiedział cicho Draco, gdy głosy robiły się coraz wyraźniejsze.
Hermiona przygotowała różdżkę, czekając na nadchodzącą parę. Poczuła drżenie ręki, choć przecież robiła to już nie raz.
Dwie postaci wyłoniły się zza rogu, nie zauważający czających się Hermionę i Draco.
- Teraz - szepnął Malfoy i świsnęły dwa czerwone promienie. Para osunęła się na ziemię z zamarłymi wyrazami twarzy.
Następne machnięcie różdżki i unieśli się w powietrze. Blondyn przeniósł ich do zaułku podobnego do tego, w którym się aportowali.
Przyklękli za kontenerem na śmieci, a Draco zaczął grzebać w torbie.
- Weź jej plecak i wyrwij włosy - polecił, gdy pochylał się nad mężczyzną. - Zabierz też kurtkę, bo noc może być zimna.
- Nie ukradnę jej kurtki - syknęła, chociaż już trząsła się z zimna. Spojrzała na rudą kobietę z milionem piegów. Pomyślała, że wygląda ona zupełnie jak żeńska wersja Rona. Na samo wspomnienie przyjaciela poczuła wyrzuty sumienia i po raz kolejny zamyśliła się nad powodzeniem ich planu.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami i sam założył na siebie ubranie mężczyzny. - Zobacz, co jest w jej torebce.
Szatynka niepewnie ją odpięła i zajrzała do środka. Wyjęła brązową portmonetkę, czując, że robi coś bardzo niewłaściwego.
- Dokumenty, mugolskie pieniądze... - wymieniała.
- Zabierz wszystko.
- Ale...
- Granger, oni są stąd - powiedział zniecierpliwiony, patrząc w dokumenty mężczyzny. Dla pewności również spojrzała w jej dokument tożsamości i rzeczywiście czarne literki układały się w DOVER. - Poradzą sobie. W przeciwieństwie do nas.
Spojrzała na niego i zagryzła wargi. Wiedziała, że ma rację.
Milczeli chwilę pogrążeni we własnych myślach, po czym Draco wyciągnął do niej rękę z fiolką.
Wyrwała szybko kilka rudych włosów i wrzuciła do eliksiru wielosokowego.
- Na zdrowie - mruknął.
Opróżniła ją dwoma łykami i ze zdziwieniem zauważyła, że eliksir z włosem rudej kobiety smakuje dużo lepiej, niż Mafaldy Hopkirk.
Poczuła lekkie palenie w żołądku. Ręce jej się wydłużyły, włosy wyprostowały i zmieniły kolor.
Była tak zaabsorbowana swoją zmianą, że nie spostrzegła, gdy zamiast Dracona pojawił się niższy brunet, o ciemnych i głęboko osadzonych oczach.
- Już czas - powiedział głębokim głosem i udali się w stronę portu, zostawiając dwa ciała w starym , smierdzącym śmieciami zaułku.
Na niedługim molo, prowadzącym do odprawy promowej, było już kilka osób.
- Musimy robić to, co oni - mruknął cicho - Kupisz nam bilety.
Zgodziła się i stanęli w kolejce. Wygrzebała portfel z torebki i wyciągnęła potrzebne pieniądze.
Spojrzała na paszport. Z małego zdjęcia uśmiechała się do niej lekko Emily Smith.
- Gdyby coś się działo użyję Imperiusa - powiedział jej na ucho.
Kiwnęła tylko głową, szukając cennika biletów. Kolejna stopniowo się zmniejszała, aż w końcu nadeszła ich kolej
- Dwa bilety poproszę - zwróciła się do kasjerki, a ta bez mrugnięcia okiem je podała.
Szatynka przekazała jej odliczone pieniądze i skierowali się na prom.
- Gładko poszło - skomentował, gdy znaleźli wolne miejsce przy małym okienku.
Hermiona nie odezwała się; wiedziała, że teraz - po opuszczniu Anglii - nie miała już odwrotu.
