piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 2 - "Ucieczka"

Spojrzała na swoją przerażoną twarz w lustrze. Na policzku widniała zabliźniona już rana, która utworzyła wypukłą linię. Szatynka skrzywiła się lekko, po czym zdjęła ubrania.
Miniaturowe węże, obserwujące ją z każdego kąta małej łazienki, błyszczały złowieszczo, jakby chciały niewerbalnie przekazać, że nie jest tutaj mile widziana.
Och, oczywiście, że nie była. 
Wzięła szybką kąpiel stwierdzając, że większość ran jest już zagojona i nie ma komplikacji. Na końcu zdecydowała się odwinąć bandaż na nadgarstku. Bała się tego widoku. Przysiadła na wannie i zgrabnie zdjęła opatrunek.
Wciągnęła głośno powietrze, gdy zobaczyła błyszczące słowo wyryte na jej skórze.
SZLAMA.
Choć rana nie była świeża, to krew nie zastygała, a skóra nie goiła się.
Dlaczego jednak nic nie pamiętała? Za nic w świecie nie mogła przypomnieć sobie momentu, gdy Bellatriks ją torturowała. Nie wiedziała, jak znalazła się w piwnicy dworu, ani kiedy jej przyjaciele zniknęli.
Dlaczego?
Podniosła się i nie patrząc w lustro skierowała różdżkę na ubrania.
- Reparo.
Od razu zauważyła, że ta nie słucha jej tak, jak powinna i leży źle w jej dłoni. Rękawy swetra wciąż były postrzępione, a brązowa plama z błota rzucała się w oczy.
Uniosła lekko brwi. Nie lubiła, gdy coś jej nie wychodziło. Wycelowała ponownie różdżkę i przełknęła ślinę.
- Reparo - powtórzyła bardziej zdecydowanym głosem, jednak stan odzieży niewiele się poprawił.
Nie mając wyjścia Hermiona założyła ubrania i wróciła do pokoju.
Miała chwilę czasu, by rozejrzeć się po komnacie.
Zielono- srebrne ściany wskazywały na przynależność chłopaka do domu węża. Na lewo od drzwi, prowadzących na korytarz, widniało wygrawerowane duże drzewo genealogiczne rodziny Malfoyów, którego wcześniej nie zauważyła. Jego początek sięgał końca dziewiętnastego wieku, jednak Hermiona skupiła się na kilku brakujących elementach.
 Zainteresowana podeszła bliżej. Andromeda Black. Został tylko podpis wyszyty złotą nicią. W miejscu twarzy kobiety i jej daty urodzenia widniały czarne, wypalone dziury, jak gdyby ktoś stopniowo przypalał je papierosem.
 Kolejna. Szatynka uśmiechnęła się smutno. Syriusz Black. Uciekł z domu i wyparł się rodziny. To całkiem naturalne, że musieli wypalić mu dziurę na twarzy. Pokręciła głową z dezaprobatą.
Usiadła na łóżku, wpatrując się tępo w ścianę.
Dwór Malfoyów był cichy, lecz szatynka wiedziała, że to tylko cisza przed burzą.
Zginie. Wiedziała, że zginie, jeśli zostanie tutaj dłużej, niż to konieczne.
Wydało jej się kompletną ironią losu powierzenie swojego życia w ręce człowieka, którego nienawidzi. Ale cóż mogła zrobić? Ucieczka, lub śmierć.
Spojrzała na zegar w tym samym momencie, gdy otworzyły się drzwi. Draco rzucił jej szybkie spojrzenie, a ona wiedziała już, że coś się stało.
Na twarzy blondyna malował się strach i zdenerwowanie. Podszedł szybko do szafy, stojącej w rogu pokoju.
- Zmiana planów, Granger - powiedział gorączkowo. Wyjął z szafy brązowy, płócienny worek i zaczął wrzucać do niego ubrania. Z szafki nocnej zabrał kilka fiolek eliksirów.
- Co się dzieje? - zapytała, nic nie rozumiejąc.
- Potter pojawił się w Hogwarcie.
- Ale... jak? - wyszeptała.
