piątek, 6 października 2017

Rozdział 11 - "Ucieczka"

 "Gdyby ludzie byli deszczem, to ja byłbym mżawką, a ona huraganową ulewą" 
J. Green

Malfoy zaprowadził ją do salonu i dopiero wtedy zabrał swoją rękę z jej ciała. Stanął przed nią i uśmiechnął się bezczelnie.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś - powiedziała chłodno, starając się trzymać nerwy na wodzy. 
- Doskonale - odparł z uśmiechem, a Hermiona musiała się powstrzymać, choć sama nie wiedziała czy bardziej miała ochotę go uderzyć, czy...
Pokręciła szybko głową, starając się skupić na swojej złości. Nawet w ciemności widziała, że jego oczy błyszczą z uciechy i powstrzymywał się, żeby nie parsknąć śmiechem. Przezabawne, naprawdę. Chciała być opanowana i pokazać mu, że nie może pozwalać sobie na rujnowanie jej jedynej znajomości, dla jego frajdy. Zacisnęła usta w wąską linię, a Draco skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Nie rób tak, bo wyglądasz jak McGonagall - wytknął ze śmiechem.
- Jesteś okropny...
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
- ... i mam cię dość.
- Dopiero się rozkręcam - wzruszył ramionami nonszalancko.
- I... - już miała coś powiedzieć, kiedy jej wzrok spoczął na jego ustach i nagle zdała sobie sprawę z niewielkiej odległości, jaka ich dzieliła.
- I? - spojrzał na nią tak dziwnie, jakby wiedział, o czym teraz myślała. Przestał
 się uśmiechać.
Ostatnimi resztkami świadomości, której nie zajmowała jego postać, uczepiła się myśli, żeby tylko znów się nie skompromitować. Uniosła wyżej głowę i spojrzała mu śmiało w oczy, a on zrobił krok w jej stronę, spoglądając na nią z zainteresowaniem i ciekawością. Poczuła, jak serca zamiera jej na sekundę, a później przyspiesza w szaleńczym tempie.
- Nie mam ochoty prowadzić dalej tej konwersacji - powiedziała pewnie, mając nadzieję, że choć trochę zbije go z tropu.
- Domyślam się - uśmiechnął się lekko, unosząc prowokująco lewą brew, na co Hermiona w momencie się zmieszała.
Przecież nie o to jej chodziło! Nie wytrzymała jego spojrzenia i odwróciła wzrok.
- Co się stało, Granger? - zapytał już bardziej poważnie, patrząc na nią przenikliwie.
Ty się stałeś, miała ochotę mu odpowiedzieć, jednak przypomniała sobie wcześniejszą myśl o kompromitacji i zrezygnowała z tego pomysłu.
- Nic wartego twojej uwagi - powiedziała zamiast tego, patrząc gdzieś w podłogę. Wyminęła go i chwilę później usłyszał trzask drzwi jej sypialni.
- Salazarze... - westchnął cicho, ruszając w stronę swojego pokoju.

***

 Przez chwilę krążyła w kółko po pokoju, nie mogąc się uspokoić. Zacisnęła usta, czując, że zaraz rozpłacze się z bezsilności. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że Draco Malfoy działa na nią w sposób zupełnie niewskazany, niedopuszczalny wręcz. A jeszcze bardziej przerażała ją myśl, że on może się czegoś domyślać.
 Kompletnie nie wiedziała, co ma teraz zrobić i jak ma się zachowywać względem niego. Tym bardziej biorąc pod uwagę te jego humorki. Miała wrażenie, że z każdym dniem jest kimś innym. Zdążyła się już przyzwyczaić do jego chłodnego opanowania i właśnie tego się po nim spodziewała. A tymczasem on wyskakuje z czymś takim! I jeszcze to jego spojrzenie, od którego miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Momentalnie czuła dziwną suchość w gardle, przez którą ciężko było jej cokolwiek powiedzieć. Do tego wszystkiego doszły jeszcze wyrzuty sumienia, spowodowane trwającą wojną i jej nieobecnością. Czuła również, że z dnia na dzień miejsce jej przyjaciół w myślach zajmuje w większości on i wcale nie była z tego zadowolona. Jednak nie mogła nic zrobić.
Dobrze o tym wiedziała i powoli godziła się z tą myślą.
Westchnęła głęboko i opadła na łóżko czując, że tej nocy już nie zaśnie.