Z każdą minutą byli coraz dalej od znikającego w ciemności Dover, od toczącej się wojny i od niebezpieczeństwa.
***
Trzy dni spóźnienia, wybaczcie. Mam kompletnie mieszane uczucia, co do tego rozdziału.
Piszcie, co myślicie,
Nan.
czwartek, 25 czerwca 2015
Rozdział 1 - "Malfoy Manor"
Jedyne uczucie jakie jej towarzyszyło to zdezorientowanie. Czuła się osłabiona i obolała, a w jej głowie tłukła się myśl, by tylko nie otwierać oczu. Pod palcami wyczuła zimną, kamienną podłogę i mimowolnie uchyliła powieki. Przez chwilę jej oczy przyzwyczajały się do ciemności, by była w stanie dostrzec otoczenie.
- Chyba się ocknęła - usłyszała głos i mogłaby przysiąc, że doskonale wie, do kogo on należy, jednak odpowiedź wisiała w powietrzu, a ona nie mogła jej dosięgnąć. - Hermiona?
- Tak? - próbowała wydobyć z siebie dźwięk. - Gdzie jestem?
- Jesteśmy w Malfoy Manor - powiedział inny, męski głos.
- Co się stało? - czuła się jakby każde wypowiadane słowo pozbawiało ją energii. Przymknęła oczy, starając się nie odpłynąć.
Do jej uszu doszło tylko ciche westchnięcie i nagle, jak uderzenie błyskawicy w nocy, jej głowę nawiedził obraz poprzednich wydarzeń.
- Harry - wychrypiała.
- Złapali was. Ja i Luna jesteśmy tutaj od miesiąca.
Luna, no tak, jak mogła nie rozpoznać tego głosu.
- Co z nimi?
- Oni... och, Hermiono, tak mi przykro. Oni uciekli. Pomógł im skrzat. Byli akurat na górze, przesłuchiwali ich...
- Dobrze, że się im udało - przerwała cicho, choć w jej głowie błądziły sprzeczne emocje.
Odetchnęła z ulgą, że ich tu nie ma, że są bezpieczni. Z drugiej strony została sama i na samą myśl jej ciało wypełnił nieopisany lęk.
Leżała chwilę, walcząc z własnymi myślami, jednak w tym momencie zamarła.
Odetchnęła głębiej i była już pewna, że coś usłyszała. Ciężkie kroki na schodach robiły się coraz głośniejsze, a przez szczelinę między kamienną posadzką a drzwiami sączyła się strużka światła.
Usłyszała szczęk klucza w zamku i otwieranie drzwi.
Odruchowo zamknęła oczy. Wiedziała, że przyszli po nią i mimowolnie wstrząsnął nią dreszcz.
Bała się. Bała się, jak nigdy wcześniej.
Do odgłosu szurania butów doszedł nowy, świszczący, płytki dźwięk oddechu, jak gdyby komuś, kto palił całe życie mugolską fajkę, kazano biec w maratonie.
- Wstawaj! - otworzyła oczy, jednak od razu je zamknęła. Przybysz świecił jej różdżką prosto w oczy, uniemożliwiając rozpoznanie twarzy. Próbowała się poruszyć, jednak nie mogła przez silny ból w nadgarstku.
- Nie mogę - prawie nie poznała własnego głosu, zmienionego przez suchość w gardle i strach.
- W tym domu szlamy głosu nie mają - gardłowy, ochrypły śmiech sprawił, że znów zadrżała.
- Nie pójdę - szepnęła butnie ostatkiem sił.
- Crucio - usłyszała.
Znowu to uczucie. Znowu była już tylko ciemność.
***
Gorączkowe szepty unoszące się w powietrzu upewniły ją, że nie jest już w piwnicy dworu Malfoyów.
Poruszyła ręką i zauważyła, że szepty wokół niej ustały.
- I jak, Lucjuszu? - usłyszała głos tak zimny i przenikliwy, że mimowolnie się wzdrygnęła.