- To nie jest ważne, Granger. Ważne jest to, że nikogo nie ma. Zrobiło się takie zamieszanie, że nikt nie zauważył mojej nieobecności.
Miała uciekać? Miała uciekać teraz, gdy jej przyjaciele nadstawiają karku? Gdy jest coraz bliżej rozwiązania wojny?
- Malfoy ja... nie mogę - powiedziała szybko - Nie mogę ich zostawić.
- Skończ pieprzyć - podniósł głos. - Oni nie mieli oporów, by cię zostawić tutaj - próbował zagrać na jej psychice. - Rano, gdy zauważą, że nas nie ma, nasze głowy będą cenione tak wysoko, jak Pottera. Ścięte, oczywiście - dodał z ironicznym uśmiechem tak cholernie niepasującym do napiętej sytuacji.
- Mam zostawić przyjaciół, którzy będą walczyć i mam uciec z tobą? - nawet brzmiało to niedorzecznie.
- To nie ma znaczenia, Granger - powiedział z mocą w głosie; z naciskiem na każde słowo - jeśli Potter ucieknie z Hogwartu, to nie znajdziesz go. Dobrze o tym wiesz.
- Ja... - zaczęła i po raz pierwszy w życiu kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Pierwszy raz, gdy nie mogą jej pomóc wyryte na pamięć formułki, lub zapamiętane schematy.
- Tak w gwoli ścisłości, mnie to wszystko jedno - powiedział tym swoim idealnie wyuczonym, znudzonym głosem. - Niezbyt interesuje mnie los przypadkowej szlamy, jednak tak się składa, że siedzimy w tym razem, Granger. Możesz próbować dostać się do Hogwartu, proszę bardzo. Gwarantuję ci jednak, że zginiesz zanim zdążysz choćby pojawić się w Hogsmead.
Analizowała w milczeniu jego słowa. Istaniała więc marna szansa na pomoc przyjaciołom. Mogła zaryzykować i stracić...
- Martwa im nie pomożesz - powiedział, lustrując ją wzrokiem. Miała wrażenie, że czyta jej w myślach. - Za to wyobraź sobie miny swoich przyjaciół, gdy dowiedzą się o twojej śmierci. Myślisz, że to ich zmotywuje do walki, czy załamie?
Nie odpowiedziała nic. Czuła się wewnętrznie rozdarta, choć argumenty chłopaka zaczęły przeważać. Martwa im nie pomożesz. Próbowała rozważyć na szybko wszystkie za i przeciw. Nigdy nie była dobra w podejmowaniu spontanicznych decyzji. Nigdy.
 I właśnie wtedy ktoś krzyknął. Kobiecy głos rozdarł powietrze i zdawał się odbijać echem w całym dworze. Draco spojrzał przerażony w kierunku drzwi, a potem przeniósł wzrok na dziewczynę.
Chwila na ostateczną decyzję. Czuła jak mocno serce pompuje jej krew, jak adrenalina powoduje podwyższające się ciśnienie.
- Granger! - syknął i otworzył różdżką okno, a następnie jednym machnięciem zgasił płomienie świec.
- Będę tego żałować - szepnęła do siebie, gdy zimny, marcowy wiatr wtargnął do pokoju.
- Z pewnością - stwierdził tylko i już po chwili przechodził przez marmurowy parapet.
 Drugi przeraźliwy krzyk przeciął powietrze, gdy Hermiona podążyła w ślady blondyna.
Całe szczęście, że mieszka na parterze, zdążyła tylko pomyśleć, gdy wyszli w ciemną noc.
Bez słowa złapał ją za skraj swetra i ruszyli wzdłuż ściany dworu. Na ich szczęście we wszystkich oknach było ciemno, a oni przemknęli niezauważeni.
Okrążyli budynek z prawej strony i przeszli pod płot.
- Główną bramą nie wyjdziemy - usłyszała szept. Wiedziała, że ktoś został w Malfoy Manor. Gdyby zobaczył ich wtedy, byliby od razu martwi.