***

 Minął tydzień. Po ostatniej ostrej wymianie zdań w pewnym mieszkaniu w Porto, zapanował względny spokój i można było uznać, że topór wojenny został zakopany, jednak bardziej dociekliwy obserwator mógł zauważyć, że jest to tylko cisza przed prawdziwą burzą.
 Oboje praktycznie nie opuszczali mieszkania. Ona, dlatego że bała się spotkać Alberto i jego siostrę, a on... Właściwie nie mam pojęcia, dlaczego Draco Malfoy przestał nagle wychodzić do miasteczka. Po prostu zmienił zdanie i z całą pewnością nie zamierzał się nikomu z tego spowiadać. Zamiast tego przesiadywał całe dnie na kanapie, próbując rozgryźć działanie mugolskiego telewizora. Nie miał jednak zamiaru pytać o to pannę Granger.
 Ona natomiast spędziła prawie cały tydzień w fotelu, próbując rozszyfrować listy. Wiedziała, że mogłaby zapytać o to blondyna, ale również i on mógł zapytać ją o działanie pilota. Odzywali się do siebie jedynie wtedy, gdy byli do tego zmuszeni i nikt nie uskarżał się na przesiadywanie w ciszy.
Słońce zmierzało już ku zachodowi, gdy usłyszała ten dźwięk. Serce momentalnie zabiło jej szybciej i odruchowo złapała za różdżkę. Szyby w oknach zatrzęsły się lekko, gdy wpadł przez nie błękitny cień.
Znaleźli was - te słowa odbijały się echem przez krótką chwilę. Hermiona zamarła w miejscu, wpatrując się z przerażeniem w srebrną łanię, stojącą tuż przy ich telewizorze. - Uciekajcie. 
 Ich spojrzenia skrzyżowały się przez moment i oboje zerwali się w stronę swoich pokoi. Hermiona zgarnęła tylko swoją torebkę, która od dłuższego czasu była przygotowana na właśnie taki wypadek i biegiem wróciła do salonu po listy, które zostawiła na stoliku kawowym.
- Szybko, Granger! - usłyszała krzyk Malfoya, który zdążył zabrać już torbę i czekał na nią w przedpokoju. Nawet przez sekundę nie miała czasu na analizowanie tego, że właśnie wyciągnął do niej dłoń i pociągnął ją w stronę drzwi. W sekundę pokonali schody i wybiegli na zalaną słońcem ulicę.
Nie miała pojęcia, gdzie biegną, ale wiedziała, że kierują się na zachód; w stronę zatoki. Dobiegali już do boiska, gdy poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, a ucisk w klatce piersiowej stał się niemal nieznośny.
- Wytrzymaj jeszcze trochę - usłyszała jego głos. - Już niedaleko.
  Popatrzyła na niego zdziwiona i jednocześnie poczuła napływ nowej siły. Zacisnęła usta i przyspieszyła kroku, nie puszczając jego dłoni. Nie był to jednak dobry moment na analizowanie tej sytuacji.
 W końcu, po dobrych kilku minutach intensywnego biegu, Malfoy zatrzymał się, wciągając ją w ciemny zaułek. Spojrzał na nią poważnie, oddychając ciężko i po chwili w końcu się odezwał.
- Dokładnie za piętnaście minut z portu wypływa wycieczkowy transatlantyk - mówił powoli, a jego dłoń nadal ściskała jej. - Przy wejściu trzeba będzie rzucić imperiusa, bo nie udało mi się zdobyć biletów.
 Pokiwała tylko głową, mając w głowie tysiące pytań i właśnie w tym momencie wiele z nich się wyjaśniło. Draco wiedział, że nie są tam do końca bezpieczni i próbował trochę utorować im drogę ucieczki. Złość, która towarzyszyła jej cały zeszły tydzień, momentalnie wyparowała i teraz Hermiona czuła tylko wdzięczność. Gdyby nie on najpewniej byliby już martwi. Po raz kolejny uratował jej życie.
- Gotowa? - zapytał, a jej głos zamarł na moment, bo miała wrażenie, że przemawiało przez niego coś na kształt... troski?
Kiwnęła tylko głową, w duchu prosząc, żeby tylko nie puszczał jej dłoni. Nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć. Byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ona jedyne o czym potrafiła myśleć, to ciepło jego ciała.
 Słońce zaszło już kilka chwil temu i na niebie zaczęła pojawiać się ciemna poświata. Porto o tej porze dnia wyglądało wyjątkowo i Hermiona pomyślała, że kiedyś tu jeszcze wróci.
Na znak Malfoya wybiegli ze swojej kryjówki i skierowali się w stronę portu. Wiedziała, że są już niedaleko, bo na twarzy czuła coraz silniejsze powiewy morskiej bryzy. Ulice były wyjątkowo puste jak na tę godzinę, jakby ludzie wiedzieli, że tego wieczoru lepiej nie opuszczać mieszkań.
 Kamienna uliczka doprowadziła ich do ostatnich zabudowań i Hermiona w końcu go zobaczyła.
Długi na co najmniej pięćset stóp, lśniąco biały z niebieskim napisem "Blue Lady" na kadłubie. Nawet z tej odległości można było dostrzec targaną wiatrem angielską flagę na rufie. Bez słowa ruszyli w tamtą stronę, nie oglądając się za siebie.
***
No to jesień.