Uchyliła lekko powieki i ujrzała dwa szeregi postaci w ciemnych szatach. Na końcu pomieszczenia, na marmurowym podeście, stał duży, drewniany tron, a na nim siedział on. Voldemort.
Jego oczy płonęły głębokim, rubinowym klorem i wpatrzone były w postać ponad Hermioną.
- Ja... - spojrzała na mężczyznę, stojącego nad nią. Jego twarzy wyrażała jedynie strach. W najczystszej postaci.
- Panie... - przekręciła głowę i spojrzała znów na podest. Bellatriks podeszła do swojego Pana i skłoniła się nisko. - Panie, to będzie obrzydliwa... straszna skaza w naszej krwi - wyszeptała z niemalże obsesją w oczach.
Voldemort wykrzywił usta w coś, co chyba miało być uśmiechem, a Hermiona zastanawiała się, o czym rozmawiają. Wiedziała, że nie da rady już uciec, ale była wyjątkowo spokojna jak na człowieka, którego z pewnością czeka śmierć.
Zawsze się zastanawiała, jakie to uczucie. Co czuje człowiek, z którego ulatuje życie. Wkrótce miała się przekonać.
- Nie będzie, Bellatriks - odpowiedź zdawała się wisieć w gęstniejącym powietrzu. - Dracon przecież jej nie dotknie. Czyż nie tak go wychowałeś, Lucjuszu?
- Z pewnością, Panie - wyszeptał gorliwie Malfoy senior.
- To szlama. Gdy uznam, że minęło wystarczająco dużo czasu, Draco będzie mógł ją zabić.
Szatynka znów poczuła łzy napływające do oczu, a wkoło niej zabrzmiały gorączkowe szepty.
- Cisza! - syknął groźnie Czarny Pan.
- Może ja... - Bella spojrzała na niego z nadzieją - ... może ja mogłabym... poświęcić się w imieniu rodziny... w imieniu Dracona.
- Doprawdy doceniam twoje oddanie - Voldemort utkwił swoje czerwone oczy w Hermionie, a ona poczuła, jakby coś paliło ją od środka. Nie odwróciła jednak wzroku - Draco jest dorosły. Musi sam odpowiadać za swoje czyny. Zasługuje na karę, prawda Lucjuszu?
Malfoy zawahał się przez chwilę. Trwało to ułamek sekundy, a szatynka zauważyła w jego oczach niepewność.
- Oczywiście Panie - skinął głową i utkwił wzrok w podłodze, gdzieś ponad ramieniem szatynki.
- Zawołajcie tu Dracona, niech zabierze to, co należy do niego. Crucio!
***
- Granger - dobiegł ją głos z oddali. Otworzyła oczy i natknęła się na coś szmaragdowego. Poruszyła się i poczuła satynową pościel pod ciałem. - Wypij to.
Spojrzała w miejsce z którego dochodził dźwięk.
Draco Malfoy siedział na skraju łóżka, odwrócony twarzą do niej.
- Wypij - powtórzył i wskazał na fiolki, stojące na stoliku nocnym. Podciągnęła się na łóżku i spojrzała podejrzliwie na eliksiry. Nadgarstek już jej tak nie bolał i zauważyła, że jest zabandażowany.
- Malfoy - powiedziała cicho, a on spojrzał na nią ze stoickim spokojem. - Co... o czym oni mówili?
- Nie zabiłem Dumbledore' a - wzruszył lekko ramionami - Czarny Pan chce upokorzyć naszą rodzinę. Ślub z tobą ma być najbardziej hańbiącym dniem w moim życiu.
- Ślub? - powtórzyła z niedowierzaniem, patrząc w szare oczy swojego towarzysza. Pokręciła głową.
- Mam pewnie plan, Granger. Ale żeby cokolwiek się udało, musisz to wypić. To tylko eliksir wiggenowy, nie otruję cię.
- Mam pewnie plan, Granger. Ale żeby cokolwiek się udało, musisz to wypić. To tylko eliksir wiggenowy, nie otruję cię.