Z każdym krokiem włosy coraz bardziej przylepiały jej się do twarzy, a ubranie zaczynało ciążyć od nadmiaru wody. Księżyc w pełni oświetlał jasno cały ogród, więc Draco prowadził ją w cieniu drzew, wzdłuż wysokiego płotu.  Doszli na sam skraj posiadłości i poczuła, że blondyn ją puszcza.
Stanęli za jednym z dębów. Draco rzucił worek i zaczął dotykać dłońmi grunt pod nimi.
- Jest - mruknął, a Hermiona zobaczyła, jak chwyta nieduże, metalowe kółko i ciągnie je w górę.
Jej oczom ukazał się ciemny tunel z drabinką po jednej stronie.
- Wchodź - ponaglił ją.
Spojrzała niepewnie w ciemną otchłań; nie było widać końca tunelu. Nie mając wyboru zaczęła schodzić w dół. Kwadratowe wyjście robiło się coraz mniejsze, aż w końcu zasłoniło je ciało wchodzącego chłopaka.
Zapanowła kompletna ciemność, a im niżej schodzili tym zimniej było.
W końcu poczuła ziemię pod stopami, odsunęła się i poczekała, by chłopak dołączył do niej. Oświetlił różdżką ich drogę ucieczki i ruszył przodem.
Przeszli zaledwie kilkanaście metrów, gdy tunel zaczął się podnosić i znów ujrzeli metalową drabinkę. Draco zaczął wspinać się pierwszy i po chwili pokrywa po drugiej stronie otworzyła się, wpuszczając do środka księżycowy blask.
Spojrzał na nią z góry.
- Rusz się - powiedział, a po chwili Hermionie udało się wydostać. 
Rozejrzała się wokoło. Po jej lewej stronie był wysoki płot, który otaczał Malfoy Manor z kolei z drugiej strony była mała łąka, a za nią las. 
- Draco! - usłyszeli dziki pisk i spojrzeli przerażeni w stronę dworu.
 Czerwony promień świsnął tuż przy uchu szatynki, lecz zanim zdążyła zareagować, Draco złapał ją za rękę i poczuła, jak obracają się razem w miejscu. Nastała kompletna cisza, wokół nich przez chwilę była tylko ciemność, a Hermiona czuła tylko zimną dłoń blondyna na swojej.
Aportowali się w zaułku między starymi kamienicami.
Szatynka oddychała szybko. Czuła się, jakby właśnie przebiegła kilkanaście mil.
- Co to było? - szepnęła przerażona.
- Bellatriks. Już wiedzą - powiedział, puszczając szybko rękę dziewczyny. - Musimy działać, Granger. Im dalej uciekniemy, tym lepiej. Chodź.
Na wybrzeżu deszcz nie padał, ale mocny wiatr smagał im twarze.  Księżyc oświetlał morskie fale. rozbijające się o kamienisty brzeg. 
Dover, portowe miasteczko było pogrążone w ciszy.
- Najpierw prom, rusz się - ponaglił ją i niemal biegiem ruszył w stronę małego portu. Weszli na kładkę i znaleźli tabliczkę.
Spojrzał na zegarek na nadgarstku.
- Najwcześniej prom płynie do Calais - stwierdził. - Planowałem Belgię, ale nie mamy tyle czasu. Mamy godzinę.
- Umiem francuski - powiedziała cicho, a ślizgon przeszył ją spojrzeniem, ale nic nie odpowiedział.
Wrócili do ulicy i skierowali się na zachód.
- Wchodzenie do baru jest zbyt ryzykowne - odezwał się o chwili. - Musimy szybko kogoś znaleźć.
Ruszyli wzdłuż ulicy, oddalając się coraz dalej od ich strategicznego punktu.
Nie przeszli nawet pół mili, gdy usłyszeli czyjś głos.
Draco zatrzymał się gwałtownie i przyłożył palec do ust. Stanęli za rogiem kamienicy i nasłuchiwali. - Musimy ich jednocześnie oszołomić - powiedział cicho Draco, gdy głosy robiły się coraz wyraźniejsze. 
Hermiona przygotowała różdżkę, czekając na nadchodzącą parę. Poczuła drżenie ręki, choć przecież robiła to już nie raz. 