Odkorkowała fiolkę i powąchała zawartość. Nie wyczuła niczego podejrzanego, więc opróżniła ją.
Poczuła przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele.
- Jaki to plan? - zapytała po chwili, a blondyn wyraźnie się spiął.
- Plan - powtórzył - Jest w nim tyle luk i niedociągnięć, że nie wiem, czy to dobre słowo. Ale owszem, mam pewien... pomysł.
Znów przez chwilę milczał, wpatrując się w okno, za którym zacinał deszcz.
- Musimy uciekać - powiedział cicho i powoli, jakby analizując każde wypowiedziane słowo.
- Uciekać? - uniosła brwi. Natychmiast dostrzegła absurdalność tego pomysłu. - Malfoy, nie wydaje mi się, żeby to mogło się udać. Nie można się tutaj teleportować, a w całym kraju nie jest bezpiecznie. Znajdą nas.
Pokiwał lekko głową.
- Zanim zorientują się, że nas nie ma, będziemy już poza granicami. Musimy się wydostać poza Malfoy Manor. Teleportujemy się na granicę, przepłyniemy promem do Belgii - mówił, jakby sam nie wierzył w powodzenie swojego planu. - Nie mamy innego wyjścia - dodał, widząc niepewną minę Hermiony.
Na zegarze wybiła godzina dwudziesta. Draco wstał i podszedł do komody. Spod stosu ubrań wyciągnął różdżkę i położył na stoliku.
- Napraw swoje ubrania, tam jest łazienka - wskazał na drzwi z prawej strony pokoju. Otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał i wyszedł.
***
Nigdy nie wiem, co napisać pod pierwszym Rozdziałem.
Za wszelakie błędy przepraszam,
Nan.
środa, 24 czerwca 2015
Prolog
"Do you ever get that fear that you can' t shift
The tide that sticks around like somthing' s in your teeth"
Arctic Monkeys
Ciemne cienie szeleściły poza granicami namiotu. Każdy dźwięk lasu mógł powodować nieprzyjemne dreszcze na ciele, jednak nie teraz.
Harry, Ron i Hermiona siedzieli przy małym radiu z szerokimi uśmiechami na ustach. Pierwszy raz mieli tak dobre humory od prawie miesiąca.
Znajome głosy podziałały na nich kojąco i dodały otuchy.
- Dobre, co? - zapytał Ron.
- Wspaniałe - Harry pokiwał głową.
- Są naprawdę dzieli - skwitowała Hermiona - Gdyby ich nakryli...
- No, ale wciąż przenoszą się z miejsca na miejsce, prawda? - powiedział Ron. - Jak my.
- Ale słyszeliście, co powiedział Fred? - zapytał podekscytowany Harry, którego myśli
już pognały tam, gdzie krążyły od dawna. - Jest za granicą! Wciąż szuka tej różdżki!
Wiedziałem!
- Harry...
- Daj spokój, Hermiono, dlaczego jesteś taka uparta? Vol...
- HARRY, NIE!
- ...demort szuka Czarnej Różdżki!
- To imię jest Tabu! - ryknął Ron, zrywając się, bo za namiotem coś głośno trzasnęło. -
Mówiłem ci, Harry. Mówiłem, że nie można go wymawiać... trzeba natychmiast ponowić
zaklęcia ochronne... szybko... właśnie w ten sposób znaleźli...
Leżący na stole fałszoskop zaświecił się i zaczął obracać. Usłyszeli zbliżające się głosy.
- Wychodzić z podniesionymi rękami! - dobiegi ich z ciemności ochrypły glos. - Wiemy,
że tam jesteście! Mamy tu pół tuzina różdżek, wszystkie są w was wycelowane i guzik nas
obchodzi, kogo trafimy!
Ostatnią rzeczą, jaką Hermiona zapamiętała, było wycelowanie różdżki wprost w twarz Harry' ego i błysk wypowiedzianego zaklęcia. Później była już tylko ciemność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)