Dwie postaci wyłoniły się zza rogu, nie zauważający czających się Hermionę i Draco. 
- Teraz - szepnął Malfoy i świsnęły dwa czerwone promienie. Para osunęła się na ziemię z zamarłymi wyrazami twarzy. 
Następne machnięcie różdżki i unieśli się w powietrze. Blondyn przeniósł ich do zaułku podobnego do tego, w którym się aportowali.
Przyklękli za kontenerem na śmieci, a Draco zaczął grzebać w torbie.
- Weź jej plecak i wyrwij włosy - polecił, gdy pochylał się nad mężczyzną. - Zabierz też kurtkę, bo noc może być zimna.
- Nie ukradnę jej kurtki - syknęła, chociaż już trząsła się z zimna. Spojrzała na rudą kobietę z milionem piegów. Pomyślała, że wygląda ona zupełnie jak żeńska wersja Rona. Na samo wspomnienie przyjaciela poczuła wyrzuty sumienia i po raz kolejny zamyśliła się nad powodzeniem ich planu. 
- Jak chcesz - wzruszył ramionami i sam założył na siebie ubranie mężczyzny. - Zobacz, co jest w jej torebce.
Szatynka niepewnie ją odpięła i zajrzała do środka. Wyjęła brązową portmonetkę, czując, że robi coś bardzo niewłaściwego.
- Dokumenty, mugolskie pieniądze... - wymieniała.
- Zabierz wszystko.
- Ale...
- Granger, oni są stąd - powiedział zniecierpliwiony, patrząc w dokumenty mężczyzny. Dla pewności również spojrzała w jej dokument tożsamości i rzeczywiście czarne literki układały się w DOVER.  - Poradzą sobie. W przeciwieństwie do nas.
Spojrzała na niego i zagryzła wargi. Wiedziała, że ma rację. 
Milczeli chwilę pogrążeni we własnych myślach, po czym Draco wyciągnął do niej rękę z fiolką.
Wyrwała szybko kilka rudych włosów i wrzuciła do eliksiru wielosokowego. 
- Na zdrowie - mruknął. 
 Opróżniła ją dwoma łykami i ze zdziwieniem zauważyła, że eliksir z włosem rudej kobiety smakuje dużo lepiej, niż Mafaldy Hopkirk. 
Poczuła lekkie palenie w żołądku. Ręce jej się wydłużyły, włosy wyprostowały i zmieniły kolor.
Była tak zaabsorbowana swoją zmianą, że nie spostrzegła, gdy zamiast Dracona pojawił się niższy brunet, o ciemnych i głęboko osadzonych oczach.
- Już czas - powiedział głębokim głosem i udali się w stronę portu, zostawiając dwa ciała w starym , smierdzącym śmieciami zaułku. 
Na niedługim molo, prowadzącym do odprawy promowej, było już kilka osób.
- Musimy robić to, co oni - mruknął cicho - Kupisz nam bilety.
Zgodziła się i stanęli w kolejce. Wygrzebała portfel z torebki i wyciągnęła potrzebne pieniądze.
Spojrzała na paszport. Z małego zdjęcia uśmiechała się do niej lekko Emily Smith.
- Gdyby coś się działo użyję Imperiusa - powiedział jej na ucho.
Kiwnęła tylko głową, szukając cennika biletów. Kolejna stopniowo się zmniejszała, aż w końcu nadeszła ich kolej
- Dwa bilety poproszę - zwróciła się do kasjerki, a ta bez mrugnięcia okiem je podała.
Szatynka przekazała jej odliczone pieniądze i skierowali się na prom.
- Gładko poszło - skomentował, gdy znaleźli wolne miejsce przy małym okienku. 
Hermiona nie odezwała się; wiedziała, że teraz - po opuszczniu Anglii - nie miała już odwrotu. 
Z każdą minutą byli coraz dalej od znikającego w ciemności Dover, od toczącej się wojny i od niebezpieczeństwa.
***
Trzy dni spóźnienia, wybaczcie. Mam kompletnie mieszane uczucia, co do tego rozdziału.
Piszcie, co myślicie,
Nan.